- Ona nie żyje po to, żeby jeść, ale mimo wszystko je po to, żeby żyć. Jedzenie stanowi dla niej ważną część życia - świadomie wybiera produkty, które zjada oraz przynajmniej jeden-dwa posiłki dziennie spożywa z rodziną (jeśli ją ma oczywiście). Główne posiłki zawsze zjada przy stole, nie w biegu. Jedzenie zajmuje jej w ciągu doby nie więcej niż dwie-trzy godziny, i nie mówimy tu o przygotowywaniu posiłków, tylko o poświęcaniu im swojej uwagi. Osoba, która ma zdrowy stosunek do odżywiania się, umie regulować emocje inaczej niż poprzez jedzenie. Oczywiście zdarza jej się raz na jakiś czas zjeść kilka ząbków czekolady, która powoduje wydzielanie endorfiny, ale nie czyni z tego reguły i nie zjada całej tabliczki naraz. Do tego taka osoba nie jest całe życie na diecie. Umie regulować sobie zapotrzebowanie energetyczne w sposób naturalny, nie śledząc tabel kalorycznych. Umie odczuwać głód, radzić sobie z nim, nie jest przerażona, kiedy jest głodna. Jednocześnie umie go zaspokoić bez przeżerania się.
- Tak, a z drugiej strony jednak bardzo proste. Potrafią to dzieci - do momentu, kiedy ktoś nie zacznie im mówić, że nie mogą odejść od stołu, aż nie skończą jeść. Wtedy dziecko przestaje to potrafić, bo rozregulowujemy mu ośrodki głodu i sytości w żołądku i mózgu. Dorosły też może nauczyć się jeść i nie kończyć każdego posiedzenia przy stole z ciążą spożywczą. Naród, który najbardziej pasjonuje się dietetyką, czyli Amerykanie, jest najbardziej otyły na świecie, a my tyjemy najszybciej w Europie, zwłaszcza najmłodsze pokolenie.
Z czego bierze się tycie naszej młodzieży, a nie np. dzieci hiszpańskich?
W naszych domach słodycze też są obecne w dużych ilościach, a dzieci jeszcze same dokupują je na potęgę. Edukacja związana z jedzeniem w szkole leży - coraz mniej jest prawdziwych stołówek szkolnych, coraz więcej ajentów, którzy przywożą cateringi. Ich jakość trudniej skontrolować. Dobrze, że Fundacja Szkoła na Widelcu robi akcje zwiększające świadomość na temat wagi dobrego jedzenia w szkołach, ale te standardy nie zawsze udaje się utrzymać, a nawet wprowadzić. Do tego dochodzi jeszcze gotowe szybkie jedzenie, które rodzice przynoszą dzieciom na obiad. Mieszkam pod Warszawą, w 20-tysięcznym miasteczku, i wiem, że dzieci z tutejszych szkół przy okazji wycieczek klasowych mają zawsze postój w McDonald'sie! Zgłaszają się do mnie rodzice siedmioletnich dzieci z cukrzycą typu drugiego. To zawsze była choroba wieku podeszłego!
Zajmujesz się psychodietetyką. Co to za dziedzina?
- Łączy w sobie psychologię i dietetykę. Nie znaczy to jednak, że pomagam wyłącznie ludziom w jakiś sposób zaburzonym. W pracy zajmuję się tym, jak emocje wpływają na to, co jemy, ale i tym, jak to, co jemy, wpływa na różne sfery naszego życia - socjologicznie, kulturowo, tworząc więzi albo je rozbijając, jeśli nigdy nie jadamy z innymi ludźmi. Osoba, która zajmuje się psychodietetyką, powinna wcześniej być albo psychologiem, albo dietetykiem.
Dlaczego?
- Najlepiej, by miała doświadczenie na obu tych polach. Bo psychodietetyk, który był wcześniej inżynierem czy dziennikarzem, w gruncie rzeczy niewiele wie o ludzkiej psychice i o tym, jak ona funkcjonuje. Ma ograniczoną wiedzę o żywieniu, bo na samych studiach psychodietetycznych dowie się przede wszystkim, jak funkcjonują połączenia poszczególnych składników odżywczych, a tu trzeba też bardzo dobrze rozumieć procesy fizjologiczne. Gdy studiowałam psychodietetykę w 2012 roku, większość studentów nie miała za sobą takich doświadczeń. Część z nich dziś tytułuje się terapeutami żywieniowymi, a przecież przez rok trudno nauczyć się być terapeutą. Ja się za takiego nie uważam - jestem psychologiem i specjalistą dietetyki, zrobiłam też kurs coachingu, ale z zamiarem wykorzystywania tych narzędzi w pracy psychodietetyka.
To, co jemy, wpływa na różne sfery naszego życia - socjologicznie, kulturowo, tworząc więzi albo je rozbijając, jeśli nigdy nie jadamy z innymi ludźmi (fot. pexels.com)
Jakimi problemami się zajmujesz?
- Z psychodietetykami bardzo często współpracują anorektyczki. Oczywiście chodzą też na terapię, dostają leki od psychiatry, który ustala kaloryczność posiłków, ale ktoś musi je jeszcze przekonać, żeby jadły to, co powinny. To samo z bulimiczkami. Mamy też do czynienia z osobami cierpiącymi na zaburzenia związane z afektem, czyli depresję i chorobę afektywną dwubiegunową. Ludzie, którzy mają obniżony nastrój, jedzą przeważnie za dużo lub za mało, często są niechętni przygotowywaniu posiłków. Miałam dwie klientki z zaburzeniami osobowości, którym zdarzało się kompulsywnie jeść - pracowałam z nimi nad tą jedną rzeczą, czyli ich stosunkiem do jedzenia, nie nad całościowym zaburzeniem. Mimo że robię doktorat z psychologii, nie czuję się na siłach wchodzić w działkę psychoterapeuty.
Miałam kiedyś klienta, który był uzależniony od bycia głodnym - sprawiało mu przyjemność niejedzenie przez wiele dni. Potem obżerał się i znowu wiele dni głodował. Nie miał klasycznej anoreksji, która wiąże się z zaburzonym obrazem swojego ciała, tylko odczuwał przyjemność, głodując.
To jednak dość rzadki syndrom. Z czym najczęściej przychodzą do ciebie klienci?
- To bardzo proste: chcą schudnąć. Najlepiej na wczoraj. W przypadku połowy z nich już po kilku zdaniach rozmowy wiem, że to ich ostatnia wizyta. Widzę, jak reagują na informację, że to będzie praca, która musi potrwać i wymaga całościowej zmiany życia. Wielu nie tego oczekuje. A zdarza się, że wystarczy odpowiednio zadać pytanie, by zaczęli się nad sobą zastanawiać. Mam wiele bardzo zadbanych i świetnie ubranych klientek, które wydają wielkie pieniądze na fryzjera, manikiurzystkę, kosmetyczkę, a przy tym mają problemy z utrzymaniem właściwej wagi. A to też jest przecież oznaka dbania o siebie! Zaczynają sobie zdawać z tego sprawę, gdy proszę je o wywiad 24-godzinny i 7-dniowy: mają prowadzić dzienniczek żywieniowy, gdzie notują wszystkie spożyte produkty, ale też swoje emocje, które temu towarzyszą. I wtedy zaczynają się czuć gorzej, bo w końcu zaczynają te emocje przeżywać i je sobie uświadamiać. Zdają sobie sprawę, że gdy kiedyś zajadały stres czy nerwy snickersem, nie przeżywały świadomie wszystkich emocji. Teraz mają na to przyzwolenie - same je sobie dają, zapisując swoje uczucia na kartce. Psychodietetyka pomaga im uświadomić sobie, co i w jakich ilościach jedzą. I wtedy często łapią się za głowę.
Psychodietetyka pomaga uświadomić sobie, co i w jakich ilościach jemy (fot. pexels.com)
Miewałam też do czynienia z klientkami siedemdziesięcioletnimi, z olbrzymią nadwagą, którym lekarz powiedział, że odchudzanie się w ich przypadku nie ma już sensu. Tymczasem dziś, po półtora roku od ostatniego spotkania, mają 30 kilo mniej i utrzymują tę wagę.
Jak takie klientki do ciebie trafiają? Trzeba nie lada samozaparcia, żeby w tym wieku, i to wbrew zaleceniom specjalisty, zdecydować się na wizytę w twoim gabinecie.
- Często klientki zapisują się do mnie, bo chodzą do lekarza w przychodni, w której pracuję. Czasami wnuczki, siostrzenice wysyłają do mnie swoje babcie i ciocie. Z takimi klientkami pracuje się najciekawiej, bo mają za sobą kilkadziesiąt lat złych nawyków żywieniowych. Większość z nich w latach 90. zmieniła sposób jedzenia, bo zmieniła się dostępność produktów spożywczych. Mają określone przyzwyczajenia - mówią często, że dla męża gotują tak i tak, bo inaczej się nie da, aż nagle okazuje się, że mąż też może zacząć jeść lepiej. To są wdzięczne obiekty do leczenia - szybko pojmują, że zmiana musi trwać.
Jak wygląda terapia młodszych klientek, tych, które na co dzień korzystają z social mediów? Czy Instagram może być przydatnym narzędziem dla psychodietetyka?
- Owszem. Dziewczynom, które nie mają zaburzeń jedzenia, ale np. chcą schudnąć i brakuje im inspiracji, zalecam przeglądanie profili na Instagramie. Wiele z nich mówi, że nie ma pomysłów na śniadania. Albo że nie chciałyby jeść tego i tego. A przecież jest masa użytkowników, którzy publikują tylko zdjęcia śniadań, i to przygotowanych z określonych składników czy utrzymanych w konkretnym stylu. To dobre rozwiązanie, dzięki któremu nie trzeba kupować 30 książek kucharskich. Dostęp do Instagrama jest łatwy i darmowy. Przeglądając zdjęcia, moi klienci widzą też najróżniejsze połączenia smakowe, a ja bardzo staram się ich nauczyć, by zaczęli eksperymentować ze smakiem.
Zmysł smaku też można rozwijać?
- Oczywiście, sama to robię. Część osób, z którymi współpracuję, obserwuje mój profil na Instagramie, zaczęłam więc wrzucać tam więcej treści poświęconych zdrowym daniom, nie tylko zdjęcia kota (śmiech). Najczęściej fotografuję potrawy, które można przygotować na szybko, np. owsiankę z owocami. Klienci się martwią, że to mało apetyczne, więc wtedy pokazuję im jeszcze inne profile, żeby ich przekonać, że niekoniecznie. Jemy oczami i naprawdę na białym talerzu smakuje nam bardziej niż na niebieskim. Co ciekawe, na niebieskim smakuje nam najmniej, chyba że ktoś ukochany w dzieciństwie tak serwował nam ulubione potrawy. Najlepiej jeść na zwykłym, okrągłym, białym talerzu o średnicy 20 cm. Tak szybciej się najemy, bo mózg "powie dość", widząc, że porcja się kończy. To działa zwłaszcza na osoby, które nie mogły się nauczyć, kiedy przestać jeść. Staram się pokazywać klientom dobre profile, bo oczywiście Instagram pełen jest najróżniejszych wpisów, także szkodliwych. Ma odmęty, których istnienia nawet nie podejrzewamy, a najgłupsze rzeczy są na InstaStories, bo te po kilku godzinach znikają.
Czy możesz polecić jakieś wartościowe profile na Instagramie?
- Ciekawe rzeczy pokazuje Viola Urban, która prowadzi profil Okiem dietetyka. Profil ze Szwecji, Healthy Belly, pokazuje dania, które są jednocześnie piękne i zdrowe. Nigdy nie przestanę kochać Jamiego Olivera, podobają mi się też dania proponowane przez niektóre pisma, np. "Olive Magazine" czy "Healthy Eating". Wielbiciele wypieków znajdą dużo ciekawego na profilu Bakestreet, a weganie na Vegan Bowls czy u kucharza Tiziano Broccardo, który gościł też bodajże w Warszawie.
To pozytywne przykłady aktywności w social mediach. Czy Instagram może zagrażać osobom chcącym zmienić swoje nawyki żywieniowe?
- Instagram bombarduje jedzeniem. Pięknym, idealnym, wypiekanym w środku nocy - kto normalny ma na to czas? To parcie na perfekcyjność może generować problemy, szczególnie wśród nastolatek i młodych matek. Widziałam, jak destrukcyjny wpływ na te ostatnie miało to, że Ania Lewandowska w ciągu kilku tygodni odzyskała formę sprzed ciąży. Większość kobiet nie jest w stanie tego zrobić i to wywołuje ogromne wyrzuty sumienia. Podobnie jak materiały poświęcone kobietom zaraz po porodzie, które mają idealnie utrzymany i wysprzątany dom - u mało kogo tak to naprawdę wygląda. Proszę też moje klientki, żeby odlajkowały profile fitnesserek, by nie łapać doła i nie karmić kompleksów. Warto pamiętać, że zdjęcie na Instagramie często wygląda zupełnie inaczej niż w rzeczywistości. Wiadomo, że ktoś, kto spędza sześć godzin dziennie na siłowni, będzie miał inne ciało niż ktoś, kto ćwiczy dwa razy w tygodniu. Wielu użytkowników Instagrama ustawia wręcz studio i robi sesję aparatem, a dopiero potem przerzuca zdjęcia na telefon. Gdybyśmy zgromadzili sto kobiet z dowolnego zakątka świata, to wątpię, by chociaż pięć z nich wyglądało tak, jak te ultrafitnesserki z Instagrama.
Nie trzeba mieć takiego ciała, by być zdrową i atrakcyjną kobietą. Uznaję za sukces, gdy klientki na to przystają, podobnie jak na to, by nie ważyć się codziennie. Zresztą co drugi dzień też nie ma sensu.
A jak często ma?
- Co tydzień lub dwa. Wiele z dziewczyn, które do mnie trafiają, widzi związek między wagą a poczuciem swojej wartości, i to robi im krzywdę. Próbuję je tego oduczyć. Mężczyźni mają trochę łatwiej, bo ich ciała nie ulegają tak dużym miesięcznym fluktuacjom - my przed okresem jesteśmy w stanie zebrać dwa dodatkowe kilogramy wody w dzień. Chodzi więc o to, żebyśmy nie dały się zwariować.
Z tego, co mówisz, wynika, że przy zaburzeniach odżywiania Instagram raczej szkodzi?
- A i owszem. Bo moje klientki mają mniej myśleć o jedzeniu, a są bombardowane ciągłymi przekazami na ten temat. Do tego jeszcze mogą trafiać na Instagramie na konta "pro ana", które wspierają anorektyczki w chudnięciu. A poza tym, nawet jeśli nie masz polubionych profili blogerek kulinarnych, to i tak zdjęcia jedzenia będą cię atakować z kont fitnesserek, modelek, blogerek modowych. Gdzie, oprócz jedzenia, będzie też pogoń za idealną sylwetką. I błędne koło się zamyka.
Czy to znaczy, że zalecasz im odwyk od social mediów?
- Jeśli masz zaburzenie czy uzależnienie, powinieneś odciąć wszystkie źródła bodźców, które je stymulują. Jeśli masz zaburzenie odżywiania, wyłącz Instagram. Przynajmniej na jakiś czas.
Współczesny konsument gubi się w natłoku sprzecznych danych i diet, którym hołdują celebryci. Komu ufać, jeśli chodzi o wytyczne żywieniowe?
- Temu, kto sam funkcjonuje poprawnie. Jeśli ktoś zajmuje się tematyką jedzenia, a ma ewidentną niedowagę albo nadwagę czy otyłość, to miałabym wątpliwości. To tak, jak z psychoterapeutami - powinniśmy sprawdzić kwalifikacje tej osoby.
Laura Osęka (fot. Jarosław Roger Berdak)
Każdemu przyda się rozmowa z psychodietetykiem?
- Każdy może porozmawiać o tym, jak widzi jedzenie, czym dla niego jest, co chciałby zmienić. Psychodietetyk ma przede wszystkim pomóc w przejściu przez proces zmiany. Zmiana, również ta dobra, u każdego powoduje dyskomfort. Gdy mamy zaburzone relacje z jedzeniem, albo czujemy, że jedzenie zajmuje niewłaściwe miejsce w naszym życiu, warto pójść do psychodietetyka.
CHCESZ DOSTAWAĆ WIĘCEJ DARMOWYCH REPORTAŻY, POGŁĘBIONYCH WYWIADÓW, CIEKAWYCH SYLWETEK - POLUB NAS NA FACEBOOKU
Laura Osęka. Psycholog, psychodietetyk, specjalista dietetyki, doktorantka w Instytucie Psychologii Polskiej Akademii Nauk. W 2010 roku otworzyła pierwszą w Polsce księgarnię kulinarną Books For Cooks, którą prowadziła do 2017 roku, do dzisiaj zajmuje się profesjonalnym doborem książek i wyposażaniem domowych biblioteczek w książki kulinarne. W pracy psychodietetyka zajmuje się pomocą osobom, które utraciły kontrolę nad jedzeniem, w jej odzyskaniu i odnalezieniu przyjemności w prawidłowym odżywianiu. Prowadzi warsztaty kulinarne i żywieniowe. Propaguje zdrowy tryb życia. Interesuje się związkami odczuwania smaku ze stanami emocjonalnymi.
Agata Michalak. Dziennikarka, redaktorka, z wykształcenia kulturoznawczyni, pisze o przyjemności płynących z kultury (i) jedzenia. Współtworzyła i prowadziła magazyn kulturalno-kulinarny "Kukbuk", szefowała miesięcznikowi "Aktivist", pisała do berlińskiego dwutygodnika "Zitty", "Wysokich Obcasów" i "Exklusiva". Prowadziła autorską audycję w Radiu Roxy i bloga o ekodizajnie. Ciekawi ją życie wielkich miast. Autorka książki "O dobrym jedzeniu. Opowieści z pola, ogrodu i lasu", która ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.