"Do tego, że po tylu latach mylisz imiona moich przyjaciół, że za każdym razem uparcie pytasz, czy słodzę herbatę. Do Twojego włączonego zawsze telewizora (wolałabym przecież, żebyś czytała książki), przez który prosisz: Poopowiadaj, co u ciebie
Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo. Zawsze dzwonisz nie w porę. Albo właśnie wychodzę, albo właśnie gdzieś przyszłam, dojechałam, sorry, muszę kończyć, oddzwonię . A najczęściej wtedy, kiedy zupełnie nie chce mi się gadać (z Tobą, bo kiedy chwilę później zadzwoni przyjaciółka, możemy rozmawiać przez długie kwadranse). Na jej "co słychać?" umiem znaleźć odpowiedź. Mówię, co u mnie, nad czym pracuję, z kim się spotykam, jakie mam plany na dziś, na weekend i na życie. Na Twoje "co słychać" (bez znaku zapytania, nie nauczyłaś się go wstawiać w esemesa - i to też mnie drażni) najczęściej odpowiadam: Nic . I jeszcze się złoszczę, że to Ci nie wystarcza.
Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo. Do tego, że po tylu latach mylisz imiona moich przyjaciół, że za każdym razem uparcie pytasz, czy słodzę herbatę. Do Twojego włączonego zawsze telewizora (wolałabym przecież, żebyś czytała książki), przez który prosisz: Poopowiadaj, co u ciebie (do tego, że kiedy w końcu zaczynam, niechętnie, coś Ci opowiadać, zaraz mi przerywasz i mówisz: Poczekaj, ściszę ).
Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo. Do Twoich pytań, czy ta korespondencja, która do mnie przyszła, bo przecież ciągle jestem tam, u Ciebie , zameldowana, to coś pilnego, bo jeśli tak, to pójdziesz zaraz na pocztę i mi prześlesz. A jeśli nie, to odłożysz na stałe miejsce (w kredensie, na kryształowej salaterce). Że martwisz się, że jakiś urząd czegoś ode mnie chce, proponujesz, że pójdziesz, dopytasz, załatwisz.
Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo, więc próbuję ją w sobie wytrenować. Trochę mi więc wstyd, ale w telefonie ustawiam sobie przypomnienie, żeby raz na kilka dni (nie wychodzi - zmieniłam na raz na dwa tygodnie) zadzwonić (rzadziej) albo chociaż wysłać esemesa. Przecież tyle się dzieje, dobrego i złego, przecież mam o czym opowiadać i tylko Tobie jakoś nie umiem.
I jestem na to zła. Zła córka, jesteś złą córką , powtarzam sobie tuż za obwodnicą, na 45. kilometrze drogi, która na co dzień bardziej nas dzieli, niż łączy. Zawsze mniej więcej tam, bo wtedy trzeba zwolnić. Bo przecież znów przyjechałam z mocnym postanowieniem: tym razem będzie inaczej. Będę cierpliwa, będę milsza. Nie będę się irytować Twoją (swoją?) nieporadnością w relacji ze mną (z Tobą?), przepracowanej przecież na terapii, zrozumianej, rozpracowanej co do najbardziej błahego dziecinnego wspomnienia (jak scena, którą Ci zrobiłam, bo dostałam nie taką lalkę, jaką sobie wymarzyłam, i choć przecież nie mogłam wiedzieć, że i na tę tańszą nas nie stać, to i tak do dziś mi za to wstyd).
Nie będzie mnie drażniło to wszystko, co tak naprawdę nie ma przecież żadnego znaczenia: że ciągle pytasz o to samo (nie wiem - zapominasz czy nie słuchasz odpowiedzi), że już wieczorem dnia poprzedniego chcesz wiedzieć, jaką zupę ci jutro ugotować , że pytasz, o której wrócę, i dzwonisz, jeśli jeszcze mnie nie ma, że dajesz mi pieniądze, żebyś coś sobie kupiła, a sobie nigdy nic, a w ogóle to wcale o siebie nie dbasz (a ja w końcu odpuściłam troszczenie się o Ciebie, pewnie zbyt łatwo). Tym, że jesteś nie taka, jaka chciałabym, żebyś była, chociaż czy ja, mamo, wiem, jaka w ogóle jesteś? Jakoś nigdy nie było (nie znalazłam) czasu, żeby Cię o to zapytać.
I gdzieś na 60., może 70. kilometrze już płaczę, bo przecież znów mi nie wyszło, znów coś Ci odburknęłam, zamiast porozmawiać, i cały plan wziął w łeb. A przecież ta idiotyczna, melodramatyczna myśl przeraża najbardziej: to mogło być nasze ostatnie spotkanie - bo nigdy nie wiadomo, czy za tym zakrętem jakiś wyprzedzający na trzeciego nie zepchnie mnie do rowu albo czy Ty jutro nie upadniesz, bo często się przewracasz (mam to po Tobie), albo nie dostaniesz udaru.
Nie wiem, skąd mi się wziął ten paniczny lęk o to, że go dostaniesz; nie raka, choć to byłoby bardziej prawdopodobne przy tylu wypalanych paczkach; może dlatego, że udar jest nagły, gwałtowny, przychodzi bez zapowiedzi. Straszę więc siebie tym ostatecznym memento, że muszę zdążyć być dla Ciebie bardziej cierpliwa, miła, uważna, przecież to umiem, przecież na co dzień taka jestem, tym razem, obiecuję sobie, tym razem już na pewno będzie inaczej, następna wizyta potoczy się lepiej, zabiorę Cię może na obiad i po raz setny, ale bez złości, odpowiem, że nie, nie słodzę.
Ale kiedy już dojeżdżam na miejsce i już dawno wyjęłam z torby dopakowane przez Ciebie, zawinięte w trzy foliowe woreczki (Twoje: Żeby się nie rozpaćkały, połóż torbę na płasko ) trzy pomidory (moje: U mnie też są sklepy, wiesz?), widzę na ekranie telefonu dwa nieodebrane od Ciebie połączenia, bo znów zapomniałam wysłać esemesa, o którego prosiłaś (Dojechalas ) i odpowiadam tylko: W domu, dobranoc .
Nie mam do Ciebie cierpliwości, mamo, ale Ty ją ciągle masz do mnie. Do mojego wpadania zawsze tylko na chwilę, w pośpiechu i zniecierpliwieniu. I dlatego "mój pokój" jest ciągle "moim pokojem", do którego wchodzisz, kiedy mnie nie ma, tylko tuż przed moją wizytą, żeby posprzątać, odkurzyć, wstawić do wazonu świeże kwiaty (w zimie - położyć na biurku ptasie mleczko). Do moich wyborów, których nie rozumiesz, a których ja przecież nigdy nie próbuję Ci nawet wytłumaczyć, bo je tylko, od czasu do czasu, oznajmiam. Do mojego: zaraz , to moja sprawa , u mnie nic nowego . Następnym razem, mamo, obiecuję, postaram się bardziej."
Znalezione na fb, przypadkiem. Przeczytane - przypadkiem. Popłakałam się.. właściwie rycze jak bóbr, bo jak bym czytała o sobie. Ktoś za mnie uporządkował moje "myśli", moje "wnioski". Teraz przed dniem matki. Przepraszam, mamo! Wiem, powinnam to zrobić na żywo, ale jeszcze nie jestem gotowa....
Wklejam tu, żeby nie zgubić i czytać regularnie, żeby starać się bardziej. Będę - obiecuje.
znalezione: http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,66725,17950917,Nie_mam_do_Ciebie_cierpliwosci__mamo.html?utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_wysokieobcasy