i znów się zacznie...
Jutro poniedziałek...i znowu do pracy. Męczy mnie już ten cały stres. W tym tygodniu, podpisałam umowę na kolejne 7 miesięcy. Miałam nadzieję, że dostanę na czas nieokreślony, ale nie ma tak dobrze. Kolejne miesiące w zawieszeniu. Ciągła presja, strach że się nie sprawdzę. Boże, czemu ja się muszę tak wszystkim przejmować.
Nie zrozumcie mnie źle, ja bardzo lubię swoją pracę. Kurcze może to właśnie dlatego, tak się przejmuję. Nie umiem sobie radzić ze stresem. Nawet jak wracam do domu, nie potrafię się zrelaksować.
PS Dziękuje za wszystkie komentarze i wiadomości. Była trochę zszokowana, jak zobaczyłam, że jest ich aż tyle. Dotąd był to raczej kameralny pamiętnik... Postaram się w miarę możliwości odpisać...
Mam nadwagę... i cholernie się z tego cieszę...
Jak w temacie...od przedwczoraj mam już tylko nadwagę... Kolejny kamień milowy za mną... Jak zaczynałam nie wierzyłam, że mogę zajść tak daleko... a jednak... Nawet nie wiecie jak bardzo marzyłam, że zrobię kiedyś ten wpis w pamiętniku...
Pozbycie się otyłości zajęło mi niemal rok. Warto było...
Teraz zostaje mi jeszcze pozbyć się nadwagi.... Trzymajcie kciuki....
No i jeszcze parę fotek, wybaczcie ale nie są najlepszej jakości...
90 kg (Wielkanoc)112 kgPrzed...
EDIT: właśnie wróciłam z pracy... i zobaczyłam te wszystkie komentarze...
eee...dzięki... trochę w szoku jestem...
Nigdy nie będę atrakcyjna...
Zawsze o tym wiedziałam, decydując się na odchudzanie wiedziałam, że pewnych rzeczy już nie zmienię... Nie da się przecież oczekiwać, że po utracie 80 kg człowiek będzie jeszcze jakoś wyglądał. Myślałam, że się z tym już pogodziłam...
Chyba jednak nie. Dziś jak nigdy dopadły mnie wyrzuty, myślę o tych wszystkich straconych latach, o swojej głupocie. Gdybym zaczęła parę lat temu, gdy jeszcze nie byłam tak strasznie otyła. Dlaczego, tego nie zrobiłam? Teraz mogłabym być zgrabna i atrakcyjna....
Czuję się (i chyba wyglądam) jak plastikowy woreczek, który jest już tylko do połowy napełniony smalcem....
Przy wadze 110 kg (a wiec po zrzuceniu 40 kg) z moja skórą jeszcze było ok, w zasadzie nic nie było widać, a teraz to tragedia jakaś... najgorsze są ramiona... gdy podniosę je do góry skóra najzwyczajniej wisi...
źle mi i tyle...
W dół...
Od pół roku codziennie rano, pracowicie się ważę i wynik wpisuję do excela...
Pomyślałam, że wkleję tu efekty mojej "pracowitości":
Lubie sobie czasem popatrzeć na ten wykresik... waga tak ładnie leci w dół...
Jestem...
Wybaczcie, że tak długo nie pisałam...
Pochłonęłam mnie praca... i w ogóle życie...
Jeśli chodzi o pracę, no cóż, teraz z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć, że na taką pracę warto było czekać... tylko wciąż martwię się, jak ją utrzymać...
Mam sporo stresów, rzucili mnie na głęboko wodę i mam sobie radzić...
Staram się, ale nie wiem jak to będzie...
Odchudzanie zaczęło mi iść chyba trochę wolniej niż kiedyś... ale na wszystko przyjdzie czas. Może nie za tydzień, może nie za miesiąc, ale w końcu przyjdzie taki dzień, że będę szczupła. Poczekam, więc cierpliwie...
Trzymajcie się ciepło i nie myślcie, że o Was zapomniałam... Wciąż zaglądam do Waszych pamiętników, tylko nie zawsze mam wystarczająco dużo czasu, żeby zostawić komentarz.
walka...
Odchudzanie... to podobna ciągła walka z samym sobą...
Dziwne, bo ja czuję, że już dawno przestałam walczyć...
Brnę do przodu siłą rozpędu...
Bez zastanowienia...
Kiedy czytam czasem wpisy w Waszych pamiętnikach... to nie potrafię się z nimi identyfikować...
Nie zdarzają mi się ataki na lodówkę, ani mniejsze lub większe wpadki... od początku odchudzania zjadłam w zasadzie jedną nielegalną kanapkę...
Owszem czasem nawet zjem coś nie do końca zdrowego, nie wzbudza to u mnie jednak szczególnych emocji.... wszystko przecież jest zaplanowane i
nie wpływa na przekroczenie dziennego limitu energetycznego...
To planowanie robię automatycznie... Jak jakiś robot...
O tym, że się odchudzam z reguły nawet nie pamiętam, przypominam sobie tylko wtedy gdy wchodzę na Vitalie, albo gdy ktoś się zapyta.
Czasem myślę, że to wszytko przychodzi mi zbyt łatwo, usypiając moją czujność... że to tylko cisza przed burzą... i jak tak sobie pomyślę, to wtedy się naprawdę boję.... stawką jest przecież moje życie.
Oponkowe szaleństwo...
W mojej pracy jest taka tradycja, że nowy pracownik przynosi słodkości... Kolektywnym wysiłkiem męskiej części mojego zespołu zostałam, więc zmuszona do przygotowania czegoś słodkiego...
Pomyślałam, a co tam... i oto mamy tłusty czwartek godzina 6.30, a ja właśnie skończyłam smażyć oponki... U mnie w domu na tłusty czwartek zawsze były oponki, nie pączki, nie faworki, tylko właśnie oponki... takie serowe... mmm pycha....
Zdążyłam już zjeść 3... na szczęście nie są takie bardzo kaloryczne jedna (waga 20g) to około 100 kcal.... dokładnie to policzyłam... więc nie ma tragedii... tylko takie słodkie śniadanko :)
PS Miałam kiepskie światło... i na zdjęciu nie wyglądają, tak dobrze, jak na talerzu...
Łyżwy
Czy wiecie, że osoba o mojej wadze jeżdżąc przez 45 min na łyżwach może spalić około
500 kcal....?
Dziś po raz pierwszy od
10 lat byłam na łyżwach i jestem zachwycona. Bałam się, że to będzie jedna wielka katastrofa. Okazuje się jednak, że z łyżwami jest trochę tak, jak z jazdą na rowerze... tego się nie zapomina.
Planuję, więc teraz wracając z pracy od czasu do czasu zahaczać o lodowisko... Łyżwy to sama przyjemność, człowiek się w zasadzie nie męczy...a kalorie trochę jakby się same spalały.
50 kg za mną...
Parę miesięcy temu, gdy miałam na swoim koncie - 30 kg (a 50 kg wciąż pozostawało), obiecałam Wam w moim pamiętniku, że już niedługo liczby te się odwrócą...
Jak widzicie, dotrzymałam słowa!!!
Dziś rano moja waga po raz pierwszy, nie pamiętam nawet od kiedy, pokazała 2 cyfry!!!
Hi hi hi zważyłam się chyba z 5 razy, żeby mieć pewność.
Wiem, że te następne 30 kg będzie znacznie trudniej zgubić, ale uda mi się. Musi mi się udać!!!
Do mojego życia sprzed odchudzania nie ma już powrotu!!!
Grubas w krainie korporacji...
Przebudzenie:
Grubas
(trochę już odchudzony) powoli otwiera oczy, najpierw jedno potem
drugie.... Jest ciemno i zimno...zdecydowanie zbyt ciemno i
zdecydowanie zbyt zimno, żeby wstawać, ale Grubas wstaje i tak. Grubas
musi iść do pracy... Z bliżej niewyjaśnionych przyczyn ta konieczność
napawa grubasa radością...
W drodze:
Grubas
się złości...wyszedł dokładnie o minutę za późno, przez co zmuszony
jest zmodyfikować tempo marszu na przystanek. Nie może przecież
dopuścić, do tego, by uciekł mu tramwaj.
Przy windach:
Grubas
nerwowo grzebie w torebce. Gdzie ten przeklęty identyfikator. Jest
wreszcie! Grubas przełazi przez bramkę i dołącza do anonimowego tłumku
czekającego przy windach. Niektórzy mówią sobie "cześć". Grubas słyszy,
ale sam nie rozpoznaje nikogo.
Przy biurku:
Grubas
dumnie zasiada przy swoim biurku. Pora odpalić komputer i się
zalogować. Czynność ta dziwnie fascynuje Grubasa. Skrupulatnie wpisuje
cyferki i patrzy jak maszyna budzi się do życia. Czas zacząć pracować.
Grubas ma już swoje pierwsze zadania. Jest przez to trochę nerwowy.
Cały czas myśli sobie, żeby tylko niczego nie schrzanić, ale podoba mu się to, co robi.
Co tu jeszcze dodać?
hmmm
Wygląda na to, że jak na razie Grubas, aka Ewcinka, bardzo cieszy się ze swojej nowej pracy.