Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 395934
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

22 sierpnia 2008 , Komentarze (13)

...wygrzebałam zdjęcia z Sylwestra chyba 2004/2005. W każdym razie był to Sylwester mojego życia :) A jak wyglądałam...



To chude coś w szarej kiecce to ja... Są tu jeszcze dwie inne Vitalijki - mam nadzieję, że mi łba nie urwą za wykorzystanie wspólnego zdjęcia ;)



Jeszcze jedno zdjęcie z tego Sylwestra. Marzy mi się ta sukienka i szpilki i "wogle"...



Te spodenki też mi sie marzą, buuuu.... To zdjęcie z zeszłorocznej Turcji. Zamieściłabym jeszcze jedno zdjęcie z Turcji, gdzie mnie niemal nie widać, taka jestem mikra (;)), ale opalam się tam topless i nie chcę Was gorszyć :P Zresztą - mam to zdjęcie (z zasłoniętym miejscem na biust) w zbiorówce :)

Miłego weekendu!! :)



21 sierpnia 2008 , Komentarze (4)

...dla Zosi (tudzież Stasia, jeżeli Jajo jednak okaże się płci męskiej ;)). Łóżeczko na maksa proste, sosnowe, z szufladą na dole (Drewex, model Kuba II).
Do tego materac (dwustronny: gryczano - kokosowy), kołderkę, poduchę, ochraniacz, pościel (zieloną (gdyby Zosia okazała się Stasiem :P) z żabką i ślimakiem) i kocyk (z motylkiem). I po tych zakupach mamy już kartę stałego klienta, he he ;) W hurtowni oglądaliśmy też wózki, wanienki, przewijaki i inne cuda - ale na raz to było za dużo szczęścia - musimy kupować wyposażenie kawałkami ;)
Łóżeczko jest skręcone, stoi w sypialni i wietrzeje. No i przyzwyczajam koty do nowości - już Zosia będzie dla nich stresem, więc stres związany z nowym dużym, drewnianym, łóżeczkowym smokiem pojawił się wcześniej, niech się przystosują chłopaki :) Zdjęcie łóżeczka z kołderkami itd. zamieszczę, a jakże :)

Zaczęłam chodzić do szkoły rodzenia - nieco późno, ale cóż. I mam bardzo mieszane uczucia - z jednej strony dobrze, bo chyba warto wiedzieć, co mnie czeka, ale z drugiej to życie w błogiej nieświadomości powoduje mniej stresu :P

Do pracy dalej chodzę , chociaż ostatnimi czasy miałam przerwę ponadtygodniową, bo przypałętało się mi zapalenie górnych dróg oddechowych - siedziałam w domu na L4 obłożona Mężem (też chorym) i kotami, żrąca antybiotyk i najpierw zdychałam (takiego kaszlu nie miałam naprawdę dawno...) a później dostawałam świra ;) Zastępstwa dla mnie dalej niet - mam pięć CV na biurku, muszę się z ludkami poumawiać. Może z tego coś wyjdzie.

Przerwę w pisaniu (i zaglądaniu też!!) a Vitalii miałam właśnie ze względu na L4 a i ze względu na mnóstwo wydarzeń - przecież u mnie nie może być nudno i spokojnie, no nie? ;) Muszę Wam tu poopisywać, urodziny dwóch (w sumie czterech, ale imprezy były dwie...) przyjaciółek, koncert mojego Męża, dziewięćdziesiąte urodziny Ciocio-Babci Maćka (uwierzycie, że Ciocia Marta ma naprawdę 90 lat??!!??), kilka spotkań towarzyskich i rodzinnych, postępy w budowie domu, spotkania z architetami, pożalić się na niesympatyczne reakcje niektórych znajomych... No uzbierało się tego trochę.

Wracam do papierków - już się nieco ogarnęłam po moim L4, a - uwierzcie - to nie było łatwe ;). Moja nieobecność to raz a w dodatku Marcin - kolega, z którym pracuję (który uparcie mówi do mnie "szefówka" ;)) i Jurek - mój bezpośredni przełożony urlopują, więc nie dość, że bieżączka pięciofirmowa spadła na mnie w całości, to jeszcze miałam zaległości ponadtygodniowe, ajejej...

Pozaglądam do Was bardziej aktywnie (tj. z wpisami :)), jak się może w końcu ogarnę całkiem. Widzę, że część moich ulubionych zniknęła, część powróciła - u Was też się dużo dzieje :) Buziaki serdeczne!

PS. Ja chcę z powrotem ważyć 56 kg!!!

26 lipca 2008 , Komentarze (9)

...chociaż pewna nie jestem, bo strasznie oporna cholera. Muszę jeszcze ładny pogrzeb mojemu Wqrwowi wyprawić... Ale najpierw trzeba kołeczek osikowy w piersi wbić, łopatą łeb odrąbać i w nogach tę odrąbaną głowę ułożyć, na oczy srebrne monety i jeszcze trupięgi na giry - co by do mnie przypadkiem pod postacią upiora nie wrócił... Postanowiłam mieć dobry humor, przez co najmniej 2 dni - i skicham się a cel osiągnę :)

Wczoraj pojechalim z Maćkiem na budowę. Jesteśmy obydwoje stuknięci - pojechaliśmy ze śmieciowymi worami (240 l) i dalejże łazić po budowie i upychać folie po porothermie, butle po wodzie mineralnej i papierzyska. I inne śmieci. Posprzątaliśmy znaczy :) Ale wyobraźcie sobie ciężaruffkę stękającą przy każdym schyleniu, ale twardo zbierającą sznurki i opakowania po silikonie ;)

Stękałam, bo boli mnie w krzyżu coraz bardziej (no dobra - to taka ładna nazwa "w krzyżu", tak dokładnie to mnie pod pośladkami napiża). Siedzieć mogę, ale nieruchomo. Chodzić jeszcze mogę, ale w stylu "na kaczuchę". I najlepiej na obcasach. Schody są moim przekleństwem. Przestaję lubić łóżko, bo leżenie też jest bolesne. Pocieszam się, że jeszcze tylko trochę. Ale w nagrodę za cierpienia Zosia funduje mi masaże wewnętrzne :) Wczoraj znów fikała "na okrągło" - wnioskuję, że lubi krupnik z pęczaku, bo po nim się tak cieszyła (nie to, że to energetyczna bomba, no skąd... :P)

Dzisiaj wstałam skandalicznie wcześnie, bo chciałam sobie z mężem, po bożemu zjeść śniadanie :) A że on dzisiaj z samego rana wybywał z domu (musiał uskutecznić dostawę części dla hydraulików a później jechał na próbę -> 8 godzin grania, ma chłopak zdrowie...), to raczej wyjścia nie miałam. Tak więc jestem już po śniadaniu, po umyciu czaszki i po odwiedzinach Waszych pamiętników :) Teraz jeszcze tylko posprzątać, zrobic obiad, zrobić się na bóstwo i mogę iść balować :) Ambitny plan, naprawdę...

Trzymajcie się cieplutko (albo chłodno - standardowo, macie do wyboru :))
Buziaki!!

PS. A tak ma wyglądać nasza altanka. Według projektu znaczy. Zobaczymy, co się z tego wykluje :)

(pobrane ze strony:
 http://www.dobry-dom.pl/projekt91,371/gotowe_projekty_domow/altana_nr_7.html
BTW - znów darmowa reklama :):):))

PS. Wszystkiego dobrego Aniom :):):)

25 lipca 2008 , Komentarze (3)

...jeszcze się niestety nie odbyła, ale zbieram siły i załatwię dziada ;) Dopadł mnie. Pojawił się znikąd. Wykorzystał moment nieuwagi, wślizgnął się i nie chce odejść. Wżarł się pazurami w mózg i duszę. Kąsał, szarpał i złościł. 
W takim stanie ducha wolałam się nie uzewnętrzniać na Vitalii, bo mogłabym później się zdziwić czytając wylane hektolitry żółci. Dzisiaj jest mi nieco lepiej na duszy, chociaż diabeł wciąż jeszcze wystawia łeb i syczy... Na szczęście jest to już coraz mniej nadęty, coraz słabszy gad - jakbym powoli spuszczała z niego powietrze... Na chwilę obecną jest już raczej taki , niż taki . Tyle dobrze.

Wczoraj po pracy byliśmy w Dębkach, u Teściów :) Mała Misia mnie rozwala - jest taką słodką, chudą zarazą że napatrzeć się nie można :) Biega, skacze, kręci się, bawi, lata za własnym ogonem, niemal fruwa ;) Mój lekarz prowadzący pozwolił mi ją pogłaskać, Teściuffka nie - posłuchałam lekarza :D:D:D Po czym szorowałam ręce ;) Trzy razy ;)

Na moje miejsce na czas macierzyńskiego nikogo nie mamy - zmieniła się koncepcja, wszystkie rozmowy kwalifikacyjne okazały się niepotrzebne. Chyba nie chce mi się na ten temat pisać. I myśleć. Ja wiem, że Prezesso pomyślał o mnie, żebym miała gdzie wrócić po macierzyńskim, chwała mu za to :) Szkoda, że koncepcja zmieniła się za pięć dwunasta... Mogłabym się nie przejmować, iść na zwolnienie i tyla. Ale ja tak nie umiem... Poza tym - wolę mieć jakikolwiek wpływ na to, kto za mnie będzie prowadził księgi przez te pół roku. Nie chcę się zdziwić ich zawartością, jak wrócę i odkręcać jakichś dziwnych rzeczy :) To chyba jest główna przyczyna mojego Wqrwa. Przepraszam - Pana Wqrwa...

Domek rośnie :) Mamy wstawione okna :) I drzwi wejściowe :) I bramę garażową :)


Panie architekt nam weszły, obejrzały, zrobiły pomiary i teraz czekamy na koncepcję górnej łazienki. Akurat tego, bo potrzebujemy jej dla hydraulików. Murarz poszedł precz (wróci jeszcze tynkować i stawiać altankę - daj boziu), hydraulicy walczą, w poniedziałek ma wejść dekarz (przesunął z wczoraj, hm hm hm) i elektryk. Się dzieje :)

Zosia też rośnie :) Chyba ma coraz mniej miejsca, bo nie obraca się już dokoła. Ale dalej kopie i tańczy i fika, mała Zaraza :) Ja się zatrzymałam z wagą w okolicach 71 kg (na pasku mam nieco na wyrost...), co mi daje 15 kg przyrostu. Policzyłam sobie, że gdybym po urodzeniu chciała zejść do mojej wymarzonej wagi, to muszę zrzucić tak ze dwie dyszki. He he he ;) Ale Maciek burczy, że mam nie schodzić z wagą poniżej 55-54 kg, bo będę chuda. Oj, jakże bym chciała być CHUDA :D:D:D

Moja Mamusia czuje się całkiem znośnie (tfu tfu). Teraz siedzi sobie w Łyśniewie i zajmuje się Dżezonem. Dżezzi (czy jak to się pisze??) to psica mojej Siostry i Szwagra - oni pojechali na urlop. Do Turcji. Ale mają fajnie :) Nas niestety przyjemność urlopu w tym roku jakoś omija...
Psina jest rasy pt. grzywacz chiński (ale z tych kudłatych, nie łysych, na szczęście!!!) i wygląda mniej-więcej tak: . No i OCZYWIŚCIE, że jest piękniejsza... ;) Siostra do dziś mi nie wybaczyła, jak powiedziałam, że to taki fajny kudłacz - jakby wsadzić kijek w dupkę to byłby prześlicznej urody mopik :D:D:D

Jutro trzydzieste urodziny mojej najbliższej licealnej przyjaciółki :) A Asiek wygląda tak, że wciąż ją proszą o dowód osobisty w sklepie monopolowym, he he... ;) Nie mogę napisać, co od nas dostanie , bo nie wiem, czy czasem tu nie zagląda ;) W każdym razie jutro chcę się zrobić na bóstwo. Co jest NAPRAWDĘ nie lada wyzwaniem :)

Co jeszcze. Przypałętało mi się kuśtykanctwo. Chyba Jajko naciska mi na nerwa "albocóś", bo boli mnie w odcinku krzyżowym. Napiża elegancko, zwłaszcza, gdy chodzę w płaskich butach. Latałam 3 dni w szpilkach (wbrew zaleceniom lekarza...) i było mniej-więcej w porządku. Chyba przy płaskim siły i nacisk inaczej się rozkładają. No nic to. Jeszcze 74 dni do terminu (policzyłam dzisiaj zdopingowana przez znajomego, który był zaskoczony, że nie wiem, ile mi zostało w dniach :) Pozdrowienia dla Antonia!! Stasia, znaczy... ;)) i kuśtykanctwo mi przejdzie. Oby ;)

Teraz jestem w robótce, piję kawę (oszukiwaną, niestety...), uzewnętrzniam się na Vitalii i odsuwam wyrzuty sumienia, że papierki mi płaczą na skraju biurka ;)

Trzymajcie się cieplutko (tudzież chłodno, jak wolicie ;)). Buziaki niemal weekendowe!

20 lipca 2008 , Komentarze (4)

...Telegraficzny Skrót :)

W pracy mam za sobą rozmowy kwalifikacyjne  z czterema sztukami (w porywach do pięciu, chociaż tej jednej rozmowy to kwalifikacyjną nie można nazwać) - czekają mnie jutro co najmniej trzy telefony z informacją "dziękuję pięknie, ale nie". Już wiem, że w dziale personalnym pracować nie chcę, chociaż wykształcenie w tym kierunku także posiadam. Jeszcze tylko musimy z Jerzem przedstawić wynik minirekrutacji Prezesowi, on pewnie będzie chciał też pogadać z osobą wybraną przez nas - daj Boziu od sierpnia będziemy mieć nowego ludka w dziale...

Tak w ogóle to w robocie teraz kociołek. Taki mały kocioł ;)  Da się wytrzymać, ale przysiąść bez ściemniania niestety trzeba... Poza tym  "robimy porządki" w oprogramowaniu i licencjach i przechodzimy na nowe wersje wszelkich modułów. Więc oprócz bieżączki jest dodatkowe zamieszanie, bo muszę się poprzestawiać i na nowe funkcjonalności i na nowy wygląd programów (to chyba trudniejsze...) .

Parapetówka wczorajsza w Wejherlandzie u przyjaciółki. Gruba biba. Bardzo gruba biba :)  Niestety, wcześnie skończona (gospodyni zawiedziona...), ale towarzystwo jakoś wrócić musiało dodom (znaczy - ja miałam porozwozić pijaków :P), kolejka o 3.30 nad ranem a ja już miałam dosyć i chciałam jechać. Ale to był dobry plan, bo jak dzisiaj rano popatrzyłam na WSzPM, to cieszyłam się nad wyraz, że nie dla mnie teraz rozkosze alkoholowe (i Syndrom Dnia Następnego... ;))

W domu:
- ścianki działowe w 95% już są,
- weszła ekipa hydraulików, mamy piony kanalizacyjne i część rur; zaraz po tym będzie robiona podłogówka,
- umówiliśmy się z architektami wnętrz - nam niestety trzeba doradzić, bo i Maciek i ja mamy dość nikłe wyczucie smaku i nie wiemy tak naprawdę czego chcemy :) Wiemy czego NIE chcemy - barokowych, złotych aniołków ;)
- wykończeniowiec zaklepany, oglądał wczoraj budowę (sprawdzony p.Wiesiu, który robił nasze mieszkanie, mieszkanie Siostry, stare i nowe mieszkanie Rodziców oraz kilka innych "zaprzyjaźnionych" mieszkań :))
- okna, brama garażowa i drzwi wejściowe mają przyjechać we wtorek :) tfu tfu
- dekarz ma wejść w czwartek :) tfu tfu
- elektryk ma wejść w przyszły poniedziałek tfu tfu - dzisiaj omawialiśmy rozkład różnych elektrycznych cosiów na dole, górę ustalimy później (z dołem jest wystarczająco wiele roboty),
- jakieś prowizoryczne schody będą w tym tygodniu - nie będę się pchać z Zośką na górę po drabinie ;)
- więcej grzechów nie pamiętam...

Co do Zosi, to jest Fikającą Zarazą :) Byłam na USG (to wtedy mi lekarz przysiągł, że Młoda nie jest ośmiornicą  - nie wiem, czy mu wierzyć ;)). Lekarz mówi, że wszystko z Jajcem w porządku , wyniki mam w normie (chociaż hemoglobina mi spada, ale ponoć to normalne. Dostałam jakieś pigułki na podtrzymanie prawidłowego poziomu), w sumie to czuję się naprawdę dobrze (te dolegliwości, na które zdarza mi się marudzić - głównie Maćkowi - to pierdoły. Ale czasem postękać muszę... ;)) Mam dwa prześliczne ujęcia USGiowe Zosi, ale trochu się stracham je umieszczać tutaj. Musicie mi wybaczyć :) A tak w ogóle to dzisiaj zaczęłam 30 tydzień ciąży :)

No tak, telegraficzny skrót to mi słabo wyszedł, doprawdy. Jednak nie potrafię pisać skrótowo :) Albo inaczej - pisać skrótami to może i potrafię, ale co z tego, skoro tyle się dzieje? :) Chciałam na chwilę do kompa a wyszło, jak zawsze ;)

Buziaki niedzielne!

PS. Miałam WSzPM zrobić KPiR i wyliczyć podatki. I wiecie co? Zbuntowałam się. Podatki zrobię jutro a teraz idę sobie do sypialni pobłożyć  (stworzony przeze mnie neologizm od słowa "błogo") z (robiącym ofertę na laptopie) Mężem, Mietkiem, Antkiem, książką  i Zosią :)

18 lipca 2008 , Komentarze (3)

Łaziłam po pamiętnikach Vitalijek i oto co znalazłam u jednej z nich. Aneczka25071980 pisze o przyroście wagi w ciąży.

Co ile waży pod koniec ciąży:

płód 3,5 kg
macica 1 kg
łożysko 0,8 kg
płyn owodniowy 1,2 kg
piersi 0,5 kg
woda zatrzymana w organizmie 1,5 kg
zwiększona ilość osocza krwi 1,5 kg
Razem   
10 kg


Cała reszta (powyżej 10 kg) to tłuszcz. Niestety...

Ile można przytyć? To zależy od BMI przed ciążą...

Indeks masy ciała przed ciążą Najlepiej, jeśli w ciąży przytyjesz
Niski (poniżej 19) - niedowaga 13-16 kg
Normalny (19-26) - prawidłowa waga 11-13 kg
Wysoki (26-29) - nadwaga 10-11 kg
Bardzo wysoki (powyżej 29) - otyłość do 10 kg

Co oznacza, że przytyłam ponadnormatywnie jakieś 3 - 5 kg :| A to nie jest "pod koniec ciąży" jeno siódmy miesiąc. Czyli jeszcze coś wrzucę... No nic to, będę się martwić po urodzeniu Zośki :)

Oczywiście te dane dotyczą ciąży pojedynczej. Jeśli spodziewasz się więcej niż jednego dziecka, musisz liczyć się z tym, że przytyjesz więcej. Jednak nawet przyszłe mamy bliźniaków nie powinny przybrać na wadze ponad 20 kg. Nie ma natomiast znaczenia, którego dziecka się spodziewasz, zalecenia dotyczące przyboru wagi są takie same w każdej kolejnej ciąży.
 
Bliźniaków mieć nie będę, chociaż czasem mam wrażenie, że albo Zosia jest ośmiornicą (nie jest, lekarz mi przysiągł ;)) albo jest tam więcej, niż jedno dziecko ;) (nie ma, sama widziałam!).
 
Co się działo przez ostatnie dwa dni opiszę jutro, dzisiaj padam na pyszczydło.
 
Dobranoc :)

16 lipca 2008 , Komentarze (6)

...co poskutkowało telefonem wczoraj (o 15.02) do szefa. Rozmowa brzmiała tak:
- Panie Jurku, czy ja mogę sobie już iść?
- Yhm.
 - Naprawdę?? :)
- Yhm
- To do jutra :)
- Do widzenia.

No to poszłam :) I dobrze, że poszłam, bo na cotygodniowym wtorkowym obiedzie z przyjaciółmi - wczoraj wypadło u nas - była też Szfagierra z dzieciakami :) Wiecie co? Lubię gości :) A zwłaszcza lubię gości karmić ;)


Dzisiaj natomiast - jako rasowy Qjon - o 7.32 byłam już w pracy... Ale - tak jak wczoraj - poziom kumania mam -6 z tendencją spadkową...

Teraz kawa (coś na kształt kawy czy , ma toto 60% cykorii i 40% kawy rozpuszczalnej), drożdżówka z serem na śniadanie i mogę zacząć myśleć o obudzeniu ;)

Dzisiaj przychodzi na rozmowę kwalifikacyjną pierwszy ludek. Ciekawe, kto się bardziej denerwuje - on, czy ja ;)

Buziaki śródtygodniowe :)

15 lipca 2008 , Komentarze (4)

...się nie poddawać i usiłują jakoś przetrwać w pracy. Najchętniej przyjęłabym kofeinę dożylnie. Ale Zosi chyba by się to nie spodobało... ;) Chociaż diabli wiedzą - lubi tańczyć (jak mama), nie śpi wieczorami (jak mama), to pewnie i kofeina będzie ją nęcić :)

Wokół mnóstwo się dzieje (co i tak na nogi mnie nie stawia...). Ostatnio powiedziano mi dosyć dobitnie, że winnam nieco zwolnić tempo. Bardzo chętnie, tylko po pierwsze primo to nie bardzo jest jak (bo za dużo się dzieje :)) a po drugie primo to przeszkodę stanowi moja psyche. Chyba nie umiem zwolnić. Głupia psyche ;) Chociaż nie powiem, zaczęło mi się marzyć nic-nie-robienie i mam od wczoraj pracowstręt. Hu-hu, coś rzadko spotykanego ;)

W ramach dużej ilości zdarzeń dowiedziałam się o nowych, niezbyt sympatycznych. Kolejna moja kuzynka, będąc na wakacjach nad morzem (chociaż nie pochwaliła się nam, że przyjeżdża - była po prostu ze znajomymi w Chałupach) miała wypadek. No po prostu czad. Szwagier mój, zerwany z łóżka, jeździł po nocy po puckich szpitalach patrząc, czy żyje i w jakim jest stanie. Ponoć skończyło się na kilku siniakach, stłuczeniach i zadrapaniach. I już pojechała z powrotem do Warszawy - przyjechała po nią jej Mamusia. A dowiedziałam się grubo po fakcie. Może to i lepiej? Teraz czekam na dalsze wizyty kuzynostwa, tym razem szykuje się Rodzina od strony Tatusia. Mam nadzieję, że chociaż oni dojadą bez "przygód"!!!

Wracam do papierków i wycen, chociaż pracowstręt dalej mi burczy cichutko "zostaw, nie rób, policzysz jutro". Idzie mi dosyć opornie wszystko - uaktualniono nam FK i teraz muszę się przestawić, bo program wygląda zupełnie inaczej :)

Buziaki wtorkowe :)

PS. Jutro i pojutrze mam rozmowy kwalifikacyjne. Coś drgnęło, dwie męskie sztuki sie pojawią - zobaczymy, co z tego wyniknie...

14 lipca 2008 , Komentarze (5)



Widok "z ogrodu" na tylne wyjście, okno w jadalni i kuchni.



Widok z frontu, od strony przyszłej komputerowni.



Widok z ulicy. Kiedyś to będzie ul. Mamerta Stankiewicza :)



Gotowy wykusz frontowy :) Tak opisał zdjęcie Maciek. Nic dodać, nic ująć :)



Znów od frontu, tym razem z gotowym wykuszem i od strony garażu :)



Wiecha. Hu-hu!! :)



Widok "od ogrodu" z gotowym wykuszem. I wiechą :)

Ależ się cieszę!! :)

PS. Domek będzie wyglądał mniej - więcej tak...

...tylko na odwrót ;) Lustrzane odbicie znaczy. I dachówka czekoladowa :) I okna orzechowe. I klinkier czekoladowy. Hmmm... Mam nadzieję, że ładnie wyjdzie :)

Strona projektu: www.projekty.ign.com.pl/index.php?p=detail&id=242
Piszę, żeby mnie nikt nie pozwał o naruszenie praw autorskich :) Opłat za darmową reklamę nie pobiorę ;)

14 lipca 2008 , Komentarze (3)

...Nieprzytomność Zwłokowatość. To ja. Nic nie kumam, ranyyyyy.... Nie powinnam się zabierać za nic wymagającego wysiłku umysłowego, bo do godziny 9 rano zdążyłam wysłać dwukrotnie nieprawidłowe dane do Prezesa. Aaaaa....

Weekend mieliśmy na maksa intensywny :)
W piątek Maciek robił wiechę dla budowlańców (miałam zakaz zbliżania się do budowy wtedy, bo musiałby z nimi pić - a tak miał wymówkę, że "wozem jestem" :)) a później, pod wieczór wybraliśmy się do Castoramy. Trzeba było luksfery kupić. Wybraliśmy takie naprawdę fajne, matowe, będzie się ładnie światło rozpraszać, czad. Yhm. Rzeczywiście czad - 1 sztuka kosztowała 32 zł z groszem :) Po przeliczeniu wyszła nam kwota pozwalająca wstawić normalne okna, soł skupiliśmy się na nieco niższym pułapie cenowym :) I wybraliśmy też ładne, z jednej strony przezroczyste, z drugiej matowe - mat będzie od zewnątrz :) Za 11,10 zł za sztukę, o! :) Mieliśmy jeszcze podjechać do Szfagierki, bo zapraszała na ploty i miała jeszcze innych gości, ale ja już nie miałam siły. Coś mi ostatnio sił zaczyna brakować, ciekawe czemu ;)

W sobotę od samego rana zamieszanie. Na 15 zapraszaliśmy gościuff na budowę - wiechę trzeba było poświętować. Było mięcho i ryby z grilla, sałatki, surówki, ciacho, owoce, chipsy - co kto chciał :) Oczywiście też piwko, część gości przywlokła wódeczkę, do wyboru do koloru ;) Ludków było sporo, część gości była stała, część taśmowo się wymieniała, kilka osób nie dotarło. Niech żałują, bo impreza naprawdę wyszła zacna. Wyjechaliśmy stamtąd chyba kole 21.30, więc niemal 7 godzin świętowalim! :) Pierwszy raz byłam na górze naszego domku, wdrapałam się jednak samodzielnie po tej drabinie nie skorzystawszy z wyciągarki, he he ;) Żeby było śmieszniej, po wiesze (chyba tak sie odmienia, co? :)) kilka niedopitych (ekhm, w sumie to raczej mocno dopitych ;)) sztuk przeniosło się w ciepłe miejsce i wcale to nie było nasze mieszkanie. Dzięki Izuś za udostępnienie chatki pijakom :D:D:D Tam impreza skończyła chyba kole 2, myśmy pojechali parę minut przed północą - ciężruffki mają swoje prawa ;)
Wiechę uważam za naprawdę udaną. W sumie to opity został nowy dom, altanka a jeszcze wystarczyłoby na drugi dom z piwnicą włącznie, hi hi hi ;)

Wczoraj natomiast mieliśmy grilla, ale w Gdańsku, u przyjaciół. Objadłam się nieprzytomnie - znaczy wypchałam się okrutnie, bo ilościowo to nawet nie tak dużo zjadłam. Jednak nie mam już tyle miejsca na żołądek a szkoda, bo jedzenie po prostu przepyszne! Czas spędziliśmy zna-ko-mi-cie, bo ludzie, z którymi się widzieliśmy są na maksa sympatyczni a i Shi zaprosiła jeszcze swoją koleżankę z pracy z mężem. Środowisko naukowe mocno specyficzne, fakt, ale potrafią się bawić :):):) Uśmiałam się, jak trzeba :) W założeniu chcieliśmy posiedzieć tak ze dwie godziny i wracać do domu - zmęczenie powiechowe dało o sobie znać. Jaaaasne ;) Wylądowaliśmy w chatce kole 22 :)
A przed grillem pojechałam szybciorem do H&M do działu Mama. Zamarzyły (dobrze to napisałam? bo coś mi tu nie pasi...) mi się czarne bojówki. Przymierzyłam 200 tysięcy par. Załamałam się, gdy rozmiar 42 okazał się za ciasny :| Jednocześnie inna para w rozmiarze L zwisała mi smętnie z odwłoka, mogłabym sobie wepchać jeszcze worek kartofli. No dobra, mały worek - ale jednak. Znalazłam śliczne bojówki, takie 3/4, idealnie dopasowane (rozmiar M :D:D:D), jeno zielone. Ale ponieważ pojechałam po czarne spodnie, to zielone zostały na wieszaku w sklepie. I teraz żałuję, że ich nie wzięłam ;)

Dzisiaj mam w pracy megazgona. Nie wiem, czy to kwestia intensywnego weekendu (nie miałam czasu poleniuchować), ciężaruffkowatości, pogody i ciśnienia, czy może wszystkiego naraz. Chyba jednak wszystkiego naraz ;) W robótce zrobiłam najważniejsze rzeczy i teraz siadłam do pisania. Instalują nam nowe wersje programu księgowego a bez dostępu do FK to ja nie bardzo mam jak pracować i mogłabym sobie spokojnie iść do domu :)

Pozdrawiam zwłokowato i nieprzytomnie :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.