Oto jestem - 87 kilo
zywej wagi. Rzec by można - jak (od) zawsze - wałeczki po bokach, duży
brzuszek, uda boleśnie ocierające się o siebie w gorące dni, drugi
podbródek wychodzący z zaskoczenia przy okazji każdego większego zdziwienia. Do
tego od zera do spoconego bohatera w ułamku sekundy przy każdym wysiłku
dłuższym niż pół minuty.
Historia jedna z tysiąca.
I podobnie jak jedna z
tysiąca postanowiłam znowu powstać do walki i w końcu wejść w ubrania, które od
kilku lat bezczynnie wiszą w szafie czekając na swoje pięć minut. Tyke
tylko, że tym razem się naprawdę solidnie do tego przygotowałam.
Nastawienie
i przygotowanie:
Przede wszystkim wyrzuciłam z głowy śmieszne
przeświadczenie, że wyniki będą widoczne w ciągu tygodnia i utrzymają się
na-wieki-wieków-amen. Wbiłam w tą moją rozmarzoną łepetynę, że to
pierwsze: nie od razu Rzym zbudowano, a po drugie: nawet zaczarowany ogród gdy
się o niego nie dba, to zamienia sie w gąszcz chwastów.
Punkt startowy - wtorek 19
czerwca
Do tego czasu,
przygotowałam sobie plan ćwiczeń do końca roku - byłam w tej kwestii wyjątkowo
szczera w stosunku do samej siebie i nie ukrywałam, że jak będę próbowała
ćwiczyć godzinę dziennie przez 7 dni w tygodniu to rekordem będzie tydzień
takiego działania. Zamiast tego zaplanowałam 4 dni ćwiczeń w tygodniu -
poniedziałek i wtorek - środa przerwa - a potem czwartek i piątek i weekend
przerwa. Żeby nie było monotonnie, uwzględniłam w planie ćwiczeń Skalpel
Chodakowskiej oraz komplety ćwiczeń z Mel B i Tiffany, zestawione i
zaprezentowane na blogu Tips For Woman. Tym samym, gdy czuję, że moje mięśnie
są jakieś za bardzo zmęczone to nie popadam w zniechęcenie, bo mam z tyłu głowy
świadomość, że po dwóch dniach jeden poranek minie mi pod znakiem słodkiego
lenistwa.
Minie pod znakiem
słodkiego lenistwa booo.... zaczęłam wstawać o 5 rano - wraz z moim partnerem
:) od się szybko zbiera i wychodzi o 5:40 żeby zdążyć na 7 do pracy, a ja zaraz
po tym jak zamknę za nim drzwi wskakuję w adidaski, włączam ćwiczenia i przez
około godzinę "macham nóżkami". Potem chwila wytchnienia ze szklanką
wody, poranny prysznic, czarna kawka, śniadanko i o 8:30 wyjscie do pracy tak,
aby na planową 9:00 do niej dodreptać.
brzmi szaleńczo? ale
działa :) drugi tydzień w toku!
myślałam, że będzie mi się
ciężko zebrać z łóżka tak wcześnie w momencie, gdy mój partner będzie miał na
drugą zmianę, ale gdy pewnego dnia okazało się, że ja się zrywam, a on jeszcze
śpi, to wyjątkowo gładko sobie z tym poradziłam. Powiem więcej - wstając o 5
jestem niejednokrotnie lepiej wyspana, niż gdy wstawałam o 7 rano. Ot, zabawna
taka obserwacja :)
Oczywiście nie wszystko
jest od samego początku takie super kolorowe - gdy 19 czerwca przerobiłam
pierwszy zestaw ćwiczeń (Mel B rozgrzewka, Mel B nogi, Tiffany boczki, Mel B
rozciąganie) to w środę nie umiałam nawet zejść po schodach! Na szczęście w
czwartek zakwasy po części odpuściły, a potem już zaczęło iść jak z płatka - po
dwóch dniach ćwiczeń czuję co prawda, że moje mięśnie czują, że ktoś coś od
nich chciał, ale nie ma dramatu.
Step – by – step:
Postanowiłam
nie rzucać się się z motyką na słońce i nie zmieniać wszystkiego na raz – znam
siebie i wiem, że od zera do porazki wystarczyłby jeden dzień. Zaczęłam od
tego, żeby... pić więcej wody. Mam w pracy mój bukłak z dziubkiem z Decathlona
o pojemności 750ml i wiem, że najlepiej będzie jak będę piła trzy takie bukłaki
dziennie. Chwilowo powoli dochodzę do wypijania dwóch każdego dnia, co już jest
dużym sukcesem, bo wcześniej w ciągu dnia piłam może szklankę wody, dwa kubki
kawy i przy dobrych wiatrach jakieś smoohie. Po czterech tygodniach przytulania
bukłaka czuję się dziwnie nie mając pod ręką wody i wiem, że jeszcze trochę, to
spokojnie dojdę do trzech butelek dziennie. A kto wie, może nawet do czterech
:)
W drugim
rzucie zaczęłam ćwiczyć.
Tak
naprawdę to sama jestem zaskoczona, że mi to tak gładko idzie, bowiem
spodziewałam się, że po dwóch dniach mi się odechce i będzie „jak zawsze”. A
nie jest. Ćwiczę i sprawia mi to naprawdę przyjemność. Powiem więcej, tak jak
tydzień temu stękałam jak Chodakowska w Skalpelu kazała w pozycji leżącej
podnieść najpierw biodra, a potem nogę i jeszcze nią ruszać od pionu do
poziomu, tak dzisiaj rano zabrałam się za to bez gadania. Jasne, że mam dalej
ciężkie te moje cztery litery, ale kurczę, już mam wrażenie, że się bardziej
otwieram na wysiłek.
W trzecim
rzucie na warsztat wrzucę jedzenie.
To nie
jest tak, że ćwicząc pozwalam sobie na jakieś wielkie obżarstwa. Biję się w
pierś, że w ostatni weekend sobie dość konkretnie pofolgowałam, ale nagrodą
pocieszenia jest fakt, że się tego
wstydzę oraz to, że w dni pracujące od poranka do wieczoru odżywiam się raczej
zdrowo i w sposób zbilansowany. Muszę jeszcze nad wieczorami popracować, bo jak
takie dwa niedźwiadki jak my przysiądą przy Netflixie, to w ruch idzie większość
zawartości szafek, w których chomikujemy jeszcze coś słodkiego. Te harce
również się niedługo skończą, bowiem postawiliśmy sprawę jasno – jak ostatni
batonik zostanie zjedzony, to żaden kolejny nie pojawi się na jego miejscu – po
prostu nie będziemy już kupować słodyczy – czego oczy nie widzą, tego żołądek
nie pożąda :) Co więcej, dzisiaj zrobiłam kolejny wielki krok i zdecydowałam
się na zakup diety Vege na Vitalii, ale za pośrednictwem bebio. Dietę na samej
Vitalii wykupiłam już w moim życiu dwa razy i niestety oba razy były dla mnie
totalną klapą. Mówią, że do trzech razy sztuka, więc mam głęboką nadzieję, że
teraz będzie lepiej:) Gdyby tego było mało, szarpnęłam się jeszcze potężnie na
szejki z programu Juice Plus. Babka, która miała być moim doradcą i wsparciem
najpierw dziko upierała się, że zanim zacznę je pić muszę zrobić tydzień
detoksu, czyli żyć o warzywach, owocach i wodzie, a jak przyznałam się do
moich weekendowych grzechów to przestała się w ogóle odzywać. Cóż, widocznie
grzesznicy są traktowani gorzej w tym programie... Generalnie pomyślałam sobie „nie,
to nie” i czekam na propozycje żywieniowe z Vitalii – przyszły poniedziałek
będzie pełen niespodzianek :)
Motywatory:
Otoczyłam się szczelnie moim postanowieniem. Plan ćwiczeń wpisałam zarówno w
kalendarz książkowy, jak i kalendarz Google. Co więcej, przygotowałam sobie
papierową tabelę z comiesieczną rozpiską. Zrobiłam to z dwóch powodów. Po
pierwsze po to, aby każdego dnia po treningu dumnie zaznaczać zielonym
markerem, że założenie treningowe danego dnia zostało zrealizowane - powiem
Wam, że jest to dla mnie równie emocjonujące jak dla dziecka otwieranie okienka
w kalendarzu adwentowym - a może nawet bardziej, bowiem przy każdym kolejnym
zaznaczaniu daty na kolorowo jestem z siebie coraz bardziej dumna :) Po drugie
po to, żeby mnie te codzienne przypomnienia raziły i wprowadzały w stan
skrajnego zawstydzenia jeśli kiedyś wpadnę na pomysł, żeby sobie odpuścić :)
Do tego
ściągnęłam sobie na komórkę moje zdjęcie studniówkowe – jedyny raz w życiu
wyglądałam wtedy jak milion dolców i jak sobie o tym przypomnę, to jakoś
łatwiej mi ścisnąć pośladki, zęby, pięści i omijać regały z czipsami i
slodyczami w sklepach.
Gdyby
tego było mało, to jeszcze sobie zrobiłam listę odpowiedzi na pytania
sugerowane w jednym z artykułów na Vitalii:
Co się
stanie, jak schudnę?
Co się
nie stanie, jak schudnę?
Co się
stanie, jak nie schudnę?
Co się
nie stanie, jak nie schudnę?
Uwierzcie
mi – kilka linijek odpowiedzi, moment zadumy i power do dalszego działania:)
A! No i
przygotowałam jeszcze jedną tabelę – cotygodniowych, poniedziałkowych pomiarów.
Szyja, ramię, w biuście, pod biustem, w talii, w pasie, w biodrach, w udzie w
łydce i na wadze. Juz dwa pomiary sumiennie zapisałam i nawet jeśli ze
wszystkich pomiarów innych niż waga tylko jeden się zmienił to póki co nie
zwracam na to większej uwagi – grunt to samozaparcie i konsekwencja w
działaniu. Trochę mnie waga zaskoczyła, bo w drugim tygodniu była o 1 kilogram
większa niż w pierwszym, ale pofolgowanie sobie w weekend miało tu
stuprocentowy wpływ. Z drugiej strony, gdy dzień później zrobiłam mały
eksperyment ważąc się trzy razy w różnych miejscach mieszkania i otrzymując
wyniki od 9kg do 92 kg pomyślałam, że może nie byłoby głupim zainwestować w
nową wagę:)
W każdym
razie – oto jestem – jak Rambo w Rambo gotowa do walki!