Oooooooooo!!!!!!Jestem bardzo, baardzo, baaaaardzo zadowolona z dnia wczorajszego, a przynajmniej z popołudnia, bo dopołudnie przebiegło w szalonym tempie, było dużo ruchu i kopytka mnie bolały, ale nic to. Chwilkę przed 16 dotarłam na umówiony miejski " dreptak" , gdzie oczekiwała mnie Jelizawieta. Już na pierwszy rzut oka zachwyciły mnie....
parasolki, parasolki, parasolki bardzo tanie,
parasolki, parasolki, proszę brać panowie , panie.
Zebrałyśmy się w sobie i wyruszyłyśmy na poszukiwanie sceny, na której miały występować " atrakcje". Po drodze minęłyśmy piratów, polujących na ofiary, niestety kapitana Jacka Wróbla między nimi nie było, a tylko jemu dałabym się porwać, do tańca , oczywiście
Wędrowałyśmy, wędrowałyśmy i zawędrowałyśmy na fragment ulicy, gdzie występowali pierwsi goście, Hard Times z Krakowa, trzech panów, grających bluesa i muzykę trochę podchodzącą pod piosenkę " poetycką" . Było super...po prostu luz blus jak mawiają niektórzy.
o bardzo proszę ....zerknąć i posłuchać. Pieśń owa była dedykowana specjalnie nam. Albowiem przysiadłyśmy się do " gentelmana", który lata temu i lata...grywał w popularnych radomskich knajpach. Wdałyśmy się panem w pogaduszki, pan docenił iż znamy te klimaty i popędził do muzyków z grosiwem, poprosić o coś " z Nalepy" , panowie nie mieli tego w repertuarze, ale zadedykowali nam ów utwór.
Przy okazji dostałam od pana kwiaty.
Ukoiłyśmy dusze i uszy taką klimatyczną muzyczką, jednocześnie patrząc na mieszkańców naszego miasta nasunęła nam się refleksja ...że mało osób przysiadło by posłuchać , głównie były to osoby po 50 a nawet bliżej 60. Reszta gnała gdzieś przed siebie
Ponieważ zbliżała się godzina " tarabanienia" poszłyśmy do bramy , a właściwie przez bramę na podwórko gdzie owe warsztaty miały przebiegać. A i owszem miejscówki były, tamburyny rozstawione a ludzi niet. Czekałyśmy i czekałyśmy i tylko my dwie byłyśmy chętne, aż w końcu zauważyłyśmy iż panowie łapią krzesełka i chodu z nimi, no to ja w krzyk...my tu przyszłyśmy bębnić a panowie sprzęt zabierają? Okazało się , że zmieniamy miejscówkę , na główną ulicę miasta, bo podwórko nie wzbudza oczekiwanego zainteresowania. Więc ja ciach za djembe, który sobie wypatrzyłam i biegusiem na Żeromkę, przy okazji zagadałam do dyrektora MOK i okazało się ze pan mnie pamięta, a chodziliśmy drzewiej do jednej szkoły podstawowej , przy czym pan jest ze 3 albo i 4 lata starszy ode mnie. Ot....dobrze to o mnie świadczy, że się mało zmieniłam a przecie " 40 lat minęło" , tylko ciało ...spotężniało , ale rozpoznawalna wciąż jestem.
Po dotarciu, nomen omen , pod kościół garnizonowy zajęłyśmy miejsce i byłyśmy przez dłuższy czas, jedynymi, dorosłymi osobami ( poza muzykami prowadzącymi warsztaty) , które chciały nauczyć się tarabanić. 99 % muzyków to były dzieci, dopiero później, chyba patrząc na nas....zaczęli się dołączać kolejni dorośli. Dzieci, odpadały, wcale się nie dziwię, takie " pukanie w bębenek" wymaga nieco siły. Po 1,5 godziny wystukiwania rytmów, bolały mnie dłonie i ramiona . Ale było suuuuper, rytm wyzwala energię, pozwala rozładować emocje, relaksuje. Oczyma wyobraźni przemierzałam równinę Serengetii. Tak mi się to spodobało, że chyba sobie kupię bębęnek i będę się na nim wyżywała w chwilach maksymalnego wku...znaczy się nerwacji. A tu ja ...bez mała dziad proszący pod kościołem. A nie mówiłam wychodząc na imprezę...że idę kolorowo, żeby mnie z " żebrą" nie pomylono? Jasnozwidzka, panie, jasnozwidzka!
I tu znowu nasunęła nam się refleksja, że w naszym mieście, ludzie jeszcze nie potrafią się bawić. Snują się, ostrożnie przystają, przyglądają i boją się dołączyć do takich atrakcji. Stopniowo, stopniowo przyłączali się pojedynczo, a jednej pani to się nawet tak spodobało , że my już skończyliśmy , a ona solo...wygrywała na bębęnku, fakt faktem, że dołączyła późno i nie miała " klaskaniem obrzmiałych prawic" , lewic zresztą też. Ale przyjemnie było popatrzeć jak pani sprawiało to radość.
A ci panowie uczyli nas grać
Potem udałyśmy się na dalsze części koncertowania, powrócili panowie z Hard Times, dołączyli nasi bębniarze, a potem zaśpiewały gwiazdy. Do chałupy ściągnęłam po 22, zmęczona jak ruda mycha po porodzie. Ale bardzo, baaardzo zadowolona i ubawiona.
Dzisiaj i jutro mam zamiar kontynuować szaleństwa , choć pogoda mało sprzyjająca, idziemy wieczorem do teściowej na imieniny, ale mam nadzieję, że zdążę wrócić na atrakcje wizualno słuchowe, które dzisiaj będą w Starym Ogrodzie, a park przecie 50 m od " płota" .
Pogadałam wam, popisałam, popokazywałam, lecę kończyć prezent dla teściowej, praktyczny jak najbardziej, czyli roladę biszkoptową z bitą śmietaną i " kruskawkami" .
Aaaaaa mój kakutasik dzisiaj wygląda tak
Miłej soboty, ahoj
Ps. I na samiuśki koniec, prezent dla teściowej gotów i wygląda tak