muszę czasem coś skrobnąć, bo mnie rozsadza.
no więc tak - każda próba, ale to KAŻDA!!! kończy się fiaskiem. i każda napawa mnie niesmakiem do samej siebie. nie lubię siebie, to prawda. nie akceptuję siebie, to też prawda.
odchudzanie stało się moją obsesją, ale nie potrafię, nie mogę, nie umiem, nie chcę itd. schudnąć....ech. i nie potrafię się z tym pogodzić. nie mam wiary w siebie, wszystkie moje porażki i niepowodzenia zrzucam na krab mojej mega nadwagi....
cały czas i codziennie mówię sobie - zacznę jeść inaczej, zacznę chodzić na fitness czy inną siłownię. a potem wracam z pracy i zaczynam jeść. a w ogóle przed TV - no bo zamiast ruszania się, czy coś, jestem tak zmęczona - bo praca, bo dom, bo dziecko, mąż itd. Padam po prostu na pysk. i do tego dopadają mnie frustracje i zajadam je.
W pracy też jest różnie, częściej gorzej niż lepiej. w domu nie mam kawałka dywanu dla siebie. najpierw praca, potem dziecko i mąż. a gdzie ja?? nigdzie. wszyscy najpierw, bo tak trzeba, bo jestem matką, żoną, pracownicą i każdym dla każdego.
nie mam przyjaciół, jestem chyba odpychająca.
wkurzam się, bo nic nie pasuje na mnie, ale nie umiem sobie poradzić z tym. na lekarza mnie nie stać.
z vitalją próbuję już od lat, za każdym razem od nowa.
życie mnie nauczyło, że marzenia się nie spełniają, a jak masz liczyć na kogoś - to tylko na siebie.
żałosne...