Wracam do Vitalii
Ponad dwa lata nie było mnie na Vitalii.
Wracam, ponieważ utyłam i potrzebuję pomocy. Chcę schudnąć.
Chcę czy muszę?
Ważne pytanie, ponieważ jeśli muszę, to mogę sabotować dietę.
Jeśli chcę, będę współpracować.
Zadanie 1 (która sama sobie postawiłam) - pomyśl kobieto, co może spowodować, że chcesz, a nie musisz? Może pooglądam sobie zdjęcia osób, które schudły? Tak, to dobry pomysł.
Bardzo łatwo mi się wymyka, że tyję od kiedy mam niedoczynność tarczycy. To jest prawda, a także to, że z wiekiem metabolizm zwalnia, hormony kobiece przestają być produkowane i mnóstwo innych powodów. Jestem mistrzynią w dorabianiu filozofii do faktów. Żeby było wygodnie. Nie zmienia to jednak rzeczywistego stanu, mam nadwagę, ciśnienie domaga się wyższych dawek leków, sapię jak lokomotywa i czekają mnie spore wydatki na ciuchy w większym rozmiarze, jeśli nic z tym nie zrobię.
Poszłam na konsultację do firmy dietetycznej, ponieważ rozlokowali się w miejscu, gdzie często przechodzę. Zważyli, zmierzyli, sprzedali gazetkę, podali numer telefonu. Konsultacje raz w tygodniu, koszt około 100 złotych tygodniowo. Dieta opiera się na suplementach, które łyka się podczas posiłków. Popatrzyłam na jadłospis w gazetce, dieta nie wygląda na niedoborową, suplementy zapewne mają dużo błonnika, ale mnie to może kosztować ze dwa tysiące złotych! I nie nauczę się jak zdrowo jeść, żeby nie przytyć z powrotem, bez kupowania drogich suplementów. Drogo i ryzykownie.
Jak dobrze, że znam Vitalię.
Kupiłam dietę IG pro, opartą na indeksie glikemicznym. Czytałam trochę na jego temat i uważam, że jest bardzo rozsądnym podejściem do spraw metabolizmu. W największym skrócie chodzi o to, żeby nie obudzić Insulinowego Potwora. Muszę dać mu jakieś imię, może Cukrowy Potwór? Nie, kojarzy się z Ciasteczkowym Potworem z Ulicy Sezamkowej, a on był sympatyczny. A także z Cukrową Wróżką z "Dziadka do orzechów", która wykonywała piękny taniec. Raczej Cukrowy Zabójca. Sugarman! Pamiętacie film Candyman? Okropny, straszny, właśnie taki jak trzeba, żeby się bać.
Zadanie 2 - nazwać wroga, który powoduje wyrzut dużej dawki insuliny do krwi i nakręca błędne koło jedzenia i tycia. Walka z wrogiem to dobra motywacja.
Zanim Pani Dieteteczyka ułożyła dla mnie dietę musiałam wypełnić formularz. I dostałam jak obuchem w głowę. Nagrody! Jakie nagrody mogę sobie przyznać, kiedy schudnę kilogram, pięć itp. Świetny pomysł, motywujący, bardzo się ucieszyłam. Rozwijam listę propozycji i szukam ciastka z kremem. Nie ma. Nagrody umieszczone na liście mnie nie kuszą. No, poza spotkaniem lub imprezą, ale dociera do mnie, że te wydarzenia polegają najczęściej na siedzeniu i objadaniu się czymś dobrym, a nie o to chodzi.
Pojmuję rozmiar problemu, który zobaczyłam. Nie potrafię sobie wyobrazić innej nagrody, pocieszenia lub przyjemności niż smakołyki.
Sięgam myślami do dzieciństwa, gdzie wpajano mi szlachetne poczucie obowiązku. Nie pamiętam nagród. Pamiętam tylko folgowanie sobie w jedzeniu jako rodzaj grzesznej przyjemności, sposób świętowania lub poprawy nastroju.
No dobrze, jestem dorosła i teraz sama mogę sobie wymyślić nagrody. Patrzę na listę. To nie są dla mnie nagrody. To rzeczy, które robię, gdy mam na nie ochotę. O, jakież smutne jest nasze życie, gdzie wszystko jest dostępne i mało jest spraw, których pragniemy na tyle, żeby mogły być nagrodami. Muszę też pamiętać, że nagrodę funduję sobie sama, czyli nie mogę skusić się na coś kosztownego, bo to mnie samą łupnie po kieszeni.
Nagroda powinna przyjść z zewnątrz. Jeśli sama ją sobie sprawię, będzie to przyjemność. Z tyłu głowy kołacze myśl, że niekoniecznie to musi być coś materialnego. Chyba ucieszyłyby mnie gratulacje innych użytkowników Vitalii.
Wot zagwozdka.
Oto trzy zadania, które sama sobie nakładam (oprócz tych, które przygotowała dla mnie Pani Psycholog).
Zadanie 1 (która sama sobie postawiłam) - pomyśl kobieto, co może spowodować, że chcesz, a nie musisz schudnąć? Może pooglądam sobie zdjęcia osób, które schudły? Tak, to dobry pomysł.
Zadanie 2 - nazwać wroga, który powoduje wyrzut dużej dawki insuliny do krwi i nakręca błędne koło jedzenia i tycia. Walka z wrogiem to dobra motywacja.
Zadanie 3 - wymyślić dla siebie nagrodę, która nie jest ciastkiem z kremem, a spełni swoją rolę (nagrodzenia mnie za wytrwałość).
Czy ktoś podzieli się ze mną swoimi przemyśleniami?
kilka słów o pracoholizmie
Waga bez zmian. Oczywiście z zawirowaniami w ciągu tygodnia.
Rozmyślam o pracoholizmie. Czy może mieć wpływ na wagę czy nie. W końcu to są emocje, a emocje czasami lubią jeść.
Pracoholizm towarzyszy mi od jakiegoś czasu. Siedzę więc w weekendy i część wakacji przy komputerze, w książkach, papierach. Jak nie pracuję, robię się nerwowa, a na wakacjach rozbita totalnie. Kiedyś połowę wakacji tkwiłam przy kompie i tłukłam w klawisze, żeby nie zwariować, nie miotać się po domu, nie wściekać bez powodu na wszystko.
Zaczęłam o tym myśleć z powodu drażliwości niedzielnej i stanu zmęczenia od poniedziałku.
Robię odwyk. Staram się wykonać to, co niezbędne w tygodniu i zaplanować jakiś relaks w weekend. I bardzo, bardzo staram się nie mieć poczucia winy z tego powodu, że nie pracuję.
Dlaczego pracoholizm może powodować tycie? Bo posiłek, to legalny, dopuszczalny odpoczynek. Przecież muszę jeść. Skoro sobie na jedzenie pozwalam, to nie odczuwam winy, gdy jem. Mam chwilę legalnej przerwy w pracy bez poczucia winy. Mój organizm domaga się odpoczynku, ale w obliczu poczucia winy ulega presji. Poza porami posiłku.
Chwilo trwaj, chciałoby się rzec.... A gdy chwila trwa, kalorie instalują się w zakamarkach ciała.
Na co liczę? Na zmniejszenie stresu, inne przyjemności i legalne urlopiki, które nie będą związane z jedzeniem.
Bo jak tego nie zrobię, to od tej roboty zwariuję. Sama sobie robotę wymyślam, tworzę, pączkuję na siłę i zagrzebuję się w tych wymyślonych projektach, które przykuwają mnie do komputera, aż do bólu oczu, do bólu kręgosłupa i głowy, bez powietrza świeżego, do stanu apatii i przemęczenia i obżarstwa na pociechę tego losu okrutnego.
Zmowa wag i ujemny stan podgorączkowy.
Śmiesznie jest. Wagi się naprawdę zmówiły. Ta mechaniczna z moją własną. Wczoraj weszłam na wagę mechaniczną nieoficjalnie. No i proszę 74 kg. Fatalnie!!! Zapiszę jutro, bo w sobotę będzie oficjalnie - pomyślalam. No i dziś w sobotę wchodzę....72kg.
Jak one (te wagi) to zrobiły? Pojęcia nie mam!!!!
Popatrzyłam sobie na sukcesy pani Kalaty w odchudzaniu (w Internecie). Kurczę, kobieta zrzuciła 38 kilo, a ja tych kilku nie mogę. To może faktycznie może też będę jadła te pół jajka na śniadanie z jedną kromką chleba.....a co zrobię z jedzeniem, które mi się zmarnuje?
Kupować mniej!!!! Człowiek kupi, to musi zjeść i odchudzanie trafia szlag.
38 kilo. Na pewno miała problem ze skórą. Coś tam musiała z nią uczynić. Podobnie jak z zębami, co widać. Dla kompletu wyglądowego podrasowała zęby. Żeby to inni politycy tak choćby o te zęby zadbali. Bo czasem u nich w ustach to ruina taka, że aż zal patrzeć.
Poza tym chora jestem. To przeziębienie szeregowe, co to teraz się po ludziach pałęta mnie dopadło. Najpierw gorączka, a teraz osłabienie. Ujemny stan podgorączkowy. Bo jak nazwać 35.2 stopnia Celsjusza?
Poszłam do lekarza, żeby mnie poratował, w piątek przez to w pracy nie byłam, ale poty ze mnie spływały siódme, ósme i dziewiąte. Cuś mi tam dał i zwolnienie do środy, zanim zdążyłam zaprotestować, bo on (lekarz) wie, że ja tylko leki i do pracy. "Świata pani nie zbawi, dałem do środy" - zawyrokował. O masz!!!!
Dziś sobota, słaniam się z tym ujemnym stanem podgorączkowym, z którym jak mnie dopadał, to zazwyczaj pracowałam (bo gorączki nie ma). Zrobienie śniadania zmęczyło mnie bardzo. W mieście mój ulubiony festyn i niestety przejdzie mi koło nosa. Wieje nieźle, to by zaraz przewiało, nawet gdybym miała siły być dowieziona do centrum. Trudno.
Ciekawe czy do środy przejdzie, bo jak usiłowałam przechodzić takie ujemne stany podgorączkowe to się zwykle wlokło niemiłosiernie.
Bez zmian. Może to i dobrze?
Waga bez zmian. Ale co to się działo w ciągu tygodnia?? Głowa mała. Zupełnie nie wiem jak to jest, że w ciągu tygodnia waga szaleje, żeby na sobotnie ważenie grzeczniutko pokazać jakąś rozsądną liczbę.
Jadłam...co ja piszę...żarłam jak smok. Nie wiem co mi jest, ale słyszę, że inni też tak mają, więc to może jakaś epidemia? Epidemia obżarstwa.
Zapasy jesienne na długą zimę.
W tej sytuacji cud, że nie przytyłam. A to dlatego, że codziennie chodziłam. Z pracy do domu mam prawie 4 kilometry. No, czasem podjechałam kawałek autobusem, albo i całość, bo coś mi ciśnienie nawalało. Tak czy inaczej chodzenia było sporo, aż nogi bolały. I niestety, waga jest taka, że znowu kolana bolą przy wchodzeniu po schodach. A już było tak pięknie
Czyli dodatkowy powód, żeby schudnąć - kolana.
Dziś poleciałam na targowisko po bluzki. Bawełniane z koronką, pod sweter. Wolę ubierać się na cebulkę z możliwością rozebrania do podkoszulki, bo jak teraz mam tarczycę mocno "podrasowaną" to często mi jest gorąco. Nie tłumacze tego, mówię, że mi gorąco i ma być bawełna, a nie wiskoza i każdy rozumie, bo jestem w tym wieku....
Poza tym patrzę na kobiety o moich gabarytach, w czym wyglądają dobrze, a w czym nie. Kiedy "oponka" staje się zbyt obfita żakiety źle leżą. Miękkie swetry są korzystniejsze. I wygodniejsze.
Nie, nie mam nabożeństwa do wyrafinowanej mody. Nie mam wyobraźni żeby coś tam do czegoś dobrać, wyszperać w lumpeksie i połączyć. W ciuchach zbyt eleganckich czuję się skrępowana. Podziwiam kobiety, które swobodnie w nich chodzą. Lubię popatrzeć na coś oryginalnego, ale sama chyba bym umarła, gdybym miała tak wyjść. Bo wszyscy wtedy patrzą, a ja mam defekty figury. W zwykłych ciuchach z rynku gubię się w tłumie. I już.
Bałagan na koniec lata.
Niestety 0,5 kg w górę. To bilans tygodnia.
Natomiast to, co się w ciągu tego tygodnia działo, to długa historia. Bałagan całkowity, szalony wzrost wagi do 74 kg, a od tych specyfików typu Linea zaparcie totalne.
Ponadto nagłe ochłodzenie spowodowało, że nastawiony na upał organizm nie dawał sobie z tym rady. Uznałam też, że jakichś witamin lub mikroelementów mam niedobór, bo pocenie się i dużo kawy było, ale dochodzenie o które witaminy chodzi było zagmatwane. Ot, kurcze w stopach bolesne, zaburzenia smaku, do tego dyskomfort z rejonu brzucha.
Odstawiłam tabletki Linea, łykam multiwitaminę, gdzie w jednej tabletce na dobę wiele składników w 100% pokrywa zapotrzebowanie dobowe. Jeśli się nie poprawi, to widocznie chodzi o coś, czego w tych tabsach nie ma, albo jest mniej. Efekt hamowania głodu u mnie nie wyszedł, za to jak z puszki Pandory głód wyskoczył dziki i nieopanowany. Zupełnie nieopanowany. Stąd te +0,5kg. I dzika chęć na śledzie. Z cebulą.
Pomału wraca równowaga, więc chyba się jakoś wszystko ustabilizuje na poziomie jesiennym. I wtedy może waga ruszy w dół.
1,5 kg w dół i wkurzone, nie, drażliwe jelita
Bilans tygodnia - 1,5 kg mniej. Chciałoby się, żeby tak piękne tempo trwało dłużej, ale wątpię.
Po pierwsze jest to efekt przejścia z porcji jedzenia hurtowych (all inclusive) na detaliczne. Po drugie zmiana klimatu oraz pogody (ochłodzenie) chyba zrobiła coś z gospodarką wodną.
Ale co tam! 1,5 kg to półtora kilograma i na koncie spadek jest.
Ha!!!! Jedyne konto, gdzie spadek cieszy
Wspomagam się tymi tabsami co je kiedyś kupiłam na odchudzanie i w końcu kurzyły się w szafie. Co ja piszę. W szafie nie mają prawa się kurzyć. Prędzej się przeterminują. No nic to. Mają za zadanie poskromić apetyt poprzez zapchanie żołądka błonnikiem, zmniejszyć wchłanianie tłuszczów i zmniejszyć apetyt na słodycze dzięki zawartości chromu.
Każde czary-mary są dobre, jeśli prowadzą do upragnionego celu (bez zbytnich poświęceń oczywiście)
Co by tu jeszcze wdrożyć, żeby za tydzień mieć także 1,5 kg w dół.......Tabsy mają jeszcze jedną zaletę. Coś mi się od wiosny porobiło z jelitami. Pasuje do definicji jelita drażliwego. Bardzo niewygodna sprawa, bo wymagająca natychmiastowych wizyt w wc bez względu na możliwości. Oczywiście, smecta i loperamid pomagają, ale to nie są leki na stałe. Cóż, w wakacje bywało, że były na stałe. Bywało, bo wakacyjny relaks działał jak balsamik i samo przechodziło. Więc winne są nerwy, czyli zespół wkurzonego, nie, drażliwego jelita. Albo przypadek.
W każdym razie z razowego chleba, który tak lubię musiałam zrezygnować, bo wkurzał jelita najbardziej. Przeszłam na niezdrowe białe bułeczki.
No i okazało się, że ta Linea, której nie mogłam wcześniej brać z powodu zaparć, teraz jest jak znalazł. Błonnik odpowiednio pęczniejący, żeby żołądek myślał (czy żołądek myśli?), że jest najedzony i poskramiający wkurzone jelita.
No proszę, a producent nawet nie wie, jaki wszechstronny preparat wymyślił.
Bilans pourlopowy
Co tu ukrywać. TRAGEDIA!!!! 73 kg. 5 kilo do przodu. Spodnie dopinają się z trudem, wałeczek na brzuchu przeszkadza, bluzki nie leżą, wiadomo. Totalny dyskomfort.
Już nie wiem jak spędzać urlop, żeby nie był katastrofą dla wagi. Chyba w kamieniołomach.
Najpierw zwiedzałam, dużo chodziłam - przytyłam dwa kilo. Bo wiadomo, jedzenie jak dla psa, dwa razy dziennie micha - śniadanie i obiadokolacja w postaci wielkiego żarcia na noc. Albo zwiedzanie, albo dbanie o regularne posiłki.
No to wczasy i all inclusive, lunch w formie normalnego obiadu, kolacja niestety też, pyszne rzeczy podstawione pod nos i słodycze na deser.
Na wczasy odchudzające z wyżywieniem 1000 kcal i biegami nie wezmę Mamy, więc odpada. Już sama nie wiem. jedynie wakacje w własnym gotowaniem, ale co to za wakacje
Nic to, mam rok na myślenie i zrzucanie niechcianego przybytku.
Po pierwsze muszę ograniczyć żarłoczność i skurczyć rozepchany żołądek, co czynię, wspomagając się tabletkami z błonnikiem i zieloną herbatą oraz chromem, żeby mnie te słodycze odeszły.
I tyle.
Nie ma co biadolić, trzeba brać się do roboty.
A jakie u Was bilanse po urlopach?
Pozdrawiam!!!!!!
Nic się nie zmienia
Waga stoi. Tarczyca pada. Kręcę się koło 68 kg.
Dostałam większe dawki hormonu tarczycy, zapewne coś się ruszy. Zanim poszłam na wizytę do Endo zważyłam się (na czczo, bez ubrania itp.). 68kg. Po południu u lekarza 70,8 kg. Tak czy siak u pani Doktor też moja waga zmalała od ostatniej wizyty o ponad 3 kg.
Pytała co robię. "Mniej jem". I tyle. Częściowo ze stresu. Może nawet bardziej ze stresu niż z czego innego.
Nieoficjalnie
Waga dzisiaj pokazała 66,5 kg. Nie dowierzam jej. Czasem naraz skoczy do góry i wtedy smutna mina. Poczekam, aż pokaże taki wynik kilka razy. Wtedy będzie oficjalny.
Nie bardzo mam apetyt. Jak kłopoty miną, apetyt wróci to i mogą powrócić kilogramy.
Oby wszystko poszło sobie precz! Kłopoty, choroby i kilogramy. I zima, bo niektórzy narzekają.
Ja zimy nie widzę zza stosu swoich spraw.
Trzymajcie się ciepło!!!!!
:(
Wpisałam 68 kg, chociaż waga rano pokazała 67,5. Mam świadomość, że jak wróci jakikolwiek apetyt, to wskoczy na 68. Dni o porcji serka i jednej kanapce nie są normalne, ani zaplanowane.
Pomimo tego, że mojej mamie zdrowie się polepsza (jest w Klinice 100 km ode mnie), to choroba jest ciężka i nerwy jeszcze trzymają. Mam wrażenie, że w moim brzuchu mieszka coś bardzo zdenerwowanego.
Tak więc myśli mam zajęte Mamą i jakoś czas się skurczył, wszystko leży i czeka. To zdenerwowane "coś" powoduje, że nawet jak jestem głodna, to nie bardzo mogę jeść. I nie wpycham na siłę, bo jak to zrobię, to potem to "coś" jest wkurzone jeszcze bardziej.
Jak nie jestem w szpitalu albo w pks-ie, staram się zająć jakąś robotą, żeby jak najmniej myśleć o tym zdenerwowanym i całej sytuacji. Czasami się udaje.