smarkata!
wiosna jest, tylko choróbsko się przyplątało. obudził mnie dziś rano ból gardła dla odmiany. dla odmiany, bo normalnie robi to Maleństwo moje. wyskoczyłam z łóżka przerażona, zeżarłam chyba z pół słoika miodu - liczyć do bilansu, czy nie liczyć??? no przecież to lekarstwo ;)
teraz już trochę lepiej, ale drżę, żeby Dzieciny mojej nie złapało, bo bidulka miodu raczej jeść nie będzie mogła... :/
sama sobie jestem winna, wiosna uderzyła mi do głowy - w weekend wyskoczyłam już z kurtki i przywdziałam schludną odzież w postaci sweterka tylko. i to był błąd. słońce świeci, ale wiatr też nie odpuszcza. a myśmy na spacerze spędzili ok 2h. no i proszę.
o dietę zbytnio martwić się nie musiałam, mama robiła mi dietetyczne obiadki - rosołek, gotowany kurczak, marchewka itp. dodatkowo upiekła swój rewelacyjny sernik i niestety nie umiałam mu się oprzeć, kilka razy podeszłam do niego. ale nic nie umywa się do tego sernika - jest gładziutki, taki wilgotny i puszysty. nikt inny nie robi takiego sernika! ale tragedii chyba nie ma, bo pomimo weekendu z sernikiem, odnotowałam spadek wagi (-600g). zainwestowałam też w bieliznę wyszczuplającą (o naiwna! zawsze myślałam, że mnie to nie będzie dotyczyć, ale jednak...), dzięki czemu wcisnęłam wczoraj na siebie krótką kieckę i szpile. mąż był zachwycony. ja skrępowana - bo czy można dobrze wyglądać w krótkiej kiecce, ważąc ponad 100kg?
chaos totalny
mała popłakuje cały poranek. płacze przez sen. serce mi się kraje. spotkałam się wczoraj z koleżanką na urodzinowe piffko (ona miała pić, ja sączyć koperek...). moja słaba silna wola nawaliła i wypiłam jedno karmi - bezalkoholowe, ale swoje zrobiło. malutka teraz się męczy, bo podłej matce się zachciało...
nigdy więcej!
w domy sif, jak to mawia mój 3-letni bratanek. mężu robił sobie wczoraj sam kolację, a ja dziś będę musiała odgruzowywać kuchnię przez pół dnia. może lepiej trzeba było mu zrobić coś do jedzenia, a nie wpuszczać na swój teren? :/
z dobrych wieści - pół kg w dół, wykupiłam sobie Vitaliusza na miesiąc celem testowania. dokładnie to wymieniłam uzbierane punkty. fane cacko. może się sprawdzi :)
NO I GDZIE TA CHOLERNA WIOSNA????!!!!!
WIOSNA w Kraku!!!!!
mam nadzieję, że zawitała na dobre! pogoda tak piękna, że już umówiłyśmy się z koleżanką na spacer z wózkami :)
waga znowu drgnęła w dół, do I celu zostało caluśkie 3kg. nadal spisuje wszystko, co zjem, ograniczam się max do 2000kcal. w planach zakup hula-hop... tylko, czy ja będę umiała się z tym kółkiem obchodzić?! póki co muszę jednak odświeżyć nieco garderobę, a właściwie to szufladę z bielizną. same gacie ciążowe i zjechane staniki do karmienia, aż wstyd. pora już się ogarnąć z tej ciążowej drzemki i zadbać o bycie kobietą. na allegro tyle cudeniek do nabycie, moje naprędce nabyte białe nijakie nawet się nie umywają do tych z koronkami, kolorowych, we wzorki i z kokardeczkami. istne cuda! nawet mężowi błysnęło oko na widok takich staników :) a to tylko cycniki do karmienia hehe :)
ok, lecimy się szykować do wielkiego spaceraaaa!~!!!!!
perfekcyjna pani domu
mieszkanko wysprzątane, chlebek upieczony, obiad dla mężusia gotowy, mała śpi, może skusimy się na spacer :)
nadprogramowy kg z ubiegłego tygodnia już zniknął, więc humor dopisuje. w dodatku kochanie wyremontowało mi kuchnie na urlopie, więc mieszkanie oko cieszy (to był ostatni punkt w naszym niedawno zakupionym mieszkanku, który mi spędzał sen z powiek). aż się chce obiadki mężusiowi gotować hihi
odgapiłam z cudzego pamiętnika stopniowanie celu, więc plan jest taki:
I krok - przekraczam magiczne 100 (powrót do 2 cyfr)
II krok - dobijam do 95
III krok - mam 90
IV krok - już "tylko" 90
V krok - 84 kg - to taka waga max przed ciążą, z którą zawsze walczyłam
VI krok - 78 kg - najdłużej utrzymywana waga, po gubieniu 84
VII krok - 75 kg
VIII krok - 70 kg
IX krok - 67 kg - najniższa waga (ulubiona :))
X krok - 65 kg FINAŁY!!!!
no to przede mną tylko 10 kroków do sukcesu :)
co każdy osiągnięty minicel wymyślę sobie jakąś miłą nagrodę :)
powrót do normalności
mąż w pracy, a ja powracam do normalności.
cały tydzień upłynął nam na porządkach i remontach, więc jestem bardzo zadowolona. ale niestety nie było warunków do kontrolowania tego, co jem. jedyne, co robiłam w tym kierunku, to długie rodzinne spacerki. weekend uwieńczył tydzień - skusiłam się na słodkości, pałaszowałam ciastka i słodkie bułeczki. do tego wszystkiego przez cały tydzień nie upiekłam swojego chlebka otrębowego. efekt jest taki, że czuję się strasznie pełna i ciężka, a waga poszła 1 kg w górę :/
tragedii jednak nie ma, dziś wracamy na właściwe tory. słodycze odstawione, w lodówce świeże warzywka, jabłuszka i serki. zaraz bierzemy się za chlebek.
zatem to dobry moment, by spisać swój przepis na chlebek (kalorycznie to on niewiele się różni od sklepowych, ale wysoka zawartość otrąb ma działanie zbawienne na zaparcia - więc wcinam go bez żadnych wyrzutów sumienia, bo efekty są wyśmienite :))
piekę chlebek w maszynie do chleba, ale zanim mąż mi sprawił ją w prezencie, bawiłem si,e w tradycyjne wypieki.
z maszyną jest zdecydowanie łatwiej, ale bez niej też można sobie poradzić :)
w przypadku maszyny - stosuję zawsze ok 500g składników suchych (mąka + otręby), do tego 330ml cieczy (ciepła woda i/lub mleko), łyżka masła/oliwy, łyżeczka soli, łyżeczka cukru, opakowanie suchych drożdży (7g), opcjonalnie zioła, ziarna i pestki (siemię lniane, słonecznik, dynia, kumin, przed karmieniem także cebulka lub czosnek, itp), ostatnio także dodaję 2 jajka (odkąd używam takie duże ilości otrąb, by wiązały chleb, do samej mąki nie dodawałam)
najczęściej wlewam do maszyny 330ml ciepłego mleka plus zmiksowane 2 jaja, wrzucam sporą łyżkę masła, sypię składniki suche, które mielę (w sumie ma być ich 500g):
200-250g orkiszu (całe ziarno)
150-200g otrąb (owsiane+pszenne+żytnie)
50g mąki kukurydzianej
na środku sypię drożdże, po kątach sól i cukier
i maszyna rusza... :) po pierwszym mieszaniu dodaję 30-50g siemienia i voila!
urlopowo
moje kochanie jest na tygodniowym urlopie - remontujemy, spacerujemy, załatwiamy i takie tam... generalnie jestem zarobiona, stąd brak wpisów...
waga stanęła w miejscu, ale damy radę....
Kuchenne rewolucje revelka
mała śpi jak aniołek, więc mama może poszaleć trochę w kuchni :)
pieczenie pączków dukana wczoraj się nie udało - w drodze powrotnej ze sklepu utknęłam u koleżanki i tyle z tego wyszło. także wielkie pieczenie dopiero dzisiaj :)
ale jak to ze mną bywa, już w trakcie roboty ogarnęłam, że nie mam miksera ani foremek, ale trzeba sobie radzić, nie? tego to na studiach nie uczą... :P
wyciągnęłam blender, przez co białka były wybełtane a nie ubite, dlatego pączki mają lekko jajeczny smak. foremki wydziergałam z folii spożywczej. wyszło 9 sztuk, a nie 20 jak autorce przepisu, ale są PYCHA! jeszcze na ciepło opitoliłam dwa :D
w temacie nadzienia - mielony kwiat dzikiej róży w osiedlowym sklepiku?? hmm będzie trudno. ale jak się chce.. heheh kupiłam herbaciany ogród z herbapolu "dzika róża" - zawiera 66% róży, reszta to maliny, aronia, hibiskus. zmieliłam w młynku, zalałam wodą, dodałam posiekaną żurawinę, trochę cukru i soku z malin. rozgotowałam, dosłodziłam słodzikiem i dodałam żelatyny. przepiękny kolor, lekko jagodowy smak (aronia?), słodki, ale lekko kwaskowy. pychotka...
co prawda smak tych pączków, a właściwie babeczek bardziej przypomina struclę !serową, ale są niesamowite - pulchniutkie, nie są suche, rewelacyjne. dowód? przed zakończeniem postu, skończyłam czwartą sztukę... na szczęście są dietetyczne i małe (tak ok 1/2 zwykłego pączka)
teraz czekam aż skończy się piec chlebek, którym też się na pewno pochwalę :P
a oto i chlebek...
super mama - mleczarnia, piekarnia i cukiernia w jednym! ;)
chudy czwartek
zmieniam tradycję :D
dzień zaczęłam od Danio Light - tak, tak! wypuścili takowe na rynek, pewnie specjalnie dla mnie, bo ostatnio zajadam się serkami homo. dorwałam wczoraj na zakupach, ależ to była miła niespodzianka! :) różnica w smaku niewielka - trochę mniej słodki, ale to akurat nie jest wada, a wręcz przeciwnie.
ucieszyłam się z tych serków, bo uwielbiam je jeść na drugie śniadanko lub podwieczorek, a jak mnie nachodzi na coś słodkiego (właściwie to bardziej taka zachcianka, żeby zjeść "coś dobrego"), to wtedy przekładam serkiem suche wafle i wychodzi pychotka! nie tylko ja je uwielbiam (wiadomo, na diecie zmieniają się perspektywy!), ale cała moja rodzinka też :)
w temacie wątku - dziś postanowiłam zaszaleć z okazji Tłustego Czwartku :) normalnych pączków zjeść nie mogę ze względu na Małą, ale pobawię się dziś w kuchni i zrobię choć namiastkę - będą pączki Dukana. znalazłam ciekawy
przepis , szczególnie to
nadzienie (uwielbiam różane!). za chwilę uderzamy z Małą w teren (dziś już tak nie sypie) i poszukamy składników na osiedlu (otworzyli w pobliżu sklep ze zdrową żywnością).
po hektolitrach herbaty z kopru (zmieniłyśmy taktykę - Mała nie lubi, pluje, więc teraz pije mama - wspomaga laktację), Niunia trochę spokojniejsza. może uda się popichcić :)
sprzątańsko
Mała dawała się we znaki ostatnimi dni. tzn. tragedii nie ma, ale jest niespokojna, mało śpi i wymaga więcej uwagi - to na rączki, to przytulić, to powozić, to pomasować, to dać jeść, to przebrać... na nic więcej nie zostaje czasu. efekt jest taki, że w mieszkaniu mamy wielki "sif", jakby to powiedział mój 3-letni bratanek, nota bene wielce na mnie obrażony, że zabrałam jego kochanego dzidziusia, a on go chce!
cel na dziś jest jeden - ogarnąć ten chaos w przerwach na karmienie i bujanie! cel ambitny, czasu mało - do roboty!
waga wciąż w dół, więc kontynuuję działania :)
oho! Mała Terrorystka się obudziła! po 30 min snu.... :/
nowy tydzień, nowe siły :)
weekend spędziliśmy u moich rodziców, bez wagi, spisywania kalorii itd. mamusia podsuwała pyszności pod nos. na szczęście przy karmieniu nie da się poszaleć, a poza tym rodzice od 3 tygodni są na diecie, więc w domu same zdrowości :)
odkąd pamiętam, weekendy u rodziców kończyły się tragicznie - góry smacznego, tłustego, niezdrowego jedzenia, słodycze, mięcha itp. a tu proszę - miła odmiana: świeże warzywa, owoce, surówki, gotowane mięsko. finał jest taki, że może nie spektakularnie, ale mimo wszystko waga w dół, co nigdy wcześniej nie miało miejsca :)
wróciła pełna energii i optymizmu. dodatkowo temperatura za oknem bardziej przyjazna, więc kończę pisać, ubieram Małą i ruszamy w teren! :D