łikendowoo
zazwyczaj w weekendy mnie tu nie ma, ale ten weekend mężu spędza znowu w szkole, a my same w domku :(
Mała śpi, więc biorę się do roboty - miały być ćwiczenia, no to będą....
Kochane, miłego weekendu! mnie już tu nie ma! :*
i po panice
waga dziś była łaskawsza :) jest 99,8, cel pierwszy osiągnięty, gnamy dalej :)
I krok - przekraczam magiczne 100 (powrót do 2 cyfr)
II krok - dobijam do 95
III krok - mam 90
IV krok - już "tylko" 85
V krok - 84 kg - to taka waga max przed ciążą, z którą zawsze walczyłam
VI krok - 78 kg - najdłużej utrzymywana waga, po gubieniu 84
VII krok - 75 kg
VIII krok - 70 kg
IX krok - 67 kg - najniższa waga (ulubiona :))
X krok - 65 kg FINAŁY!!!!
no to jeszcze 9 kroczków :)
obiecałam, że dołożę do diety jeszcze ćwiczenia, więc muszę się wywiązać z obietnicy. idziemy dziś na spacer długaśny, bo pogoda dopisuje, po powrocie spróbujemy coś jeszcze podziałać :) rozglądam się za hula hop, ale muszę znaleźć TO moje :)
------------------------------------------------------------------------------------------
skończyło się tylko na spacerze, ale za to 3h marszu po pagórkowatych terenach :)
padnięta :D
kupa, dupa
dziś nijak waga nie chciała pokazać już 9, a wchodziłam i schodziłam przez kilka minut... głupia s**a! :(
obiecuję, od jutra będę ĆWICZYĆ!!!! obiecuję!!!
99,9!!!!!!
tyle dziś rano pokazała waga... nie zmieniam paska, żeby się nie rozczarować, jakby jutro ześwirowała. poczekam do jutra...
jakby mi ktoś powiedział rok temu, że się będę kiedyś cieszyć z takiej wagi, to bym się popukała w czoło.
wczoraj poszło mi całkiem nieźle. w dodatku spacerowałyśmy z Mają ponad 2h! woziłyśmy się po Kazimierzu. ta fura to był rewelacyjny zakup :D a Mała przespała całe popołudnie!
na dziś to tyle, bo jutro wpadną znajomi, więc muszę ogarnąć mieszkanie, póki Niunia śpi... ciiii...
jak mi "niewiele" potrzeba do szczęścia...
oczywiście z wczorajszych owsiankowych oczyszczań wyszła dupa przez wielkie D :)
do południa zajadałam owsiankę (wersja własna, ulepszona - z otrębami, płatkami ryżowymi i siemieniem lnianym), przeglądając oferty z wózkami dla dzieci.
kupiłam 2 miesiące temu taki wypas na amortyzatorach, wielką pomarańczową krowę, bo mi się spodobała spacerówka z wyglądu. wózek jest ogromniasty - w samej gondoli można dziecko wozić chyba do 3 roku życia! spacerówka też wielgachna. wszystko cacy, ale wózek przez to jest ciężki, toporny w prowadzeniu, zajmuje pół przedpokoju, o wciśnięciu do samochodu nie wspomnę.
mąż trzeszczy nad uszami przy każdym spacerze, co ja kupiłam. a wszyscy znajomi dookoła wożą się oczywiście mutsy - no tak, mercedes wśród wózków!
dlatego od kilku dni krzątało mi się po głowie, żeby opchać nasz nabytek i poszukać czegoś fajniejszego w atrakcyjnej cenie. mąż się napalił na x-landera, choć nie byłam kiedyś do nich przekonana, stwierdziłam, że i tak będzie lepszy od naszego. dlatego zaczęłam poszukiwania. a tu proszę - znalazłam wczoraj używany mutsy w bardzo dobrym stanie, świetnym kolorze, jakąś godzinę drogi od nas, i w dodatku za ok 2/3 ceny rynkowej!!!! kupiłam bez namysłu, wyciągnęłam męża po pracy i Mała ma czym wozić się po osiedlu!!!!! jestem cała w skowronkach! taka okazja!!!!!
ale wracając do tematu, wyjechałam z domu po 2 miskach owsianki, głodna jak wilk, w pośpiechu. skończyło się na pierogach po drodze, soczku Gerber, płatkach sunbites z owocami leśnymi i dokończeniu owsianki w domu. razem 2600kcal. no dietetycznie, jak nic. ale waga wróciła do stanu sprzed 2 dni, więc jestem na prostej :)
koniec z dietowymi wynalazkami. wracamy na stary tor!
także jeszcze tylko 0,5kg do I celu :)
starczy tego, lecimy powozić się furą po mieście!
buba straszna
małż miał wczoraj spędzić cały dzień w szkole, więc nie chciało mi się szykować żadnych obiadów. jednak lenistwo zwyciężyło, misior został w domu, wymiótł lodówkę do dna, a na zakupy dał się wyciągnąć dopiero wieczorem, przy czym mi już na koniec dnia nie chciało się już nic pichcić w kuchni. małżonek szacowny postanowił mnie wyręczyć i narobił... hmmmm tostów z serem (dostałam wersję light bez sera, ale to ze względu na małą, a nie dietę). zjadłam 2, więc bez tragedii, ale po tym podał deser - chrupki kukurydziane i wafelki śmietankowe. sumując to z resztą śmieci dnia wczorajszego, uzyskałam zadziwiający wynik 2700kcal! czemu on nie poszedł do tej szkoły?!
no to teraz do roboty!
wyłączam kompa, gotuję owsiankę (1-dniowa dieta oczyszczająca, podkradziona z zaprzyjaźnionego bloga. 1 dzień, zdrowa owsianka, mleko, będzie dobrze) i do roboty!!!!!!
Yupi Yea!
mam zmiany humorków, jak nastolatka.... :)
dziś normalnie cudo dzień - waga wróciła do normy (jakby się już nie mogło spodziewać tego wczoraj, nie?), małż wyprzepraszał i obiecał jakiegoś chwasta na przeprosiny... ciśnienia nie ma :)
rany, jaka ja jestem prosta w obsłudze... :D
zaczynam dostrzegać efekty swojej batalii z kilogramami. niby jeszcze tak daleko do końca, ale już oko cieszy :) i pomyśleć, że przed ciążą uważałam się za strasznie grubą, a teraz dążę do tej wagi, z utęsknieniem patrząc na zdjęcia z tamtych czasów...
Malutka znowu rozbeczana, to chyba te zębole. 3 miesiąc to nie za wcześnie???? Bidulka jeszcze zdąży się w życiu nacierpieć, a tu już taka obolała :(
wyruszamy dzisiaj w poszukiwaniu gryzaka.
dupny piątek!
humor siadł mi na amen :(
po pierwsze, małż wczoraj wrócił po pracy do domu z pustymi łapami, nawet złamanego kwiatka.... nie to, że zapomniał, bo pierwsze, co zrobił rano, to zerwał się z życzeniami i buziakami. pewnie niejedna by mnie opierdzieliła, że o co ja się czepiam, ale mój małż zawsze dawał mi pierdółki jakieś. to nie chodzi o jakieś drogie prezenty, ale takie kochane pierdółki, które cieszą - np rok temu przytaszkał mi pakę żelków truskawkowych w kształcie serduszek, bo w ciąży miałam OGROMNĄ fazę na żelki. na inną okazję znowu zrobił kolację i kotleciki w kształcie serduszek. no takie głupotki nasze, ale starał się. a wczoraj przyszedł i oświadczył, że był w sklepie u nas na osiedlu, ale kwiatów nie było i przeprasza. no i że niby już jest rozgrzeszony. a ja poczułam się źle, w ogóle się nie postarał - kiedyś, nawet jakby faktycznie wszedł po te kwiatki, a ich by nie było, to wymyśliłby coś innego, pierdołę, ale... a teraz, jakby miał w nosie... bo przecież kwiatków nie było...
a po drugie - waga poszła w górę, bez powodu, bez przyczyny, na złość chyba! nie dość, że kilka dni stałą w miejscu, to jak w końcu poszła w dół, to następnego dnia znowu w górę. efektem czego, w stosunku do ubiegłego tygodnia jest tylko 0,7kg mniej. niby tragedii nie ma, ale uczucie do dupy, bo nie mam sobie nic do zarzucenia - żadnych wyskoków, podjadania, słodkości, tłustości, nic. trzymałam się planu, a tu nic...
i ta pogoda jeszcze!!!!! krzyczeć mi się chce!
płaczliwie
u nas ostatnie dni trochę ciężkie były - z Małej zrobił się straszny
płaczek. nie wiem, czy ją coś boli, czy tylko to "życie" takie ciężkie.
nie chce sama zasypiać, nie śpi prawie w ciągu dnia. ciągle chce na
ręce. trochę wcześnie jak na takie terrory :/
przez to w domu chaos, nie mam czasu na nic. w dodatku szkoda mi jej strasznie, jak taka zbolała cały czas :/
muszę
usystematyzować jakoś swój jadłospis. jem ok 1500-2000kcal dziennie,
waga powoli leci w dół, czyli ok. ale to jedzenie takie chaotyczne -
przypadkowe dania o przypadkowej porze. powinnam jeść bardziej
systematycznie.
moje rozkminy przerwało pukanie do drzwi. miałam właśnie opieprzyć
kolejnego "przedstawiciela administracji", który przybył mi wyjaśnić
zawiłe aspekty nowelizacji sieci telewizyjnej... eh, co ci akwizytorzy
nie wymyślą...
a tu miłe zaskoczenie - listonosz z paczką. no to Maja ma swój pierwszy prezent z okazji Dnia Kobiet - tygrysek od rodziców:
dzisiaj bez tematu
u mnie szaro i smętnie z powodu mega kataru - choroba nie odpuszcza... :/
Mała też jakaś taka niespokojna, w domu bałagan, tyle rzeczy do zrobienia, a ja nie mam siły... ledwo jestem w stanie pozbierać się, żeby choć na jedną godzinkę gdzieś z nią wyjść.
do pozbycia się jednej cyferki z przodu już tylko niewiele ponad 1,5kg. cóż to jest? ;)
jak się uda, zabiorę męża i Maleństwo do kina - w multikinie odbywają się seanse dla mam z niemowlakami, nie ma obciachu, że się Mała rozbeczy, a piersi wywalone do karmienia są na porządku dziennym :)
a propos karmienia, zdecydowałam sie w końcu w kwestii biustonoszy do karmienia.. mój pragmatyzm zwyciężył - kupiłam 3 tańsze, zamiast 1 wypaśnego. trudno, mąż musi to jakoś przeboleć hehe te miesiące należą do Młodej :)