Na tym zdjęciu widać, że to moja fotokopia :) :) :)
A tutaj widzimy moją kochaną modeleczkę :) :) :)
Taka sprawa z dzieciaczkiem moim kochanym, że zasypia na najwyżej godzinkę... Budzi się bo się robi głodna , karmię, robimy odbijanego , lulam ją do snu, kładę do kołyski, mam chwileczkę, by zęby chociaż umyć i kładę się w łóżku, ale w momencie gdy oczy zaczynają mi się zamykać powolutku, to wtedy ona się budzi na mleko... I tak w kółko... Tak, że ostatniego poranka ona najadła się a ja ją położyłam i sama też wpadłam do łóżka już bez żadnych ceregieli... Sprawdziłam godzinę i zasnęłam... Spałam całe 40 minut!!!!!!!!!!!!!!! Mąż przyszedł z pracy, zmęczony, siadł by coś zjeść... Zagadał się na temat problemów w pracy a ja znowu lulałam małą do snu... Godziny mijają szybko... Nawet jak nie chce mi się spać, to zawsze jest coś do roboty... Jak nie mycie podłogi, to zmywanie naczyń, jak nie pranie to rozwieszanie.... I tak w koło Macieju... Jest 00:39 w UK, a ja mam małą w salonie, lampka zapalona, bo inaczej budzi się z takim płaczem, że szok...
Właśnie znowu się rozpłakała, tym razem nie o smoczka chodziło, a o butelkę...
Próbuję cały wieczór zupę sobie ugotować... Już prawie zrezygnowałam, ale jak minęła 23:00 to weszłam do kuchni, powiedziałam sobie, że i tak mała nie śpi i płacze co rusz, to ja na raty zupę przygotuję. I gotuje się teraz...
Nawet to co teraz wam piszę, to piszę dosłownie po dwa zdania lub trzy w najlepszym wypadku i muszę lecieć do niej... To sobie wyobraźcie jakby to wyglądało, gdybym zamiast tego wszystkiego weszła do łóżka... Wchodziłabym i wychodziła co trzy minuty...
Zmęczenie daje się we znaki i w nerwy... Mąż mnie już denerwuje czasami... Ale opanowuję się... W końcu to ani jego wina ani moja, że dzieci już takie są...
Dodam kilka zdjęć z telefonu...
Zupa wyszła pyszna!!! Właśnie zjadłam miseczkę i jestem bardzo zadowolona :)
Jest teraz 2:25... Czas leci... A mi smutno jak cholera...
Muszę w końcu wziąć się i zrobić ten telefon i laptop, żeby laptop odczytywał zdjęcia z telefonu i na odwrót... Funkcja dzwonienia z innych aparatów też jest ale nadal nie udało mi się ich połączyć... Może ktoś z was zna się na tym? Może ktoś mi podpowie? Bo ja tu wszystko robię jak w instrukcji opisują, ale nic z tego nie wychodzi... Raz nawet zaczęło się łączyć, ale po całym dniu nadal się nie połączyło...
Mówią mi co niektórzy, rób torty to dorobisz na macierzyńskim... Taaaak.... Robił ktoś tort na raty i z przerwami???? To jeszcze nie czas... Muszę dojść do siebie, bo miałam cesarkę i mam zakaz podnoszenie czegoś cięższego niż moje dziecko, więc jakbym zakupy na torty przynosiła razem z dzieckiem w wózku??? A po drugie moja koteczka musi zacząć sypiać dłużej... A po trzecie to muszę rozpakować co zapakowałam do przeprowadzki, bo przynajmniej do października przeprowadzki nie będzie... A po czwarte to nie mogę prowadzić auta przez 8 tygodni od cesarki... Już wiem dlaczego... Pojechałam do sklepu ze trzy razy i za każdym razem jestem rozkojarzona i łapię się, że na przykład jadę po białym pasie rozdzielającym drogę... Albo skręciłam raz z nieodpowiedniego pasa i zajechałam komuś drogę, na szczęście jeżdżę powoli i nic się nie stało, ale widzę, że wszelkie tabletki i gaz i środki przeciwbólowe dają skutki uboczne...
Landlord przysłał list, że z powodu covida możemy zostać do października... Zaś council umorzy sprawę w ciągu kolejnego miesiąca, bo pół roku minęło od złożenia wniosku o mieszkanie councilowskie... W październiku mamy zakładać nową sprawę o ile landlord przyśle nam nowy list i formę... Od października minie co najmniej 3 miesiące, aż council ruszy sprawę, lub jak to kobieta z councilu napisała, aż landlord poda nas do sądu, bo bez sądu to council nic nie zrobi. Tak, że nowy rok prawdopodobnie przywitamy po raz kolejny pod tym samym adresem... A jeśli landlord nie poda nas do sądu, bo chce uniknąć tej drogi? I będzie nam przysyłał co rusz nowe pozwolenia na pozostanie w jego mieszkaniu? Mój mąż nadal się upiera na taką drogę w tej sprawie, bo tylko tak dostaniemy tańsze mieszkanie, co pozwoli nam odetchnąć finansowo i uzbierać pieniądze na budowę domu. Poza tym, to tutaj jest dosyć tanio, nie najtaniej ale dajemy radę, a nawet nasi sąsiedzi spod siódemki płacili 100 więcej za takie samo mieszkanko w takim samym starym stanie... Ja to naprawdę rozumiem, ale mnie nauczono, żeby spierdalać jak coś się dzieje, a on znowu działa jak mu brat starszy podpowie. Starszy brat to miał troszkę łatwiej i szybciej z tym councilem, ponieważ on miał już dwoje dzieci i council nie zwlekał tylko w ciągu niespełna miesiąca od złożenia aplikacji- podstawą było wypowiedzenie w formie pisemnej jak u nas i sprawa do sądu podana przez landlorda- jak u nas landlord nie chce, więc w ciągu miesiąca wyprowadzili się do pokoju w niby hotelu councilowskim na niecały tydzień a po tym dano im mieszkanie za bardzo małe pieniądze, council dopłacał so miesiąc resztę. A tutaj połowa naszych rzeczy spakowana w pudełka... W ciąży byłam i miałam całe tygodnie gdzie tylko spać chciałam, ale mimo wszystko pakowałam po trochu... Gdybym to ja wiedziała, to bym sobie w ciąży odpoczywała, a nie pakowała z jednym okiem zamkniętym, bo byłam zaspana i przemęczona... Moi sąsiedzi już ponad miesiąc temu się wyprowadzili, kupili swoje mieszkanie i jednak poszli stąd szybciej niż my co mieliśmy wypowiedzenie już w lutym... Kolejny sąsiad z góry też szykuje się na wyprowadzkę, bo mu nie pasuje, że musi wchodzić na drugie piętro... On jest anglikiem, opowiedział nam jak to złożył aplikację i już mu wysłali propozycje mieszkań ale on wybiera i jak mu coś się nie podoba to odmawia. A my? A my tutaj nadal jesteśmy...
Wiem wiem... Marudzę dzisiaj o wszystkim ale tak to już jest, od marca w domu zamknięta, mama nie przyjechała z powodu covida, na porodówkę tylko mąż mógł przyjść na półtorej godziny, urodziny bez imprezy mi minęły , żadnych prezentów na urodziny dziecka ani moje. Tylko jedna chinka przyniosła już kilka razy pieniądze i prezenty dla dziecka ale jej akurat nie chcę znać, bo to zwykła kurwa co burdel na parterze otworzyła, i co rusz to jakiś kretyn dzwoni dzwonkiem do nas wypytując się o spotkania seksualne lub o masaże erotyczne... Jej akurat nie chce na oczy widzieć. A ona jak na złość przynosi coś czasami i do męża mojego zagaduje i do mnie leci i chce się przytulać, ale jej zawsze macham ręką, żeby się nie zbliżała bo covid itd... Ona tak się stara bo boi się, że na nią doniesiemy do councilu lub na policję, a wtedy będzie po biznesie...Pieniądze i prezenty to ona daje też wszystkim sąsiadom, bo ktoś zawsze by buzię otworzył a tak to każdy zyska parę groszy i wszycy grają, że nic nie wiedzą... Pieniądze to ona przyniosła już co najmniej trzy razy, raz mi dała 80 funtów na wstawienie nowej szyby w zielonym autku co kiedyś ktoś mi się włamał, na nowy rok przyniosła też kasę i prezenty, potem przyniosła jakieś 40 funtów jako prezent przed narodzinami dziecka, potem przyniosła pięćdziesiąt funtów wraz z kolejnym prezentem, ale wtedy to miałam takiego nerwa, że jak otworzyłam drzwi i ją zobaczyłam to , ona mi prezent wciska do rąk a ja do niej tekst taki: "Zrób mi przysługę i nigdy więcej nie przychodź tutaj, nigdy, rozumiesz?". Wtedy odpowiedziała, a ok, jest za wcześnie bo dziecko małe jeszcze, a ja jeszcze powiedziałam, "Nie przychodź tu nigdy więcej. NIGDY KURWA, NIGDY!!!" JAK NA RAZIE ANI MĄŻ MI NIE WSPOMNIAŁ, ŻE JĄ ZNOWU WIDZAŁ ANI JA JEJ JESZCZE NIE ZAUWAŻYŁAM... A minęły dwa tygodnie...
Na ślub też nic nie dostaliśmy, każdy się wykiwał, że skoro nie zapraszaliśmy rok wcześniej to oni nic nie przyszykowali... Za bardzo marudzę? No ludzie kochani!!!!! Nie rozmawiam już prawie z nikim, zakaz spotykania się z innymi bo wirus, bo byłam w ciąży, bo dziecko nie zaszczepione, bo nie wolno mi ryzykować, to nie mam komu się wyżalić...
Mnie najbardziej przeraża wizja pleśni ogarniającej ściany, kąty i szafę... Oraz walka z chlorem i ścierkami by się jej pozbyć... Sprej na pleśń to totalna porażka, nawet ten profesjonalny gówno robi,.. Agencja przysyłała speca co sprejem dawał po ścianach i tłumaczył, że to wnika w głąb i zabija korzenie pleśni... taaak... pierdolenie o Szopenie, że się tak wyrażę... Trzy do czterech tygodni po jego wizycie pleśń tylko powiększała swój zasięg, a kolejne telefony nie dawały skutków bo gościu mówił, że skoro pleśń po jego cudownym spreju wychodzi to znaczy, że to ja nie suszę i nie ogrzewam mieszkania jak trzeba... I tak zastosowałam chlor w spreju... Nawet nic nie muszę myć... Po prostu wybiela zaczerniałe miejsca, a ściana wygląda prawie jak nowa...
Połowa tego wpisu została zapisana jedną ręką, bo maleństwo ma ciężką noc i marudzi co dwie minuty... Łapie się za butelkę, nie cmoka tylko po chwili rozpłakuje się, napina się, pierdzi co chwilę, widać, że ma zatwardzenie. Mleko daję jej też to co pomaga w zatwardzeniach. Daję jej od wczoraj kropelki na wiatry. Daję jej, normalne mleko dla niemowlaków. Ale dzisiaj to widzę, że jej ciężko jest. Zrobiłam jej kilka razy gimnastykę , ruszałam nóżkami, co ma pomagać w perystaltyce jelit. Kuposzkę taką malusieńką zrobiła zaraz po tym, chyba z pół centymetra miała... Za to sika bardzo dużo.
Godzina 3:14... Smutno mi tak bardzo, ale dzięki temu, ze się rozpisałam, to przynajmniej się nie rozpłakałam...
Od kilku dni nakładam sobie różne maseczki na twarz oraz żelowe kompresy pod oczy, tak, żeby trochę zadbać o siebie, żeby zrelaksować się chwileczkę i poczuć się lepiej... Biorę witaminy itd, zdrowo się odżywiam i piję herbatki np rumianek na uspokojenie, mix z turmeric co ma pomagać w usuwaniu stanów zapalnych, herbatkę na sen... Kawę czasem też wypiję, żeby podołać z codziennością... Piję dużo wody... Sok z pomarańczy... Nie jest źle...