Powoli wracam...
...ze spuszczona glowa cory marnotrawnej...Ale, ze pisac mi sie nie chce, to odpuszcze sobie dzisiaj, zwlaszcza , ze wlasnie odkrylismy, iz nasza "malorosl" podbiera wspoldomownikom pieniadze! Zalamanie! Ma Smarkula siedem lat, a juz ktorys raz podebrala forse - raz Bratu z portfela, a dzisiaj - Ojcu! Bagatelka! Z jaka premedytacja to uczynila! Rece opadaja...naprawde...Nie mam sily na nic, a juz najmniej - na pisanie! Totez - wybaczam sobie sama i ide rozmysliwac - co dalej?!
Ludzie mnie zaskakuja,
bo coraz czesciej slysze pytanie: "czy lubisz swoja prace?" Dlaczego mnie w ogole o to pytaja? Tak! Szybko, zdecydowanie odpowiadam, i nie ma w tym stwierdzeniu nawet krzty klamstwa! Co sprawia, ze z naburmuszonej (zbyt wczesnym rankiem - obudzonej Krychy ) do pokoju Pacjenta- wchodzi usmiechnieta cala geba - Krysia? Nie wiem, sama sobie zadaje to pytanie...Co sprawia, ze jestem jak "nakrecona"?, Pytam sie kazdego z osobna o samopoczucie, zaraz dorzucajac jakas dowcipna riposte (wciaz walczac z wlasna niedoskonalascia jezyka Tu -bylcow), i patrze, jak Ludziska dziwia sie mojemu zasobowi energii!A ja ciagne swoje monologi w dlugie historie, tak , ze Pacjenci (pewnikiem) maja juz dosyc! Co jest grane? No bo jak mozna byc zadowolonym z pracy, ktora wykonuje? Otoz, zeby nie bylo niedomowien: ja sprzatam.Sprzatm w szpitalu. Moj staly rewir, to oddzial transplantow(w soboty i niedziele), a w pozostale dni - gdy mnie potrzebuje szpital - najczesciej - rejony "urzedowe". A wiec mam "klub gimnastyczny" za darmo! Ba! Malo tego! Jeszcze mi do tego placa i to jak placa! A ja jeszcze naduzywam dobroci calej sytuacji, i praktykuje moj angielski kiedy i jak - tylko moge! I mowie wprost o tym Pacjentom, wiec toleruja moje gadulstwo. Nie powiem, niektorych Chorych to musze naprawde "rozkrecac", bo swiezo po operacji - nie sa nazbyt rozmowni.Wiec wybaczajac Im milczenie w stanie polsennosci morfinowej - szybko nadrabiam zaleglosci, by wydobyc od Nich cos wiecej, niz Ich stan fizjologiczny. W wiekszosci - udaje mi sie "rozkrecic" Chorych, i potem, juz sami rozwijaja temat. Sa jednak przypadki, z ktorymi nie dalam sobie rady, i one stanowia o mojej "klesce". Jeden taki szczegolny przypadek. Starszy Pan, lezy juz od miesiecy. Byl nawet czas, iz wydawal mi sie Odchodzacym z tego swiata. Mialam jakis ogromny opor do rozpoczecia z Nim rozmowy. Z reszta, On sam nic nie mowil. Lezal dniami, nocami, miesiacami, a mnie, jakby cos od srodka kurczylo, i nie umialam z siebie wydobyc slowa, by choc "jednostronnie" porozmawiac. Owszem, bedac w jego pokoju, wykonujac - co do mnie nalezy - szeptalam cicho pacierze, ale czulam wewnetrznie - ze to za malo! Wynalazlam wiec metode innego, blizszego kontaktu. Otoz, przed wyjsciem z pokoju, przechodzac kolo lozka Chorego, staralam sie choc lekko dotknac Jego czubkow palcow (szczelnie okrytych, bo starszy pan ciagle trzasl sie z zimna). Tak na pozegnanie, zeby wiedzial, ze nie jest "tylko lezacym, nic nie znaczacym - Chorym"...Ale, to wszytsko, na co sie zdobylam. Az, pewnego razu, nie zobaczylam w pokoju Starszego pana.Przeniesiony na skrzydlo B, nie "meczy" mnie moralnie z powodu braku odwagi do przelamania swoich wewnetrznych oporow.Pytanie tylko, na jak dlugo? Skrzydlo B, na ktorym obecnie Starszy Pan lezy, jest o ddalone o pare krokow od mojego, wiec wiem, ze wyrzuty sumienia nie ustana. Musze cos wymyslec, chyba juz wiem co....
"i nie opuszcze Cie az do smierci!"
- podpisano: Twoja Nadwaga...
Zgadza sie, powraca na nie-pozadanie, jak bumerang! Znowu przybyla, nie zapowiedziana! Podstepna, wstretna - moja nadwaga. Wiadomo, zblizaja sie urodzinki, wiec ona sie jako pierwszy gosc - rozsiada ...Pelno jej wszedzie! Zapelnila(niegdys - waska) talie, do tego stopnia, ze oponki sie zwijaja, a o nogach i pupie - to nie wspomne! Weeeeeee! Znowu wszytsko opiete do granic mozliwosci (wytrzymalosci materialow)...Trace wiec humor i (chyba) zainteresowanie w oczach Meza, ktory z jakims przestrachem w oczach - przyglada sie - jakze Mu juz znajomemu widokowi ! - wypelniania sie moich okraglosci. Nie, nic nie mowi, ani slowa, taki On juz jest. Wie, ze sama to czuje, wiec po co ma mi "dokladac?" Chcialam sie wlasnie pozegnac z frywolnymi smakolykami, organizujc (ktory to juz raz?!) pozegnalna uczte przed kolejnym odchudzaniem...W mysli juz ukladalam zawartosc talerza, na ktorym mialo nie brakowac niczego! Tak do syta! Tak na zapamietanie! O, Boze! Przeciez ja juz tyle razy to robilam, Pomoz mi! Znowu jedzenie! Matko Boska, przeciez to sie na dzisiejszej jedynej uczcie "pozegnlnej" nie skonczy! Wiem, bo przeszlam to tak wiele razy! Nagle, trafiaja mi w rece herbatki ziolowe, do ktorych juz nie zagladalam przez ostatnich pare ladnych miesiecy...Moze by jednak "zamiast" uczty rozspastnej - taka plynna kuracja? No i nawrzucalam do kubka tyle herbatek (niech mnie ktos oswieci w temacie mieszania herbatek ziolowych!), ze nie wiem jak to wszystsko przejdzie mi przez gardziel moja. A wiec: parza sie w zgodzie mieta, szalwia, bratek, melissa...No i dobrze im tak,a mnie? Dodam do swoich zyciowych osiagniec kolejne , dzisiejsze:pokonalam swoj zoladek, swoj zarloczny instynkt...Dziekuje Ci Panie! (wlasnie sobie uswaidamiam, ze nigdy nie prosilam Boga o pomoc w walce z nadwaga, a taka "wierzaca" jestem?)No, to co, ze sa wazniejsze sprawy na tym swiecie? Nie ignoruje ich waznosci, ale chyba moge poprosic o cos zupelnie przyziemnego, malego, nieznaczacego nic dla Ludzkosci?
Vanessa przechadza sie po szpitalnym korytarzu
- w coraz-to- nowej pizamce...Co raz to bardziej kuszacej - "przewidocznej"- na tyle, ze zwraca uwage wszystkich wokol, i o to wlasnie Jej chodzi! Gdy tylko Ja widze zaraz krzycze-"witaj Sexy"! , a Vanessa odpowiada na to pozdrowienie wielkim usmiechem! I nie zaluje Jej komplementow...Vanessa jest swiezo po przeszczepie nerki, ale ostatnio sie zamartwia, bo pojawily sie u Niej symptomy odrzutu "nowego" organu przez cialo...Vanessa sie martwi! Ja tez, bo widze, ze dopada Vanesse depresja. Wiec pocieszam Ja, kiedy i jak tylko moge! Kiedy Vanessa czuje sie lepiej (psychicznie) - widze nowa kreacje pizamkowa, a kiedy lezy, taka cichutka, zwinieta w "klebek", to wiem, o czym mysli...
Vijor ma 69 lat. Nogi Mu bolesnie puchna. Jest po przeszczepie nerki, i po powaznej operacji serca. Ostatnio cos sie zlego z Nim dzieje. Nie wie co , a i lekarze sa w trakcie "odkrywania prawdy"...Wszytsko to jednak potrzebuje czasu, a sam Vijor zaczyna sie godzic, ze czas Mu "pakowac walizki"...Patrze Mu w oczy,i widze, ze umyka z nich iskierka nadzieji. Obiecuje Mu modlitwe. Dziekuje mi za nia, ale chyba juz nie wierzy w powrot do normalnego zycia. Oczyma wyobrazni widze w dloni Vijora "bilet bez powrotu"...Zostawaim Mu usmiech na pozegnanie..Tyle tylko moge...
Anna zgubila juz 2/3 wlosow.Pocieszam sie faktem, ze to tylko reakcja na silne srodkli medyczne! Mowie Jej, ze wlosy odrosna, beda inne, silniejsze, moga nawet zmienic kolor, a z prostych - moga zamienic sie w krecone. Anne to cieszy! Raz po raz, kaze mi rozspuscic moje wlosy, by sie upajac ich widokiem. Dziwnie sie z tym czuje, bo nie po to tam jestem, ale Annie nie odmowie, bo jest Jej to potrzebne...Anna przezyla smierc kliniczna, che mi o tym opowiedziec, ale musi sie wzmocnic, bo podwojna transplantacja pluc-robi swoje. Kazdy oddech - to wielki wyczyn! Chce oszczedzic Jej tego cierpienia, ale jak juz sie wzmocni - to nie omine tej okazji, by z Nia o tym wielkim przezyciu porozmawiac!
Dzisiaj dostalam od Mili (zony Yonga, pacjenta) rysunek, o ktory sama poprosilam. Zauwazylam, ze Mila w czasie dlugich godzin przesiadywania u meza - cos szkicuje...Nie powstrzymala mnie "taktyka profesonalistki", i zapytalam sie niesmialo, czy moglaby kiedys naszkicowac cos dla mnie, cos od siebie - niewazne co byloby przedmiotem szkicu, byleby byl wytworem Jej reki! No i dzisiaj, otrzymalam szkic figury Buddy, ktory na swoich plecach dzwiga worek, a w tym worku - same dobre zyciowe przypadki! Ucieszylam sie tym bardzo! Uwielbiam dostawac cos, co jest wytworem osoby, ktora znam...
W pokoju nr 172 - na moje "dzien dobry" odpowiada mi piekna polszczyzna - "jak sie dzisiaj masz?" - rodowity Wloch - Marco...Obok Marca, w dwuosobowym pokoju - lezy Pan Lipinski, ktory nie ..zna polskiego! Taki sytuacje tez sa godne zauwazenia, bo budza w nas zaskoczenie...
Wracam do domu...Jestem zmeczona. Klade sie na dwie godziny, by zaczerpnac troche sil. Wieczorem, gdy upal zelzal, zabralam Dzieci na spacer i zakupy..Nakupilam Im dobrych lodow, porcje jedzenia w MCDonald'sie! A One - nie magly sie "zmiescic w czasie" , by opowiedziec, co to sie ostatnio wydarzylo. Przerywam Im w pol zdania mowiac, ze sie za Nimi stesknilam, spogladaja mi w oczy , i wiem, ze i Oni tesknia za wspolnymi wieczornymi spacerami...Cos umyka, Dzieci rosna, a ja coraz czesciej do pracy...Wciaz - bardzo szczesliwa - ze moge tam byc, ma dwie zdrowe rece do wykonywania tego, za co mi placa, ze nie musze liczyc na obce rece, by mi uslugiwaly - mam sily by powiedziec Dzieciom, ze tesknie, kocham i...
Nie, nie mam juz do tego cierpliwosci!
Cale to "przemeblowanie" Vitalii, wkurza mnie do maxa...Nie mam ochoty ciagle przesuwac w poziomie linijek, bo w calosci - nie mieszcza sie na ekranie! Pewnie jest jakis na to sposob(jakaz zmiana w ustawieniach, czy cos takiego...) ale, ja juz mam to ...gdzies...Tak wiec, zatrzymuje sie w tym miejscu, i czekam na ...lepsze czasy! Pozdrawiam!
A jednk cuda sie zdarzaja....
...otoz dzisiaj, uzgodnilam w pracy, ze nie bede dostepna na ranne zmiany, co ma mi o tyle ulatwic zycie, ze bede mila lzej znalezc kogos do Dzieci! A tak sie balam tych rannych zmian, bo zrywanie Dzieci o 5:30 rano ,by samemu byc w pracy na siodma rano, to nie na moje nerwy, ale, co ja mowie! Nikt sie nawet by nie zgodzil, by przyprowadzac Dzieci o tak wczesnej porze! No, wiec, jest juz jakis postep. Niestety, nie bede miala szansy na zlapanie wiekszej ilosci godzin w szpitalu, bo przeciez juz nie bede "wliczana" na ranna zmiane, wiec i mozliwosci moje sie kurcza..Ale, nie o pieniadz teraz mi idzie, chodzi, by jakos normalnie przetrwac okres probny, a potem, jakos ...to bedzie...OK, koncze juz, bo wlasnie wrocilam z pracy, jestem niezle zmeczona....
Na dzien przed odlotem
ladujemy z Mloda na pogotowiu.Mlada pobolewal brzuch, wiec na Jej zyczenie (i na wlasna przestroge!) odbylismy wizyte na pogotowiu. Mloda przeszla badania krwi, na ultrasonde - nie kwalikfikowala sie tego samego dnia, poniewaz z krwi -nie wynikala taka potrzeba, wiec pogotowie ratunkowe zajmujac sie powaznymi, zagrazajacymi zyciu - przypadkami, odeslalo Ja na ewentualne badanie - w dniu nastepnym, czyli - w dniu odlotu Mlodej do Polski. Mloda juz z tej oferty nie skorzystala. Za okazaniem polisy ubezpieczeniowej z Polski, nie kazali placic nam za wizyte na pogotowiu. Gdyby jednak firma ubezpieczeniowa nie uznala roszczen zaplaty tutejszego pogotowia, kto za to zaplaci? Ano, ja, czyli "gwarantorka"...Najwazniejsze, ze nie byl to atak wyrostka robaczkowego, ktory usilowala wmowic Mloda...Natsepnego dnia, po obietnicach ze strony Mlodej, ze jak tylko doleci do Polski - da znac przez GG, pozegnalismy sie, i tyle z calej wizyty nam zostalo!
Dzisiaj natomiast - caly czas wydzwanialam z pracy, by sie dowiedziec, czy aby Ktos z Polski dal znac o szczesliwym dotarciu Mlodej do domu, ale nc nikt nie pisal, nie dzwonil ( no, na to to nieliczylam!)...Gdy juz wrocilamz pracy, nie usiedzialam dzluzej na tylku! Zadzwonilam...No, a Mloda...coz, polozyla sie spac, bo zmeczona byla, wiec Mama Mlodej mi powiedziala tylko, ze owszem, dotarla, ale spi, dziekujac nam za prezenty...Mialam juz dosyc, i odpalilam, ze powinnabyla chociaz na GG dac znac! Ano...szkoda gadac! Emocji co nie miara! Teraz w panice szukam Opiekunki do Dzieci, bo juz jutro moga dzwonic z pracy, wiec, kto zostanie z Nimi?
Poniewaz Maz mial leciec do Polski by odwiedzic swoaja chora na raka Matke - nie majac nikogo w zastepswie do pomocy dla mnie, gdy On bylby daaaleko, a ja musialabym isc do pracy - planuje do Polski nie jechac...Co ja mam czynic? Czekam na cud...Powaznie! Czekam...
Sytuacja sie "napina"...
jak cieciwa luczni...Tylko patrzec jak cos peknie! Dzieci mialy jechac na picnik z Kosciola, ale ja w tym czasie ma prace, wiec poprosilam Mloda, by z Nimi pojechala(autobus wynajety, piknik, gry, zabawy...) Mloda sie zgodzila, ale to bylo do wczoraj, bo dzisiaj Mlodej cos pobolewa(podejrzewa, ze to wyrostek robaczkowy), wiec proponujemy Jej szybka wizyte u lekarza, bo przeciez zdrowie najwazniejsze! Mloda sie wykreca, i mowi, ze chyba juz jest Jej lepiej. Zalatwilam wiec na szybkiego Znajoma, ktora przytarga swoje Pociechy, ale w zamian za zalatwione miejsca dla Jej dzieci - bedzie miala na oku moje ...Ciesze sie, ze sie zgodzila, bo taki piknik - to tylko raz w roku, i Dzieci tak czekaly na niego! Teraz mnie dopada strach, blady jak switaniem dzionek...Kto sie teraz zajmie moja dziatwa, gdy bede musiala z samego rana jechac do pracy (na wezwanie telefoniczne...) Licze juz godziny do odlotu Mlodej, bo Ona popada w jakas depresje, a ja nie mam na to lekarstwa! Zeby tylko Ja cala i szczesliwa(?!) oddac w rece Rodzicow! A reszta zmartwien? Nie mam sily juz o nich myslec, nie mam...Kazdy kij ma dwa konce...Szkoda mi Mlodej! Nie zobaczyla nawet (na wlasne zyczenie) wodospadu Niagara! Nigdzie nie byla, nic nie przezyla i juz wraca! Niestety, probowalismy Jej cos pokazac, ale nie bylo szansy na zmiane Jej zdania, a ja na sile nie bede Nikogo uszczesliwiac...Szkoda...
Jest taki punkt
w zyciu, w , ktorym juz nic czlowieka nie "rusza".Niechby najwiekszy przewal - a czlowiek - jak z kamienia! No, i z Laska Boza - utwardzam sie w doznaniach zyciowych...Dobrze, ze Bog laskawie zeslal na mnie ten stoicki (swiety?) spokoj...Mlodej nie odpowiada tutaj (juz ) nic. Zaczela od zachowania mojej corki, ktora - rzecywiscie! - daje popalic nie tylko Jej , ale (przedewszytskim!) nam - rodzicom...Najdzielniej z rodziny spisuje sie zuch Jasiek, ktory jest jak Aniol Dobroci na te cala sytuacje. I zamiast pomocy na cztery miesiace, mam juz tylko dwa dni do "wykorzystania" swojej pomocy (nie za darmo!) A potem, to juz lista skarg i zazalen ze strony Mlodej - rosla...Az , ktoregos dnia, Mloda orzekla, ze Ona chce wracac, bo nie moze juz sobie dac rady (z dziecmi, ze spaniem, z jedzeniem - tutaj mam ogromne zastrzezenia na nawyki zywieniowe Mlodej!) A tak naprawde, to mysle, ze Ona nigdy nie oderwala sie emocjonalnie od swojej "Pepowiny - Rodziny", i zle znosi rozstanie! A tu zadnych rozrywek! Ja ciagle do pracy (czego nie ukrywalam przed Jej przylotem), a jak nie w pracy, to czekanie na telefon, bo "a nuz - zadzwonia...", a jak proponujemy zwiedzanie okolic, to odzew jest taki, ze Mloda z Dziecmi w samochodzie nie bedzie nigdzie sie wybierala(to, co ja mam na ten czas z Nimi zrobic?)...E, wszytsko to o kant stolu otluc...Wciaz jestem na okresie probnym, wiec szukanie nowej Opiekunki do dzieci - bedzie nie lada "rozrywka" dla mnie w tym zestresowanym czasie! Wiem, ze ludzie maja wieksze problemy, wiec sie juz nie bede zalila na swoj los, tylko powiem "dobranoc"...Pomodle sie, i sprobuje zasnac...
Ano, praca...
Dowiezli swiezo-z odzysku - dwie nerki do przeszczepu, trzeba sie spieszyc! Moja praca jest przygotowac pokoj, bo wlasnie tam moga operowac. Podjezdzamy na moje pietro, okazuje sie, ze pokoje sa w wiekszosci puste(czas operacyjnych szczytow - juz minal) a wiec, do wyboru maja innych wiele pokoji...Ja wiec, spokojnie kontynuuje swoja przerwe, myslac nieustannie , jak Dzieci? Bo niestety,Malgosia "nie polubila" swoje Niani - Kuzynki, mam wiec niemalego stresa, ale....Na szczescie, moj Wspolpracownik, rozwesela mnie jak moze, i nie czuje presji spraw odemnie nie zaleznych. Jest juz pozno, powoli szykujemy sie do skonczenia zmiany...Na zewnatrz - upalna , za-duszna noc, a tu, w szpitalu, przyjemny chlodzik...Okolo jedenastej pedze do metra.Alez tu ludzi o tak poznej porze! Tak, miasto -moloch - zyje pelnia wakacyjna, az w wagonach kolejki podziemnej - nie uswiadczysz wolnych miejsc, w koncu znajduje jakies wolne miejsce. Padam - troche zmeczona, ale rada, ze oto cala noc przedemna w domku...W domciu - wszyscy spia, a ja , rzucam sie na zarcie(no, to jest cos o diecie!), potem szeptam pacierze wieczorne, i klade sie spac.Dobranoc!