no i świat goni do przodu, dzień za dniem mija. Czasem to się zastanawiam czemu tak szybko? No nic jest jak jest. Niby jestem na diecie, niby mam karnet na silownie. Niby.. wszystko na niby! bo z dietą okłamuje, a na siłownie nie chodzę. Wstyd. I czasem napadają mnie takie myśli, typu: "co ty z sobą robisz?"
Tak, co ja z sobą robię? sama nie wiem. Błądziłam. Szukałam czegoś nie wiedząc zupełnie czego. Chciałam coś, nie wiedziałam co. Robiłam wszystko po coś, tylko po co? Żeby robić. Dawałam z siebie milion %. Bez efektów. Łapiąc sto srok za ogon. No dobrze, były efekty. Ale ja płaciłam za to sobą. Swoim bałaganem w życiu. Zmieniłam podejście. Zmieniam, każdego dnia. I dziś, mam wrażenie że jednak życie ma scenariusz na mnie. Mam wreszcie cel. Mam pomysł jak połączyć te wszystkie puzzle w jedną układankę. Tylko co mnie dobija, co mnie burzy i rujnuje to ja.
Ja sama. Ja nieogarnięta. Ja zaniedbana. Ja! Wstyd mi, serio bardzo bardzo mi wstyd. Doszłam do etapu w życiu, w którym noszenie piżamy do obiadu weszło mi w nawyk. W którym, na wieść o przypadkowych gościach wpadam w popłoch i łapie wszystko jak leci, wrzucam do szafy ( i z niej nie wyciągam przez miesiąc). Mam tysiące nie potrzebnych rzeczy -> bo kiedyś się przecież przydadzą. Wstając rano myśle "tyle mam do zrobienia", jest południe ja dalej w piżamie, jest 14 "no może trzeba się ubrać i wziąć za prace". A o 16 myśle.. "o już dzień zleciał, pooglądam tv, sprawdzę co na fb". I jest 22. Dzień zleciał. I kolejnego dnia jest to samo, z wyjątkami dni kiedy muszę iść do pracy lub na uczelnię. Zrobię coś priorytetowego i dalej odpoczywam. Ale ja wielce zarobiona przecież jestem. Brak słów.
We wtorek, po powrocie z nocy (oczywiście jak się już wyspałam czyli po 14) wytoczyłam wojnę. Wojnę sobie. Spojrzałam w lustro i powiedziałam STOP. Zaczęłam się sobie przyglądać. Znalazłam niedoskonałości. Zaczęłam szukać inspiracji w necie, jak się zmienić. I dumałam, "oo jak to ja kiedyś potrafiłam paznokcie malować codziennie", "a piątek/sobota to był dzień maseczek", "a kiedy ja włosy farbowałam???" "moje stopy...jak one paskudnie się zapuściły". I tak zeszło mi do wieczora. Wieczorem moja młodsza kuzynka wrzuciła fotkę na fb -> jej new desing. I padłam, zawału serca mało nie dostałam. Jak ona wygląda. No bosko. No dorosła. No pięknie. Postanowiłam - koniec! Biorę się za siebie! W środę poszłam na zakupy, napadałam na drogerię.. wykupiłam wszystko; maseczki, balsamy, kremy, olejki, cała torba zakupów. I myślę od czego zacząć. Kupiłam Elle, szukałam inspiracji. Aż usnęłam. Dziś wstaje pora iść na siłownię. Godzina 9 jeszcze zamknięte. Godzina 10 - no przecież jako pierwszy klient nie bede szła. Godzina 11. zajęłam się czymś innym (mega ważnym, czytałam WH na necie - nawet nie wiedziałam, że taka opcja jest na oficjalnej stronie). Godzina 11.40 "ooo już 12 prawie, chyba nie idę, coś źle się czuję". Ale 11.5o powiedziałam dość i poszłam. Wróciłam po 13. obiad, film i leżę pod kocem, oczywiście fb an bieżąco (a miałam pisać mgr). Godzina 16 koleżanka podsyła mi fotkę naszej nauczycielki z podstawówki od WF. Ot minęło prawie 20 lat (no dobra - 16) kiedy pierwszy raz miałam z nią zajęcia, a ta babka wcale nie wygląda na tyle lat ile ma. Jak by czas się zatrzymał w miejscu. Matka 3 dzieci. A wygląda jak celebrytka z TV. Chwile wcześniej zainspirowała mnie aktorka, Elodie Fortan. Takich inspiracji na pęczki. Nawet jakiś artykuł przypadkiem wpadł mi pod oko o tym, że powinno sie dbać o siebie na codzień a nie od wielkiego święta, wyjścia robić wielki huragan w życiu i w końcu nigdzie nie iść bo rewolucja za duża.
Tak więc PODEJMUJE TO WYZWANIE! DZIŚ!
Edit: Już miałam kliknąć zapisz, ale słucham muzyki na YT, denerwują mnie te reklamy. Chciałam jedna właśnie przełączyć, jednak zdecydowałam się obejrzeć. I dodaje ją tu. Super pasuje!