Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 396764
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 listopada 2011 , Komentarze (1)

...no nie dało się inaczej - wojowałam jakieś półtora miesiąca z zapaleniem zatok metodą ibuprofen + pseudoefedryna + ACC*** i dzisiaj się poddałam. Od czwartku chodzę ze stanem podgorączkowym, w porywach do gorączki (38,4 już się łapie na gorączkę?) i znów zaczęła mnie boleć czaszka. Poszłam dzisiaj do lekarza i Azytromycynę mam na tapecie. I jeszcze jakieś inne cosie (syrop, maść i wziewne do nosa...). Mam nadzieję, że mi to pomoże, bo inaczej oszaleję!

Trafiłam na wredną sucz i mendę a nie lekarkę. L4 nie miałam życzenia, co mocno ją zdziwiło i miałam wrażenie, że osobiście uraziło :] A ja nie poszłam do lekarza po L4, tylko po poradę, jak się w końcu wykurować i po receptę na leki :) Nie wiem, może sama źle się czuła - ale babsztyl niemiły, nieprzyjemny i gdybym się nie dopytała (o diagnozę, o dawkowanie leków, o długość ich przyjmowania, o to, czy odstawić dotychczas brane), to wyszłabym z gołą receptą i informacją, że moje ciśnienie wynosi 120/60. A nie, o to też dopytałam... Zazwyczaj trafiam na miłych lekarzy, ale dzisiaj to chyba miałam pecha :)

Zosiak też na stanie podgorączkowym, ale do przedszkola poszła. Wojtuś charczy okrutnie, ale jest tak roześmiany i rozkoszny, że musi się dobrze czuć :) Monsz bierze antybiotyk***, czuje się słabo, ale do pracy w poniedziałek poszedł. Dzisiaj też. Moja Mamusia dzisiaj idzie do szpitala, bo ciśnienie jej skacze a serducho hula.

Czy ja przypadkiem nie pisałam, że MAM JUŻ DOSYĆ CHOROWANIA??!!??

 

Moja córcia w piątek całowała się w przedszkolu. O matulu - ona ma 3 latka!!! :):):) Kawaler ma na imię Adaś (ale "Pikulśki, nie Ciechośki" :D)  i hasło "ale Adaś Pikulski był?" stało się pytaniem "ale momenty były?" ;) Pytaniem nie do córci, rzecz jasna, a do innych, których "momenty" mogą dotyczyć ;)

Poza tym Zosiakowa ostatnio uraczyła mnie hasłem "ale Mamo, nie lób ścien" - w momencie, gdy sobie chlipałam. Skąd to wytrzasnęła, to nie wiem - pewnie ja tak do niej mówię. Nie powiem - rozbawiła mnie mocno :)

 

Siorra wróciła z Nowej Zelandii i Australii. Mówi, że to naprawdę inny świat - nawet przywiozła ichniejszą mapę, gdzie wszystko jest do góry nogami! Jaki śmieszny kształt ma Polska... :)

 

Terapię uskuteczniam dzielnie. Mniej lub bardziej, ale w sumie dzielnie. Lena na ostatniej sesji powiedziała mi, że gdyby coś się działo, mogę do niej zadzwonić. Czyli - jestem na tym etapie, że mogę sama nie udźwignąć swoich demonów. Tudzież demonków. Na chwilę obecną, to sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że poszłam na terapię. Znaczy - wiem, że dobrze i w końcu się wyprostuje świat. Ale w tym momencie i na tym etapie jest do bani.

 

Diety nie ma. Jem jakkolwiek i w sumie cokolwiek, ale staram się chociaż nie być śmietnikiem, jeśli chodzi o ilości.

 

Będzie lepiej. Musi być.

 

_____________________________________________________

***Żeby nie było - poszłam do lekarza i to właśnie zostało mi przepisane.

***Zawołałam do niego lekarza w piątek - mimo jego (słabych, bo nie miał siły ;)) protestów. I całe szczęście, bo anginę ma taką, że się pani doktor za głowę złapała... Weekend spędziłam w towarzystwie dzieci, bo Gajol z sypialni wynurzał się tylko chwilami. Ja spałam u Zosi...

25 listopada 2011 , Komentarze (3)

...uspokoiłam się znacznie :) Oboje mają zdrowe serduszka. Wojtuś - tak jak i poprzednio na USG - rozanielony, rozkoszny i zachwycony badaniem. Nie wiem, czy chodziło o żel, który być może koi swędzącą skórę, czy łaskotanie podczas badania (gdy go dinksem do USG lekarze miziali), czy o półmrok i pobłyskujące USG/Echokardiogram, czy nie wiem o co :) Leżał bardzo spokojnie***, gaworzył, pacał lekarza łapką a rękę pani doktor usiłował nawet skonsumować ;) Zosiak z kolei opowiadała Tatusiowi, że "była u pani doktol niegziećna". Polegało to na tym, że szlochając zamaszyście rozbierała się do badania, chlipiąc szła położyć się na kozetkę i leżała na niej podczas badania mocno przerażona i z trzęsącą się brodą. Bała się bardzo, popłakała sobie, ale grzecznie poszła i zrobiła, co miała zrobić. Tłumaczyłam jej, że nic nie będzie boleć, że to jest nawet przyjemne badanie, że zobaczy serduszko i usłyszy, jak robi "puk-puk, puk-puk", że nawet malutki Wojtuś wczoraj na badaniu się cieszył... Moja mała bidulinka zakodowała sobie, że płacz = bycie niegrzecznym*** Po badaniu mocno ją chwaliłam, że dzielna, że grzeczna, że mądra, że posłuszna i że strasznie, ale to strasznie z niej jestem dumna :)

Z dzieciakami oblazłam wszystkich lekarzy, do których miałam iść - Zosia była u okulisty, neurologa, na echu serca i badaniach krwi wszelkiej maści (łącznie z tarczycowymi hormonami), Wojtuś był na RTG klatki, USG jamy brzusznej, echu serca i miał robione badania krwi takie, jak Zosia plus jeszcze określenie kilku pierwiastków. Mnie samą jeszcze czeka USG tarczycy i gin. Lekarzy mam na chwilę obecną DOSYĆ.

 

Dieta? Jaka dieta...

 

Waga buja mi się w okolicach 57 kg, czasem nieco więcej, czasem nieco mniej (wczoraj było 56,00 kg :) - w zależności ile wtrąbię na kolację. I czy w nocy zeżrę jedną kostkę czekolady, czy może dwa paski ;)

 

Mąż chory, został dzisiaj w domu (nie poszedł do pracy!) i odwołał wieczorne wyjście na CS. Gorączka mu hula, czuje się, jak kupa guana, ale żeby pójść do lekarza... Grrr... Wkurwia *** mnie ten temat ma-sak-rycz-nie!!! Wczoraj zirytowałam się wielce, bo pojechałam na szybko do Teskacza kupić Misiowi pieluchy (zmieniliśmy na próbę i się dziecko uczuliło na nowe...). Wróciłam i co? Łołoś śpi (spał już, jak wychodziłam), Maciek śpi a Zosia leci do mnie uchachana z całą buzią umazaną czerwonym długopisem. "Zosiaczku, co Ty masz na ryjku?!?" "Makijaź" No i weź tu się człowieku na nią gniewaj ;) Ale na Maćka się zirytowałam - nie o to, że chory (boziu broń), tylko o to, że chory i nic z tym nie chce zrobić. Jak ja się naprawdę źle czuję, to idę do lekarza, biorę leki, staram się funkcjonować normalnie, zapingdalam (np. jadę do sklepu, bo trzeba...) a gdy on źle się czuje, to stanowczo odmawia doktora, bierze ibuprofen i zasypia. Gorzej, gdy mnie nie ma w domu a jest dwójka małych dzieci na stanie... Powiedziałam mu, że tak nie może być. Dzisiaj został w chatce, naprawdę chory - ale lekarza nie zamówił. No przecież po co? Jeśli jutro dalej będzie zwłoczył, to nie słucham dziada i sama wezwę lekarza. Gorzej, niż z dzieckiem, przysięgam!

 

Rany boskie, znowu o chorobach :)

 

Dzisiaj jadę do mojej p.Leny. Nie chce mi się. Uciekłabym. Nie myślałabym. Nie analizowałabym. Najchętniej zakopałabym się w jamkę z liśćmi i poczekała na wiosnę... Ale se ne da - trzeba zebrać zad w troki i do roboty! Jeśli nawet nie dla siebie, to dla dzieciarów, żeby miały fajną, wyluzowaną, uśmiechniętą i szczęśliwą Mamę. I żeby same nie musiały później korzystać z porad psychologów...

 

Buziaki piątkowe!


PS. Dzisiaj - w ramach odmiany - wpis nie kolorowy a czarny. Bez podtekstów ;)

 

 

____________________________________________

***Ostatnio ubieram i przewijam Wojtasa na podłodze - wierci mi się nieprzytomnie i wierzga oaz namiętnie przekręca się na brzuszek. A z podłogi przynajmniej mi nie spadnie ;)

***Coś muszę wymyślić, żeby nie miała takiego przekonania o płaczu. Sama po sobie, podczas terapii, widzę, jak bardzo tego typu przekonania w życiu przeszkadzają i ile szkód wyrządzają w psychice...

***Jak się nie podoba sformułowanie, to masz pecha :P

23 listopada 2011 , Komentarze (4)

...teraz-zaraz-natychmiast. I nie to, że chcę mieć 80 lat, nie. Chcę mieć dalej 34 lata i liliowy kapelusz   <- taki, jak z linka obok dotyczącego mojego wpisu :)


Buziaki środowe.

 

PS. Pewnie się będę jeszcze dzisiaj tu wymądrzać, ale najpierw muszę się obudzić moi Mili... ;)

 

22 listopada 2011 , Komentarze (1)

...przypomniało, czym chciałam Was uraczyć. Potwierdziłam sobie, że zaburzenia postrzegania własnej osoby to posiadam w wersji de luxe. Z ostatnich kilku dni mam trzy przykłady:

 

1. Gadam z koleżanką z pracy (ta od Przystojnego Znajomego Z Windy :P) i opowiadam, że byłam u lekarza, że zatoki mam zawalone, że pseudoefedryna nie działa i biorę efedrynę i dalej nic...

- A skąd masz efedrynę?

- Z internetu...

- To w ogóle w Polsce do dostania jest? Czy zza granicy ściągnęłaś?

- Nie, no w Polsce, w środku na odchudzanie. Termogenik znaczy.

- Na odchudzanie? No nie mów, że Ty się jeszcze odchudzasz!

I wiecie co? Zawahałam się. Odpowiedziałam jeno: "Nieeee.... Chyba ;)" Strzeliłam głupa, klasycznego. No właśnie - odchudzam się, czy nie?

 

2. Rozmawiam z inną koleżanką z pracy, o dzieciach. No i mówię, że z Zosią dzisiaj idę do lekarza a i Wojtuś mi niedomaga i bla-bla-bla. Reakcja znajomej: "Jak to dwójka dzieci? Ty masz dwójkę dzieci? (przyszła do pracy, jak byłam w ciąży z Wojtasem, nie znałyśmy się jeszcze z czasów ciążowania zochaczowego) I Ty tak wyglądasz po DWÓJCE dzieci???". Zdziwienie było autentyczne i szczere. Bez zawiści - laska jest szczupluteńka i megazgrabna :)

 

3. Sytuacja z dzisiaj, już częściowo opisana. Mój endokrynolog się pyta, ile ważę. Mówię, że w okolicach 57 kg. Kolejne pytanie, czy ostatnio schudłam albo przytyłam - mówię mu, że nie mam wahań wagi, że "nie schudłam niestety". "A z czego się chce pani odchudzać?" No to ja mówię, że by się znalazło, że z brzucha... Z politowaniem na mnie spojrzał, więc mu powiedziałam, że "ja już się leczę, na głowę, panie doktorze - niedługo nie będę się chciała odchudzać ;)". Rozbawiłam doktora, ale nie zaprzeczył, że mi się leczenie przyda... Wręcz przeciwnie! ;)

 

Za każdym razem, tak w głębi duszy NIE UWIERZYŁAM ludziom w to, co mówią. Ja widzę siebie inaczej. Naprawdę. Tak mnie naszło...


PS. Ja tu pitu-pitu o pierdołach w sumie a dwie moje koleżanki ostatnimi czasy poroniły. I też tak myślę, że pogląd na życie zmienia się w zależności od skali problemów. Dziękuję Opatrzności (czy Bogu, czy Czemuśtam - już pisałam kiedyś, że niedowiarek jestem?), że mam takie problemy... Albo może zajmuję się takimi pierdołami, żeby nie myśleć np. o serduszku Wojtka albo o guzkach na tarczycy?


PS. Gdy przyszłam na V. denerwowały mnie straszliwie panny, które przy BMI 18 szlochały, że grube, że tłuste, że nie mogą schudnąć, że przytyły 200 gram i że żyć się nie chce w takim czarnym łez padole. Denerwowały mnie, bo ich zachowanie odbierałam jako chore. Denerwowały mnie, bo sama taka byłam (i wciąż jeszcze jestem!) a najtrudniej zobaczyć swoje wady i się do nich przyznać.  Wiem, że mogę ludzi wkurzać swoim biadoleniem i niemożnością poradzenia sobie z sobą samą. Wiem. I trudno - jak kogoś irytuję, niech mnie omija. Pamiętnik traktuję jako wspomagacz (bardzo ważny i istotny) terapii i już. Mój ci łon, to sobie mogę tu pisać, co mi sie podoba... ;)


PS. Nie mam BMI o wartości 18 :P

22 listopada 2011 , Komentarze (5)

...jak nie z Zosią, to z Wojtusiem. A jak nie z nim, to z sobą. U Zosieńki wszystko w porządku (badania krwi, okulista i neurolog) - jutro jeszcze ma echo serca. Wojtusiowi potwierdziłam refluks (byliśmy dzisiaj), zarysowała się astma (nie mam co się oszukiwać, że szósty tydzień ma zapalenie oskrzeli...) a na zdjęciu RTG miał jedną komorę nieco powiększoną. Jutro ma echo serduszka - razem z Zosiakiem. ALE: z refluksu wyrośnie, astmę spacyfikujemy - byle tylko serduszko było zdrowe. No i skaza białkowa i uczulenia wszelkiej maści mogłyby trochu już odpuścić - znów mam dziecię w ciapki... Ja dostałam skierowanie na USG tarczycy - muszę odwiedzić guzki i zobaczyć, co u nich słychać. No i doktor mnie pochwalił, że nie boję się sama sobie regulować dawki leku :) I stwierdził, że nie mam się z czego odchudzać. I zaczął się śmiać, jak mu powiedziałam, że "ja już się leczę, na głowę, panie doktorze - niedługo nie będę się chciała odchudzać ;)". I potwierdził, że to dobra metoda... ;)

 

Weekend mocno rodzinny. W sobotę byliśmy na obiedzie z okazji 80 urodzin (tym razem) Babci Maćka. Było wesoło, smacznie, rodzinnie i krótko ;) Później mieliśmy jechać z dzieciarami do przyjaciół, szykowała się standardowa sobotnia biba ;) Ale nie pojechaliśmy - zaczęłam chuchać na Wojtusia - boję się, że mu rozhulam astmę i będzie klops.  I w sumie dobrze, że nie pojechaliśmy, bo tam się impra skończyła o 4 rano ;) Maciek tylko pojechał z Zochaczem na szybkie zakupy. I nawiedził na chwilę moich Rodziców - stęskniła się Zosia za nimi (i Plutem :P) a oni za Zosią - my do nich nie pojedziemy (nie chcę kontaktu Wojtasa z psem) a oni nie przyjadą na razie do nas, bo Mamusia moja niedomaga ostatnio wielce. A później siedzieliśmy w chacie. I w niedzielę także - pod prysznic poszłam kole południa ;) No i na cmentarz do Prezesa nie dotarłam...

 

I tyle. Aż wstyd, że ostatnio tak chorobowo i lekarsko w moim pamiętniku, ale nie poradzę.

Zmykam do papierzysk, bo oczywiście z pracy się melduję ;)

 

Buziaki wtorkowe!


PS. Na "komedii romantycznej o lekkim zabarwieniu sensacyjnym" (tj. na pierwszej części ostatniej części sagi "Zmierzch" :P) byłam. Początek - czyli ślub i miesiąc miodowy - to dla mnie porażka*** Nawet, jeśli wiedziałam, czego mogę się spodziewać*** Ale za to później, sceny z wilkołakami i bijatyka o świeżutko urodzoną Renesmee Cullen (bo "bitwa" to za dużo powiedziane ;)) pod domem wampirzysk, to mistrzostwo świata :) Dla samego obejrzenia transformacji wilkołaczej warto wybrać się do kina, przysięgam :)


__________________________________________________________

***Mój sms do Maćka: "Jak mi tak NAPRAWDĘ mocno podpadniesz, to Ci każę to obejrzeć... Co za rzeźnia! :)"

***Jakby nie patrzeć "Zmierzch" to po prostu romansidło dla nastolatek. Bardzo fajnie napisane, trzymające w napięciu, ale romansidło. Dla nastolatek :) Co nie zmienia faktu, że połknęłam w całości w ekspresowym tempie zarywajac noce... ;)

18 listopada 2011 , Komentarze (9)

...muszę się chyba wybrać na cmentarz do Prezesa i poprosić, żeby mi dał spokój, bo ja niby w duchy nie wierzę, ale jak już, to się ich boję...

Byłam wczoraj w toalecie - nie ogólnej, tylko takiej dla niepełnosprawnych (większa i pojedyncza i bliżej mojego pokoju, niż kibelki ogólne). Myję ręce i słyszę, jak na korytarzu śp. Pan Arek coś mówi. Zrobiło mi się aż zimno... Wyprułam z tej łazienki, jak potłuczona a na korytarzu pusto... Są tam też trzy windy, pewnie jakiś kontrahent albo gość szedł i gadał (choćby przez telefon) i zdążył odjechać zanim wyskoczyłam z toalety, ale wrażenie niesamowitości pozostało. Gdy opowiadałam to przyjaciółce, to aż mi się ręce trzęsły.

W pokoju w pracy siedzę przodem do drzwi. Zazwyczaj drzwi są otwarte, widzę więc (choć nie skupiam się na tym i często nawet nie rejestruję), kto przechodzi korytarzem. No i popołudniem, kątem oka zobaczyłam, jak przechodzi facet do złudzenia przypominający śp. Prezesa - ten sam chód, rysunek pleców, kształt głowy, nawet włosy (czyt. brak włosów) - wyglądał identycznie. Zmroziło mnie. Ostatkiem przytomności zauważyłam, że to był "mój" Prezes, nie żaden duch zmarłego. Przez to roztrzęsienie spowodowane wcześniejszym "usłyszeniem" moja wyobraźnia spłatała mi figla. Makabrycznego figla...

 

Mam plan, żeby wybrać się na cmentarz - może nawet dzisiaj, zaraz po pracy. I tak nie wracam do domu a będę mieć luźniejszą chwilę, bo na 17.30 idziemy z babami z pracy na komedię romantyczną pt. "Saga Zmierzch: Przed świtem. Część 1" :P Na ostatniej części sagi też byłyśmy w kinie i pisałam o tym tak: "Trzecia część Zmierzchu zajebiaszcza - najbardziej podobały mi się sceny bitewne w wykonaniu nowonarodzonych wampirzysk przeciwko rodzinie Cullenów i wilkołakom. Mistrzostwo świata. Natomiast sceny miłosne***, wargi drżące oraz powłóczyste spojrzenia dobiły mnie - starałam się nie chichrać za głośno :) Ale przynajmniej nie zasnęłam w kinie ;) ***Jak ona mogła wybrać tego wymoczkowatego i zimnego Edwarda, skoro tuż obok był taki sympatyczny Misio??!!?? I w dodatku darzył ją uczuciem szczerym i głębokim! Niektóre baby są dziwne... ;)" Dzisiaj również jestem koszmarnie niewyspana - no co, tradycji musi stać się zadość :P No i mam nadzieję, że nie zasnę ;) Albo, że nie będę się chichrać w najmniej odpowiednich momentach ;)

 

U mnie się dzieje - standardowo - latam po lekarzach z dzieciarami, jak potłuczona. Zosia odwiedziła neurologa (w związku z jej strasznymi zachowaniami po antybiotykach) - ale wizytą jestem zdegustowana, wręcz zniesmaczona. Mówiąc krótko: pani doktor nie uwierzyła, w to co mówiłam ("nie spotkałam się z czymś takim w mojej karierze"), stwierdziła, że widocznie nie umiemy chorego dziecka uspokoić i zwalamy tę sytuację na leki i zasugerowała mi, że jestem osobą, która skoro płaci, to wymaga potakiwania i o to mi chodzi a nie o dziecko. Więcej do baby nie pójdę... U okulisty wszystko dobrze, zaprosiła nas pani doktor za rok :) Zosieńkę czeka jeszcze echo serduszka. Z Wojtusiem nieco gorzej - dostał leki stricte na astmę... :( Na RTG zmian w płucach nie ma, ale jedna z komór serca jest nieco większa - też go jeszcze czeka echokardiogram. "Nie będę panikować, nie będę panikować..."  I USG go czeka, bo ma podejrzenie refluksu. Ale za to wyniki krwi mają dzieciaki w porządku, tyle dobrze.

Ja mam za to fT4 w normie, ale TSH w dolnej granicy normy - mimo przyjmowania leku. We wtorek idę się zameldować mojemu endokrynologowi - z półtoramiesięcznym opóźnieniem :] I też mnie czeka USG tarczycy, żeby zobaczyć, co u guzków słychać. "Nie będę panikować, nie będę panikować..." Poza tym still i wciąż bujam się z zapaleniem zatok a jeszcze i ból gardła mnie dopadł - po prostu bajka... ;)

 

Na terapię chodzę. Rozwaliłam część mojego świata, poznałam dotychczasowe mechanizmy rządzące moim życiem, ale wciąż nie wypracowałam nowych. I jestem w tym najgorszym okresie terapii, kiedy wczepiam się jeszcze w "stare" wiedząc, że nie działa a "nowego" albo jeszcze nie ma albo już mi się rysuje, ale boję się je przyjąć. I wciąż jest lęk, co tam znajdę "pod spodem". Na razie mocno mi się nie podoba, co znajduję...

 

Usłyszałam od Maćka, że jestem samolubna. Zabolało, tak aż fizycznie - w pierwszej chwili nie mogłam złapać tchu. Nie miał racji, przynajmniej w tym konkretnym przypadku (nie będę opisywać sytuacji - ale naprawdę wtedy nie miał racji!) - ale co z tego, że to wiem? Na poziomie racjonalnym WIEM. A na poziomie emocji? Gdzieś tam na dnie mi siedzi zadra i nie pozwala zapomnieć, że jestem ta gorsza, ta egoistka, ta skupiona na sobie itp... Boli - chociaż nie było to wczoraj. Łzawą scenę, a i owszem, zrobiłam - łącznie z melodramatycznym pytaniem "jak mogłeś powiedzieć, że jestem samolubna??!!??". A tak naprawdę - kij z tym, że powiedział. Gorzej, że pewnie dalej tak o mnie myśli :(

 

Siorra w Australii, niedługo wraca :) Czytam sobie na stronie biura, co u nich słychać (zdają tam relacje), ale i tak czekam już na nią - strasznie ciekawam, jak to na żywo wyglądało :) Dżezka w ten weekend ma opiekę, nie muszę się martwić, co zrobić z Wojtasem i z nią, uf uf uf :) Mamusia choruje (zapalenie zatok + oskrzela + megachrypa), Tatuś ma przewały w robocie takie, że się słabo robi. I tak się bujamy. No nie mam szans się nudzić, nie mam...

 

Buziaki piątkowe, przed-sagowo-zmierzchowe ;)

 

PS. Mój młodszy kot, Antoś zapewnił mi wczoraj bardzo skuteczną pobudkę - zwymiotował do wanny mysz. W krwistych kawałkach, bleeee.... I weź to człowieku posprzątaj! Obudziłam się w 3 sekundy!!! ;)

15 listopada 2011 , Komentarze (11)

...której zawsze przytrafiają się dziwne rzeczy.

 

"Poleciałam w zeszłym tygodniu do Mediolanu, bo musiałam się spotkać z moim prawnikiem (zaczyna się nieźle, co? ;) ale ona NAPRAWDĘ ma prawnika w Mediolanie :D). Ponieważ moja pracowa komórka nie działa a ja mam prywatną w Playu - szukałam rozpaczliwie internetu, żeby móc doładować kartę. W pięknej Italii dostęp do internetu to wcale nie taka łatwa sprawa... Co tu zrobić? Ha! Wiem! Poleciałam do pięciogwiazdkowego hotelu - tam na pewno mają. No mają, super. Pan z recepcji uprzejmie wyjaśnił, że należy zjechać windą piętro niżej i mogę sobie hulać do woli. Wsiadam do windy i ? o-o, znajomy. Około 45 lat, całkiem przystojny i się uśmiecha. Jezusicku, skąd jak go znam??!!?? Też się ładnie uśmiecham, żeby nie wyjść na buraczycę, ale w głowie galopada: "o rany, kto to jest? jakaś impreza? wspólny wyjazd? konferencja? o ranyyyy, no skąd ja kojarzę twarz!!!" Facet dalej mile uśmiechnięty, ja także i mam tylko nadzieję, że na twarzy nie miałam wypisane "nosz kurna, ale musiałam się skuć na tej bibie, skoro takiego fajnego gościa nie mogę skojarzyć!".

Wysiadłam z windy i poszłam po ten internet.

Trzy dni później - no oczywiście, że mnie męczyło niemiłosiernie, kto to był, w końcu strasznie przystojny koleś! - wsiadłam do samolotu, otwieram gazetę a tam? No, Znajomy Z Windy. Hu-hu! Patrzę na podpis pod zdjęciem a tam: "Tony Blair w Mediolanie".

W rzeczywistości o niebo przystojniejszy, niż na zdjęciach :)"


Buziaki wtorkowe :)

9 listopada 2011 , Komentarze (13)

...to nie robię NIC. Ani diety (chociaż staram się myśleć, co do pyska wkładam, to jednak i mnie dopadają różne - głownie słodkie - cosie :() ani ćwiczeń ani basenu/spacerów/roweru. NIC.

 Wstyd ciężki...

 Waga buja mi się w okolicach 56 kg - 57 kg, co dla mnie jest o jakieś 3 kg za wiele. Niby nic, ale te ostatnie 3 kg to najtrudniej zgubić.

 

Powinnam sobie postanowić:

- mniej słodyczy - stopniowo zmniejszać aż do zaprzestania codziennego, tylko okazyjnie coś dziabnąć. Ale to nie takie proste - Lena mi wyjaśniała, że słodycze są sposobem na "nieczucie" emocji - dłuuuugi temat i bardzo osobisty. Nie kontynuuję zatem.

- mniej jedzenia wieczorami - i innego kalibru (nie skrzydełka z kuraka a raczej surówka, nie winogrona a grapefriut <- zaczął się sezon na zielone :):):))

- ruszyć dupsko - basen, A6W, może nawet siłka

Powinnam, tiaaa...

Nic nie będę postanawiać, bo to jeszcze NIE TEN MOMENT i później nie dotrzymam obietnicy sobie (i Wam) danej i będzie mi źle i będę znów tu marudzić i "wogle".

 

Z tematów nievitaliowych - właśnie wróciłam od lekarza z Wojtusiem. No i Łołoś dalej chory, dalej mu furczy - dostał skierowanie na RTG płucek i serducha (pod kątem astmy oskrzelowej i pierścienia naczyniowego...) oraz USG jamy brzusznej (pod kątem refluksu). Powiem tak - jestem za-ła-ma-na :( Ale za to "sprzedałam" wczoraj Dżezkę Tatusiowi, na weekend - tyle dobrze. Siorze na razie nic nie będę mówić, po co mam jej urlop psuć. BTW - Agula jest w Nowej Zelandii i niedługo przenosi się do Australii :D

 

Dobra, wracam do pracy. Za wszystkie komentarze bardzo, ale to bardzo dziękuję! Poodpowiadam osobiście, promise - jeno w robocie to trochu mi głupio a w domu to nawet nie bałdzo mam kiedy. Ale się zbiorę :)

9 listopada 2011 , Komentarze (11)

...chociaż z pewną dozą niepokoju...

Eeee, tam ->   !

Stęskniłam się za Wami :)

Buziaki środowe :)

PS. Znów nie mogę spać...

8 listopada 2011 , Skomentuj

...(czy ja aby sobie za bardzo nie pochlebiam? ;), że czas się odblokować. I tak nie napiszę tu wszystkiego co mi w duszy siedzi. Ba, nawet przed sobą się do tego nie przyznam :P A pochwalić się dzieciarami i futrzakami bym chciała ;) I pobyłam już sama ze sobą wystarczająco długo, zdążyłam się znudzić (no a nie mówiłam, że jestem nudna? ;)). I stęskniłam się za ludkami z V. Czyli co - szybka recenzja wpisów, wywalenie niepolitycznych treści (a skopiuję je sobie, co mam na amen-amen wyrzucać? ;)) i wracam na łono V. Tylko pytanie, jak mnie przyjmą z powrotem...

Niby mi lepiej, ale i tak jestem niepozbierana. Nic to - czas wziąć dupę w troki i do przodu!

PS. Na moje pytanie "Zosiu, jaką Łołoś ma dupkę?" Pada odpowiedź: "Okrągłom". "A kto ma chudą dupkę?" "Ziosia Gajeska" "A Mamusia ma jaką dupkę" "Chudom" - i jak tu dziecia nie kochać?? :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.