- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
Ostatnio dodane zdjęcia
Znajomi (20)
Ulubione
O mnie
Informacje o pamiętniku:
Odwiedzin: | 100055 |
Komentarzy: | 359 |
Założony: | 29 kwietnia 2009 |
Ostatni wpis: | 19 września 2014 |
mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa
179 cm, 102.00 kg więcej o mnie
Postępy w odchudzaniu
"Niegrzeczny tatuś! Nie słucha doktora."
Ano nie słucham. Porada mi nie odpowiada. Nie żebym kwestionował jej słuszność. Tylko to tak jak z palaczem, któremu doktor mówi: "musi Pan rzucić palenie". Lekarz musi to powiedzieć, a pacjent i tak zrobi swoje.
Ale po kolei: wybrałem się do lekarza w sprawie stopy. W wyniku wielu okoliczności był to lekarz-chirurg. Po sfotografowaniu mojej stopki w promieniach X, lekarz nie zauważył żadnych niepokojących objawów. To dobra wiadomość. Zła jest taka, że jak stwierdził doktor: "To, że na zdjęciach nic nie wychodzi, nie oznacza, ze jest dobrze. Skoro boli i to od dłuższego czasu - to jest jakaś przyczyna. I to co mogę poradzić to przerwa w bieganiu. I to nie tydzień, dwa czy trzy tygodnie, a trzy, cztery miesiace. A sporty ograniczyć do pływania i roweru". Chciałem się spytać, "A karate? Aeroboxing?". Ale ugryzłem się w jezyk. Po co doktor miałby popatrzyć na mnie z politowaniem?
Opowiedziałem o wizycie w domu. Niestety przy córce. A ta wredota widząć mnie wieczorem jak szykuję się do wyjścia (kamizelka odblaskowa, lampka-czołówka) zaczęła się za mnie nabijać. "Niegrzeczny tatuś! Nie słucha..". Jeszcze trochę i groziłaby mi paluszkiem "Nu, nu".
Na razie biegam krótkie odcinki, 3-5km kilka razy w tygodniu. I jest prawie dobrze. To znaczy - jeżeli nie planowałbym dłuższych dystansów to jest całkiem ok. Przy rozmowie z lekarzem (ale to już innym - rodzinnym), gdy powiedziałem, że mogę biegać "tylko krótkie odcinki 3-5km" ten aż jęknął z wrażenia. A może z rozpaczy? Bo ja Go nawet rozumiem. Ma pod opieką poważnie chorych - a tu mu przychodzi wariat, który mówi "jak przebiegnę maraton, to mnie nogi bolą". (Aż się prosi odpowiedź: "Nie biegać maratonów!! Następny proszę!!".). Ale doktorowi trzeba przyznać, że podszedł ze zrozumieniem - z tym, że obiektywnie niewiele mógł pomóc. W każdym razie dostałem skierowanie i umawiam się na jakieś (jeszcze niedookoreślone) zabiegi rehabilitacyjne. W zależności od tego jakie będą to zabiegi będe dostosowywał inne elementy treningu (bieg, rower, basen, rozciąganie) i odnowy biologicznej (sauna lub moczenie tyłka w przeręblu).
Najgorsze, że intelektualnie zdaje sobie sprawę, że problemem są moje "zachcianki". 3 biegi w tygodniu po 5 km i żadne "zabiegi" nie są mi potrzebne. Ale ja CHCĘ więcej..
Po dwóch tygodniach dotarły do mnie zdjecia..
(Nie)Śmiało wchodzę do wody...
O jak mi dobrze..
AAAAAAAAAAAAA... jak mi dobrze...
Uciekam..
Wczoraj przymierzałem się do powtórki. Spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy i wyruszyłem nad wodę.
Niestety okazało się, że "upatrzony" staw cuchnął..
Tak więc na razie szukam innego miejsca na kąpiel.
W listopadzie biegowo słabo.
Przebiegnięte 49 km w 13 treningach (od 3 do 8 km). Na jakiegoś czasu bolała mnie stopa - co spowodowało zmianę sposobu biegania. Z 3 średnich treningów (8,8,15) postanowiłem przejść na schemat (3,3,3,5,5). Dodatkowo kilka treningów przepadło na sprawy rodzinne (ślub siostry), więc kilometraż jest marny. Ale po ostatnim tygodniu "z pełnym programem" (5x krótko)- stopa mnie nie boli.
Do tego doszły 2 h na rowerze stacjonarnym, 6 treningów aerokickboxingu (bardzo intensywnych), pojedyncze wyjście na basen i jedyny jasny punkt "sportowego listopada" - pierwsza przymiarka do morsowania. Jeżeli chodzi o ilość ruchu - wyszło dość dużo. Ale czuje niedosyt. Brak endomorfin. Krótkie biegi wystarczają mi na utrzymanie kondycji i niezbędnej dawki ruchu. Ale brakuje mi tego czegoś, co czuje się po 10-15km treningu. Zachowuję się jak każdy uzależniony, gdy brak jego ulubionej używki.
Plany na grudzień: utrzymać schemat 5 biegów krótkich tygodniowo, wybrać się do ortopedy, kupić nowe buty biegowe, kontynuować aero. Najistotniejszy jest ten ortopeda - wybieram się i wybieram. I chciałbym jeszcze kontynuować jesienne/zimowe kąpiele na świeżym powietrzu.
Chciałem poczekać z tym wpisem, aż dostanę zdjęcia. Ale się nie doczekałem. Wobec tego będziecie musieli uwierzyć mi na słowo.
W poprzednią sobotę udało mi się w końcu spełnić jedno z moich marzeń. Jak już pisałem miał wtedy miejsce ślub mojej siostry. Tym niemniej trochę czasu udało mi się przeznaczyć na własne zachcianki.
Wczesnym rankiem wybrałem się z Kuzynem i Kuzynką nad rzeczkę. Rzeczka niewielka, zwana Bystrzycą (czasami z dodatkiem "Łomnicka"). Szerokość ok 5 metrów, głębokość - po kolana. Ale jak się poszuka - to i głębsze miejsca się znajdą. Postaraliśmy się. Zapora starego młyna. Krótka, ale bardzo intensywna rozgrzewka. Zrzucenie kolejnych warstw odzieży. W samych slipach i czapce chlup do wody. Na środek potoku i przysiad. Tylko głowa wystaje z wody. Tysiące igieł z każdej strony. "Uspokój oddech i wytrzymaj. Oddychaj powoli, spokojnie". 30 sekund i uciekam z wody. Uciekam szybko.
Teraz już wiem "jak TO smakuje". Mam mocne postanowienie powtórzyć TO jeszcze tej zimy.
Państwo młodzi niech żyją!!
Niech żyją!!
I się z nami napiją!
I się z nami napiją! Bęc!
Rzadko bywam na weselach. Ale tym razem obecność była obowiązkowa. W końcu ślub Siostry nie zdarza się co dzień. Sto lat Kochana Siostrzyczko na nowej drodze życia! Sto lat na nowej drodze życie, Od Dwóch Dni Oficjalny Szwagrze!!
Przydzielono mi przy okazji ślubu i wesela tyle funkcji, że wystarczyłoby na kilka osób (jakby dobrze dzielić, to może nawet na dziesięciu). Podstawowa funkcja jaka przypadła mi w udziale była oficjalna i wcześniej zapowiedziana. Byłem świadkiem. Ale zaraz potem okazało się, że mam jeszcze kilka innych zadań do spełnienia. Jakiś czas przed ślubem zostałem poproszony o przeczytanie tekstów podczas Mszy. Potem okazało się, że jako świadek mam idąc za Młodymi wnieść do kościoła dary mszalne: chleb i wino. I położyć je na bocznym ołtarzu. OK. Przed samą Mszą zostałem poproszony dodatkowo o przajście się z tacą po kościele (kościelny nieobecny, a wytypowani "ochotnicy" deklarowali, że prędzej uciekną z kościoła niż się odważą). Potem nie miałem żadnych ważniejszych funkcji, aż do północy, kiedy z zaskoczenia "obdarowano mnie" funkcją kierowcy, który miał odwieźć kilka osób do domów.
Poznałem kilkadziesiat osób z rodziny szwagra (może kilka osób pamiętam z imienia?). Miałem okazję porozmawiać z dawno niewidzianą rodziną. Trochę potańczyłem (obiektywnie - bardzo niewiele, subiektywnie - nie pamiętam kiedy ostatnio tyle tańczyłem). Przejechałem ponad tysiac kilometrów. Poznałem kilka ciekawych osób (w tym kandydata na drugiego szwagra). Objadłem się potężnie. Załatwiałem "chleb z krzyżem" w piekarni i szukałem na stacji gościa-cudzoziemca, którego miałe odebrać, a który wysiadł jakieś 30 km dalej. Pomiędzy to wszystko "wcisnąłem" kilkadziesiąt minut na realizację jednego z moich marzeń - ale o tym już w następnym wpisie - gdy przyślą mi zdjęcie, którymi się będe mógł pochwalić..
Zwycięstwo marketingu nad rozumem.
Wczoraj w pobliskim sklepie pojawiły się świąteczne dekoracje. Bombki, choinki i wspaniałe, kolorowe pudełka sugerujące prezenty. A za oknem - piękna, złota jesień...
W październiku dorwała mnie grypa. W efekcie przez tydzień nie ćwiczyłem. A jak już przez tydzień "miałem wolne" to postanowiłem dać stopie odpocząć. Ból stopy ciągnął się od Silesi. Poprzednie krótkie przerwy w bieganiu nie wystarczyły. Trzeba było się zdecydować na biegową abstynencję.
W efekcie październik zamykam z wynikiem 18 przebiegniętych kilometrów (3 treningi). Trochę lepiej z inną aktywnością: 6 treningów aero, 5 rekreacyjnych wizyt na basenie, 4 treningi rowerowe (2x las, 2x r.stacjonarny). Jedna Impreza na Orientację (kategoria dla początkujących z córką). W stosunku do minimum 3x30x130 jest trochę lepiej. Ale tylko trochę..
Od czwartku wracam do biegania w modelu docelowym: wtorek, czwartek trening AERO + 5-8km, niedziela- dłuższe wybieganie. Mam nadzieję, że stopa jest OK.
"Co ma wisieć, nie utonie", "Co komu pisane, to go nie minie". Jednym słowem fatalizm, jak w tragedii greckiej. Po prostu świat jest tak zbudowany, że niektóre rzeczy muszą się wydarzyć. Człowiek próbuje się bronić, a świat i tak postawi na swoim.
Oglądaliśmy całą rodziną telewizje. Rzadko nam się to zdarza. Miałem zajęte ręce, a pilotem rządziła moja córeczka. Przełączyła na kanał HISTORY. Generalnie miło, że mała interesuje się nie tylko bajkami, a także czymś sensownym. Tym razem było o medycynie w starożytności. Jakie operacje wykonywano, jakimi narzędziami i po co. Po omówieniu Starożytnego Egiptu przyszedł czas na antyczny Rzym. Prowadzący program zachwycali się umiejętnościami tamtejszych lekarzy. Między innymi opowiedzieli, że "częste były zabiegi w obrębie genitalii, pewna kobieta poddała się zabiegowi klitoridektomii, a cesarz Heliogabal chciał się nawet poddać zabiegowi zmiany płci". Zanim oderwałem się od swoich zajęć i dorwałem pilota było już za późno. Pojawiła się duża liczba kłopotliwych pytań, których udało mi się uniknąć poprzednio.
Po prostu jak świat się uprze, to człowiek nie ma szans!!