...jak nie z Zosią, to z Wojtusiem. A jak nie z nim, to z sobą. U Zosieńki wszystko w porządku (badania krwi, okulista i neurolog) - jutro jeszcze ma echo serca. Wojtusiowi potwierdziłam refluks (byliśmy dzisiaj), zarysowała się astma (nie mam co się oszukiwać, że szósty tydzień ma zapalenie oskrzeli...) a na zdjęciu RTG miał jedną komorę nieco powiększoną. Jutro ma echo serduszka - razem z Zosiakiem. ALE: z refluksu wyrośnie, astmę spacyfikujemy - byle tylko serduszko było zdrowe. No i skaza białkowa i uczulenia wszelkiej maści mogłyby trochu już odpuścić - znów mam dziecię w ciapki... Ja dostałam skierowanie na USG tarczycy - muszę odwiedzić guzki i zobaczyć, co u nich słychać. No i doktor mnie pochwalił, że nie boję się sama sobie regulować dawki leku :) I stwierdził, że nie mam się z czego odchudzać. I zaczął się śmiać, jak mu powiedziałam, że "ja już się leczę, na głowę, panie doktorze - niedługo nie będę się chciała odchudzać ;)". I potwierdził, że to dobra metoda... ;)
Weekend mocno rodzinny. W sobotę byliśmy na obiedzie z okazji 80 urodzin (tym razem) Babci Maćka. Było wesoło, smacznie, rodzinnie i krótko ;) Później mieliśmy jechać z dzieciarami do przyjaciół, szykowała się standardowa sobotnia biba ;) Ale nie pojechaliśmy - zaczęłam chuchać na Wojtusia - boję się, że mu rozhulam astmę i będzie klops. I w sumie dobrze, że nie pojechaliśmy, bo tam się impra skończyła o 4 rano ;) Maciek tylko pojechał z Zochaczem na szybkie zakupy. I nawiedził na chwilę moich Rodziców - stęskniła się Zosia za nimi (i Plutem :P) a oni za Zosią - my do nich nie pojedziemy (nie chcę kontaktu Wojtasa z psem) a oni nie przyjadą na razie do nas, bo Mamusia moja niedomaga ostatnio wielce. A później siedzieliśmy w chacie. I w niedzielę także - pod prysznic poszłam kole południa ;) No i na cmentarz do Prezesa nie dotarłam...
I tyle. Aż wstyd, że ostatnio tak chorobowo i lekarsko w moim pamiętniku, ale nie poradzę.
Zmykam do papierzysk, bo oczywiście z pracy się melduję ;)
Buziaki wtorkowe!
PS. Na "komedii romantycznej o lekkim zabarwieniu sensacyjnym" (tj. na pierwszej części ostatniej części sagi "Zmierzch" :P) byłam. Początek - czyli ślub i miesiąc miodowy - to dla mnie porażka*** Nawet, jeśli wiedziałam, czego mogę się spodziewać*** Ale za to później, sceny z wilkołakami i bijatyka o świeżutko urodzoną Renesmee Cullen (bo "bitwa" to za dużo powiedziane ;)) pod domem wampirzysk, to mistrzostwo świata :) Dla samego obejrzenia transformacji wilkołaczej warto wybrać się do kina, przysięgam :)
__________________________________________________________
***Mój sms do Maćka: "Jak mi tak NAPRAWDĘ mocno podpadniesz, to Ci każę to obejrzeć... Co za rzeźnia! :)"
***Jakby nie patrzeć "Zmierzch" to po prostu romansidło dla nastolatek. Bardzo fajnie napisane, trzymające w napięciu, ale romansidło. Dla nastolatek :) Co nie zmienia faktu, że połknęłam w całości w ekspresowym tempie zarywajac noce... ;)
calineczkazbajki
22 listopada 2011, 22:52:) po Twoim bmi widać zes chudzielec :) Zdrowia dzieciaczkom zycze i to duzo
Trollik
22 listopada 2011, 16:11zdrówka dla całej rodzinki
kilarka
22 listopada 2011, 15:43"ja już się leczę, na głowę, panie doktorze - niedługo nie będę się chciała odchudzać ;)" - jesteś genialna Madzik, uwielbiam Cię :) co do filmu - w pełni racja :D my w sporej części filmu nieźle chichrałyśmy. Ogólnie książka jest zdecydowanie lepsza, nie ma co dyskutować nawet. Natomiast faktycznie podobała mi się kłótnia Jacoba z Samem w postaci wilków i bardzo mnie zaskoczyła scena bijatyki, bardzo bardzo. Buziaki :)
rob35
22 listopada 2011, 15:11Nienawidzę lekarzy, przychodni i dostaję wysypki na myśl, że muszę z kimś iść i coś zbadać. Dlatego moja rodzina jest medycznie zaniedbana i dlatego szczerze cię podziwiam :)
agusia88aga
22 listopada 2011, 15:02zdróweczka dla dzieciów :*