Rozmawialam z Siostra
, kora obecnie przebywa w szpitalu. Pobieraja szpik kostny, badaja to i owo...A Ona - cala w strachu! Nie da sie z Nia rozmawiac, bo odrzuca kazda probe rozmowy o chorobie (no, a ja chce wiedziec co i jak!), ale kaze mowic, duzo mowic! No, a mnie ta mowa nie idzie cos...Cos tam mrucze o Dzieciach, o Mezu, o sobie, ale wszystko to niknie w waznosci Jej choroby! Wychodze juz chyba z parodniowego okresu, w ktorym to wszytsko mieszalo mi sie w glowie: pogrzeb, lot, Polska, Kanada, sny jakies prorocze...Zaraz, gdzie ja wlasciwie jestem?! A, juz wiem...juz u siebie...rozpoznaje..Przeciez chodze do pracy, w telewizorze mowia po angielsku...Czasami na sile -ogladam cos bardzo glupiego, bo juz nie mam sily zyc na szczycie waznych spraw! Probuje wrocic do starego rytmu z przed wyjazdu do Polski....Powoli, powolutku...Tylko, ze juz nic nie bedzie takie samo jak przed....
P.S. W tym miejscu zebrze o modlitwe w intencji mojej Siostry i Jej podobnych, zasypiajacych i budzacych sie z paralizujacym strachem o kazda chwile zycia...
Wrocilam wczoraj do siebie,
niestety, zwala mnie znog wiadomosc o siostrze, ktora stanela oko -w-oko z nowotworem..Opadam z sil, a tu tyle przede mna Trzymaj sie Siostrzyczko! Bede sie modlic, choc przychodzi mi to z trudem...Zmeczenie...dopada mnie zmecznie...Ciebie - strach! Bedzie dzobrze! Szepnela mi Matka Boska Laskawa z kosciola na Starowce, zebym wracala do siebie, wszytsko sie ulozy...Oby!
Bede oddychala Waszym powietrzem...
po tylu latach nie bycia w Polsce, bede z cala Rodzina...Niestety, powod, dla ktorego sie tam zjawie - bardzo smutny! Wlasnie wczoraj umarla Matka mojego Meza - Tesciowa. Jak na ironie(?) losu - Syn od dawna mial wykupiony bilet, by sie z Matka zobaczyc, ale zycie ma swoj scenariusz, i na dwa dni przed planowanym przylotem Syna do Polski - Matka odeszla z tego swiata... Coz, pakujemy sie bardzo pospiesznie, nie biegam po sklepach za czym kolwiek - bo nie mam sily. W Polsce sobie kupie , ale nawet mi sie myslec o tym nie chce!
Inaczej sobie wyobrazalam moj wyjazd do Polski (po tylu latach nieobecnosci!) Mialam byc oczywiscie olsniewajaca, odchudzona, wypoczeta, a oto zjawie sie... Najsmutniejsze jest to, ze planowalysmy z Tesciowa wielkie spotkanie rodzinne , a poniewaz z powodu nowej pracy nie moglam wziac urlopu na obchody uroczystosci piecdziesieciolecia slubu Tesciow - mialysmy nadrobic zaleglosci w bardziej sprzyjajacym czasie...Teraz zastane trumne w domie pogrzebowym, lzy, czern ubiorow, szept modlitwy o zbawienie Jej duszy...Jesli i Tobie uda sie tu zajrzec - pomodl sie za dusze Zmarlej, Ona juz tylko tego potrzebuje! Tylko tego? Az tego!
Do zobaczenia Polsko, Ojczyzno moja....
Siedziala taka milczaca...
..zwinieta prawie w klebek. Malej , drobnej postury, z chusta czarnego koloru na glowie, tak duza chusta, ze spowijala Jej cale cialo. Ona, nic nie mowiaca, spogladajaca na mnie ukradkiem...Cos "klulo" mnie w Jej wzorku.Naprawde, to nie chcialam do Niej zagadac! Mialam do Niej jakas niechec, wewnetrzny opor, ktory(w koncu) zaoowocowal wyrzutem sumienia.... Wiec, z wielka niechcecia - jakby wrecz z odraza! - burknelam cos na "dzien dobry". A Ona - nagle zmienila sie na twarzy. Najpierw - jakby niedowierzanie - czy aby to do Niej zagadnelam? Tak, do Ciebie Kobieto mowie, tylko, prosze! -nie bierz tego za dobra monete! Ja (tak naprawde!) nie mam ochoty na gadnie z Toba...Moje mysli drylowaly mi mozg, a jezyk przeczyl woli - i dalej kontynuowalam - pytajac, czy aby jeszcze moge w czyms pomoc? No i uslyszalam niesmiale - tak...Pomagalam dalej - oferujac swoja pomoc..Coraz wieksze niedowierzanie na Jej twarzy, a potem - coraz wieksze wzruszenie Kobiety. Gdy zblizylam sie, by otworzyc Jej pojemniczek z jogurtem - Kobieta zaczela calowac mnie po rekach! O, Boze! Tylko nie to!!! Szybko wyrwalam swoje dlonie z uscisku slabych, drobnych, umeczonych rak Kobiety. Speszona moja reakcja, zaczela mnie szeptem pzepraszac. Szybko sie zreflktowalam Jej speszeniem i ....sama chwycilam Jej dlonie i ucalowalam kilkakrotnie, przelamujac w sobie wszystkie opory jakie do tej chwili zkumulowaly sie we mnie od pierwszej chwili naszego spotkania. Przez chwile, ale tylko przez chwile - mignal mi oczach wizerunek Matki Teresy. I oto zdalam spbie sprwe z fizycznego popdobienstwa Obu Kobiet, jedyne, co roznilo Je miedzy soba to kolor skory... Wielka radosc wypelnila moje serce, ogromne wzruszenie , lzy naplynely mi do oczu wielka struga...Plakalam...I uslyszalam glos, taki malutki, cichutki szept w moim sercu: "Jestem...narodzilem sie...przyjelas mnie..zdazylas!"
P.S. Za szczere zyczenia uratowania Swiat Bozego Narodzenia - serdecznie dziekuje!
W poszukiwaniu Swiat Bozego Narodzenia
...utkwilam...Swieta do mnie same nie przyjda, wiec? Czy uda ,mnie sie jeszcze uratowac cos z prawdziwego znaczenia Swiat? Jak narazie - daleko mi do wszytskiego! Pozdrawiam Was Wszytskich serdecznie i zycze Blogoslawionego Przyjscia Bozej Dzieciny!
O czym to ja mialam napisac?
W planach - 1. O Frani,
2. O Johnie (bo sam o to prosil!)
3. O Pani Mikolajowej,
Ale, nie mam weny wiec tylko wspomne, ze jestem coraz grubsza, i bardziej zmeczona, i w ogole, to juz musze isc spac....Dodam tylko, ze jutro bede poraz ostani widziala na swojej francinszkanskiej placowce brata Orlando. Wlasnie, zostaje przeniesiony, co wywoluje nasza (babska) rozpacz, bo czlowiekiem jest naprawde dobrym! Jutro - napisze cos wiecej.Teraz , juz tylko spac....
Deryll! Ty Drobny Pijaczku...
nie zmarnuj wielkiej zyciowej Szansy! Ech, co ja Ci bede tlumaczyla! Sam wiesz lepiej, ze nad Twoim zyciem juz kryzyk postawilo bardzo wiele osob, i nie koniecznie dlatego, ze dopadlo Cie powazne chorobsko. Bynajmniej! Piles juz tak wiele lat, ze niewielu osobom mogles zainponowac tym swoim "drinkowaniem", no chyba, ze swoim "kolesiom po fachu", bo nikomu innemu...A ten rak watroby, to juz przesadzil o Twoim losie! Tak mowili ludzie, ale widocznie, Bog (jak to Bog...) mial swoje zdanie na ten temat, i powywracal wszytsko do gory nogami! Dostales przeszczep watroby.Nie powiem, cud nad cudy! Innym sie nie udaje tak szybko zdobyc pasujacy "do calosci" organ, a Ty go miales po paru miesiacach (zaledwie!). Przeszedles operacje, i jak Cie poraz pierwszy zobaczylam - lezales jak niezywy, caly zolcia watrobowa "pomalowany". Ale, na drugi dzien, juz kojarzyles sobie, co sie z Toba dzialo. Odpuscilam sobie (mimo wszystko!) moje zaciekawienie Twoja Osoba, by Ci jednak dopasc na drugi tydzien po operacji. I wtedy z Ciebie wycisnelam pare waznych decyzji (ktore sie w Tobie urodzily - sila ostatnich przezyc, wiec nie moja one sa zasluga!). Jedyne co Ci powiedzialam, to to, ze mlody Czlowiek, dziewietnastolatek, ktory bardzo dlugo czekal na wlasciwy organ (tez watroba), zmarl - pomimo dobrze przeprowadzonej operacji, poprostu - organizm juz nie mial sily na nic, poza oddaleniem sie od Zywych... Wlasciwie, to nie musialam Cie straszyc, Ty naprawde wiedziales juz, ze od dnia operacji, obchodzil bedziesz podwojne urodziny kazdego roku! Powiedziales mi nawet, ze chyba zaczniesz chodzic do kosciola! (Z tym wyznaniem, to nawet nie dyskutuje...) Jednak, co najbardziej mnie poruszylo w Twoich wyznananiach (juz) Nowonarodzonego, to fakt, ze nikt tak jak Ty, nie bedzie mogl lepiej "nawrocic" swoich Kolegow , ktorzy niszcza swoje watroby, bo Ty Ich znasz najlepiej, wiesz co i jak smakuje, ale wiesz tez najlepiej, jaka cene mozna za to zaplacic. A mnie, oddales nieoceniona wprost przysluge: nie bede musiala w koncu wyjasniac,ze nie ma zadnej niesprawiedliwosci w fakcie smierci Mlodego , Wartosciowego Czlowieka, podczas , gdy Drobnemu Piajczkowi - daruje sie zycie na jeszcze jedna ziemska kadencje! Zycze Ci Deryll - spelnienia swojej apostolskiej - nieomal- misji! Bo Bog (jak to Bog ) dobiera sobie Ambasadorow Wlasnej Misji, wedle wlasnego upodobania, ale przedewszytskim- podlog wlasnej wiedzy - kto , ile i w jakim czasie -uczynic moze dla dobra drugiego Czlowieka (chocby kolesia spod budki z piwem...)Bog z Toba Deryl!, a i sobie zycze wiecej bliskosci z Bogiem, bym mniej osadzala bliznich po ich pijackim wygladzie - a tym samym - wytyczania losu Kazdemu wedle ich ziemskich przewinien!
no, zaleglosci mnie sie pietrza!
Mam juz ladnych pare tematow zaleglych do opisania. Musze sie "wyregulowac", bo inaczej, zapomne o swoich "zlotych" myslach...Ale, tak naprawde, ostatnimi dniami przemysliwuje sobie motyw mojego (ewentualnego) poderwania sie do (entej juz!) diety w moim zyciu. I -byc moze wiele Was zdenerwuje tym wyznaniem - ale chcialabym tym razem zadedykowac moj wysilek Mojemu Mezowi! Tak, bez zadnego wypierania sie prawdy, chcialabym by za cala swo Dobroc, ktorej Mi uzycza w swoim, a raczej - naszym - zyciu - poczul, ze ma jeszcze mala radosc z posiadania zgrabnej zony. Chyba juz nie mam sily na zmiane swojej osobowosci (czasami - bardzo ciezkiej do zniesienia ), nie naucze sie juz wypiekac przepysznych ciast, nie spozniac sie na rozne okazje, nie gubic swiezo - zdobytych numerow telefonow....i calej rzeszy dobrych przywar , ktorymi legitymuje sie Dobra Zona! Nie, nie dlatego, ze nigdy nie chcialam byc taka Dobra Zona! To bylo ( i w malych fragmentach, wciaz jest!) moim pragnieniem! Wciaz mam nadzieje zrealizowac marzenie to i owo...Ale, tak na biezaco, chcialabym byc ta zadbana, zgrabna babeczka, ktorej maz przygladalby sie z iskierka pozadania w oku...Nalezy sie Mojemu Mezowi duzo lepsza zona, taka z pelnym usmiechem na codzinna szarosc, ladna, zgrabna i zawsze podkreslajaca fakt, ze jest Mezem bardzo odpowiedzialnym za cala Rodzine, ze nie naduzywa swje meskosci, ze -mimo wszytsko!- jest z nami (bo nie kazdy maz tak czyni...). To chyba naprawde mocny argument, by znow ...zaczac od nowa, prawda?
No, to tyrka sie zaczyna...
Kochane! Zapamietajcie sobie dobrze - na moim przykladzie! -, ze nic nie dane jest nam na zawsze! No i zachlysnieta sukcesem zgubienia ilus tam kilosow - dalam sobie odpoczac, a tu masz! Zaden lament nie pomoze, wiem, ale za kazdym razem, ciezej sie wziac za siebie. Wiek ma swoje prawa. Otoz, przed dwoma laty, gdy zaczynalam gubic swoje kilosy, to wystarczylo mi nie-jedzenie po szostej wieczorem, ale dzisiaj, juz mi to nie wystarcza, niestety...I tak wlasnie dzieje sie z przemiana materi po czterdziestce. Nie mam co liczyc na cud, ze sam fakt nie-jedzenia -po-szostej wieczorem - zapweni mi sukces odchudzania!
Tyle odnosnie diety nie zachowanej...
Pozatym, w szpitalu - troche mniej pracy, bo sezon wakacyjny sie zakonczyl, a ja jestem tam na "pol etatu", wiec siedze w domu (siedze, o!).
Stan zdrowotny mojej Tesciowej - niestety- zeby przezyla, musi stac sie cud!
A o innych perturbacjach rodzinnych - nie wspomne, bo zahaczalabym o sfere prywatna rzeszy - niczego nie swiadomych mojego pisania - ludzi.
Tym razem - zadnych "zlotych" mysli, ani nic z praktyk "filozofii podworkowej", ale jak znam zycie, cos sie wyklaruje i w tym temacie, bo zycie nie znosi prozni! Pozdrawiam Was bardzo serdecznie!
No, ale zapomnialam
napisac, ze...jest juz mnie 77 kilo!!! Nie mam odwagi naniesc tej zmiany na wykresie...nie mam...