No tak nie zdążyłam przesunąć paska na 63 a tu już 62,8kg...hehehe łapki zacieram. Dziś poprzymierzałam ciuszki, które dotychczas z ledwością dopinałam...al
eż frajda...wszystko idealne, mogę znowu nosić. Aż mnie samej trudno w to uwierzyć,że bez wyrzeczeń, bez codziennego biegania waga spada. A ja ciąglę siedzę w kuchni i coś tam pichcę eksperymentalnie: było pyszne ciasto z bananami i polewą czekoladową z daktyli (wczoraj zabrałam je do siostry, no niestety wróciłam z pustą foremką:). Również sałatka, ze szpinaku, jarmużu z prażonymi nasionami, sosem vinegret, pomidorkami suszonymi i świeżymi oraz z drożdżami nieaktywnymi, bardzo wszystkim smakowała. Dziś będzie leczo bo papryka mnie nęci bardzo no i chyba zrobię znowu pasztet, bo mąż wyjeżdża na dwa dni więc dostanie zdrowy prowiant.
Wczoraj troszkę poćwiczyłam ta żeby nie nadwyrężyć kręgosłupa...była Mel.B ramiona i brzuch oraz 40 przysiadów, spróbuję wykonać miesięczny plan na przysiady...skalpel narazie odpuszczam bo właśnie często po nim bolał mnei kręgosłup. Teraz będę robić z Mel jednego dnia brzuch i ramiona, drugiego dnia nogi i brzuch no i do tego przysiady. Myślę, że wystarczy bo dzięki diecie gubię tłuszczyk a ćwiczenia pomogą mi ujędrnić to i owo
We wtorek zmykam na dwa dni do szpitala...no już widzę swoją wagę po nim bo będę dwa dni na głodówce przed badaniem...już się nie obawiam, bo jestem pozytywnie nastawiona, wiem że dbam o siebie no i mam plany do zrealizowania.
Wczoraj obejrzałam kilka filmków o wesoło brykających szczęśliwych krówkach na pastwisku, o tym jak się je później ubija w rzeźni, o tym z czego robi się parówki, jak się sprzedaje konie na rzeź...i już wiem, mięsa ani niczego co niego zrobione nie zjem i to już nie tylko ze względów zdrowotnych.