No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
Sobota minęła bardzo przyjemnie. Miałam wrażenie, że to niedziela, bo piątek byłam w domu. Czasem łapie się na tym, że chciałabym skrócić kontrakt do 32 godzin i pracować 4 dni w tygodniu. Niestety pensja spadłaby mi o 500 euro w takim zabiegu. Więc jeszcze nie teraz. Jak trochę więcej hipoteki spłacimy i zdrowie będzie bardziej domagać się wolnego z nie wewnętrzny leniuszek.
Rano posiedziałam trochę z YouTube. Od lat tego nie robiłam. Trailery, wywiady, rzeczy związane z filmem. Chill i kawa inka. Później trochę sprzątałam i poszłam biegać. Zombie run. Dłuższe interwały.
Obecnie mam 4 odcinki biegowe. 10 minut, 3x 7 minut. Próbowałam biec wolniej, ale nogi same niosly. Wyszło całkiem trudno I fajnie. Zgrałam się niemało.
Popołudniu wpadli znajomi. Mąż jak zawsze zaserwował wspaniałe dania. Gościom smakowała polska ogórkowa. Pierogi że zrazami. Tym razem mąż kupił lepsza wołowinę i zrazy wyszły super. Na deser mąż zrobił sernik swojej mamy. Pyszny.
Był to bardzo udany dzień. Zapomniałam się rano zważyć, a dziś jak pewnie wejdę na wagę to będzie pewnie +2 kg. Trudno. Było warto.
We wsi obok abywal się nachtmarkt. Cała wieś świętowała, były stragany, budy z jedzeniem, pierwszy i ostatni raz jadłam churros. A mogłam wziąć broodje beenham... Wybylysmy rowerami, bo i tak nie byłoby gdzie zaparkować. Przypielismy rowery więc do znaku i mogliśmy przejść się po straganach z różnościami.
Było naprawdę ślicznie. Ładna wieś. Ładnie udekorowana...
Waga bez zmian. Od ponad miesiąca nie chudnę. Motywacja trochę spadła, bo słodkie nadal obecne. jednak stwierdziłam, że jeśli mam schudnąć to ze słodyczami, bo nie utrzymam diety bez nich. Skoro z nimi żyję, to z nimi musze schudnąć i być szczupła. Jednak nie załamuję się. Ważne, by nie przytyć. Przede mną tydzień z miesiączka, tydzień w pracy, tydzień na rowerze, tydzień odpoczynku po rowerze w domu i okolicy i kto wie co dalej... Miesiączka i dwa tygodnie urlopu mogą wpłynąć na wzrost wagi. Spróbuję jednak na rowerze jeść mało i mam nadzieję, że to wystarczy.
Wykopałam część cebulek z ogrodu. Posadziłam na jesieni około tysiąca różnych kwiatów. Obecnie wykopałam hiacynty, krokusy, narcyzy i jeden sort tulipanów - piękne czerwone, które dostałam w podziękowaniu za 3 lata sprzątania domu na farmie tulipanów. Pozostałych odmian od Lindy i Roberta jeszcze nie wykopałam. Ale już widzę, że pięknie przetrwały lato. Narcyzy zrobiły sporo bulw przybyszowych, podobnie jak krokusy.
Później poszłam biegać. Było już trochę chłodniej niż, kiedy pracowałam w ogrodzie, bo "tylko" 27 stopni, ale musiałabym czekać do nocy, aby temperatura spadła do bezpiecznych poziomów. jednak mi się chciało biegać. Na piątek planowałam dzień przerwy, bo mam zaplanowany wypad na kawę do koleżanki i nocny market w Kolhoorn.
W nocy złapał mnie taki ból głowy, że nie mogłam spać. burza blisko domu i bardzo głośne grzmoty też nie pomogły. W piątek nie poszłam więc do pracy. Obudziłam się pół przytomna, z bólem w plecach od "ogrodowania" [piękne holenderskie słowo: tuineren] i głową od upału. praca w szklarni i bieganie w upale to niezłe combo.
Zrobiłam zdjęcie owieczce wczoraj. Zastanawiam się czy taka wełna izoluje od słońca, czy sprawia, że jest jeszcze gorzej?
Na śniadanie usmażyłam mortadelę. Mąż nie lubi, więc kupił kawałek dla mnie. Ja uwielbiam smażoną, ale na obiad nie chce mi się robić, bo mąż przygotowuje ucztę na jutro - wpadają znajomi na obiad - więc nie chcę mu się kręcić. Czeka go lepienie pierogów, robienie zrazów, sernika, ogórkowej... Jeszcze ja z mortadelą do kompletu. Póki, co zjadłam to śniadanie przed 10, a jest 14 i nie czuję głodu. Mam w szufladzie schowaną owsiankę [robię ją do przodu, aby płatki owsiane się namoczyły i zmiękły]. Będzie 2tys kcal, jak doliczę radlera, którego wypiłam do sprzątania i 4 batoniki, przy których napisałam ten wpis...
W skrzynce czekały zaś na mnie bilety na koncert. Za rok ja i moja przyjaciółka wybieramy się po raz kolejny zobaczyć maestro Zimmera na żywo.
Tymczasem słucham listy przebojów muzyki filmowej na Npo Radio 4 i szykuję się do wieszania kolejnego prania. bo co innego kobieta może robić w dzień wolny od pracy?
Początek tygodnia spędziłam na regeneracji. Po intensywnym weekendzie musiałam sobie trochę odpocząć. Poniedziałek leżałam od logiem między wstawianiem i wieszaniem prania.
Wtorek chciałam iść biegać, ale miałam spotkanie i przed się nie wyrobiłam, a po nim było już za późno. Poszłam spać.
W środę za to poszło super.
Mam nadal ta aplikacje co się ucieka przed zombie. Zrobiłam 5 tydzień treningów. Dziś albo w piątek zacznę kolejny. Myślę, by dziś iść biegać bez planu. Dla przyjemności. Ma być 29 stopni, więc muszę to jeszcze przemyśleć. Może interwały będą lepszym rozwiązaniem. Po biegu ciągłym w upale boli mnie głowa. Obojętnie ile wypije. Mogę zabrać swój pęcherz na wodę w plecaku, ale czy na 5k jest sens?
W piątek było fajnie I niezbyt słonecznie. Ciepło, akurat na rower. Biegałam sama, bo koleżanka wstawała o 8 więc byłam dawno 0o śniadaniu, biegi, prysznicu i leżakowaniu. Wieczorem spacer.
W sobotę zaś poniosło nas rowerowanie. Dolomity, plaża, klazienaveen, gdzie mieszkałam 15 lat temu...
Było super. Mój wierny namiot i pożyczony od męża rower.
Po tej wyprawie stwierdzam, że mogę jeździć po Holandii właśnie takim rowerem. Po dwóch dniach pupsko jakoś to zaczęło znosić. I nie trzeba się martwić o zasięg baterii. Jednak jazda około 10km/h wolniejsza niż moim czerwonym rowerem.
Holenderskie lunche są bardzo zdrowe. Chyba, że ktoś lubi chodzić po snack barach i jeść hamburgery i krokiety....
Dolomity - prehistoryczne cmentarze z poukładanymi na sobie skałami. Drenthe jest nimi usiane. Odwiedziłyśmy chyba 6 takich miejsc.
Mieszkam w okolicy odzyskanej z dna morza, więc nie ma u mnie ani starych domów ani wysokich drzew. Przyjemnie było przebywać w lasach, gdzie rosły takie ogromne rośliny.
Holendrzy lubią rzeźby. Są one i w ogrodach, i w przestrzeni publicznej i na łonie natury.
W lesie znalazłam nawet kawiarenkę rodzinną gdzie serwowano dania z dzikich czereśni. Później znalazłyśmy w lesie dzikie czereśnie i się trochę napasłam. Znalazłyśmy też maliny.
Kupiłam bilety dla siebie i przyjaciółki na przyszły rok. Trzeci raz idziemy już na koncert Hansa Zimmera. To się chyba nigdy nie znudzi... Miejsca zaraz naprzeciw sceny. Może dorzucę stanikiem ;)
Rozbiłyśmy się po zmroku z namiotami. Ale clickbite nie? 😉 Rowery nie spadły z bagażnika. Po zmroku rozbiłam oba namioty.
Wstalam 5.30 bez budzika. Zjadłam chleb z paprykarzem i ubrałam się do biegania. Koleżanka jeszcze śpi. Jak wrócę to bierzemy rowery. Jakieś 20km stad jest miasteczko, które chce odwiedzić...
W czwartek pożegnanie kolegi w krematorium. Kremacja w sobotę. W sobotę mnie nie ma w tej okolicy, bo jadę z koleżanką pod namioty, ale w czwartek zgodziła się na chwilę mnie podrzucić do krematorium. Wpadnie najpierw i spakuje namiot, rower, plecak z pęcherzem na wodę, lodówkę turystyczna i własny chleb... Wracamy w niedzielę.
Tymczasem przebiegłam dziś 6 km. Zero szycia. Muszę kilka rzeczy wyciągnąć że schowanek w ścianach pralni. Kurtkę, która mi ciocia uszyła. Karimatę, śpiwór....
Nie mogę się doczekać. Ma być 29 stopni w Drenthe.
Jak pewnie niektórzy stali bywalcy pamiętają - mam maszynę do szycia i podczas mojej obecności na Vitalii w ubiegłych latach - jakieś 10 lat temu - szyłam namiętnie ubrania. Później wyjechałam do Holandii i nie miałam przy sobie maszyny do szycia. Wreszcie przyjechała. Zatem kombinuję dalej.
Nadal się uczę, nadal wychodzi mi koślawo. Ale nie zniechęcam się, kiedyś będzie tak, że z dumą będę nosić swoje ubrania. Dziś, kiedy to piszę mam na sobie "własnoręcznie" [na tyle na ile szycie na maszynie jest ręczne] zrobione spodenki. Wyszły mega krótkie, więc raczej nie będę w nich domu opuszczać, ale są i wyglądają prawie dobrze. Poniżej zdjęcie jeszcze nie skończonych, ubranych próbnie na leginsy do biegania, aby zobaczyć, czy się w nie zmieszczę. Mają one dwie skośne płaty materiału z przodu, nie wiem po co, ale wygląda to intrygująco. Choć mogły by to być kieszenie....
W realizacji zaś jest top. Bluzka z marszczeniem na dekolcie i luźnym dołem.
Materiał na to wybrałam dość wzorzysty. łatwiej ukryć jak coś jest nierówne.
Już raz taką bluzkę uszyłam. W listopadzie 2021, kiedy to dostałam zaproszenie na ceremonię nadania mi obywatelstwa holenderskiego. Na samą ceremonię poszłam więc w właśnie tej uszytej bluzce. Zawierała ona trochę błędów, więc po powrocie do domu wylądowała w koszu. Poniżej zdjęcie z wręczenia dekretu królewskiego.
Mam nadzieję uniknąć błędów, które wyniknęły podczas pierwszego szycia. Muszę gdzieś podpatrzeć jak robić podłożenia dekoltu i pach. Bo na tym się walnęłam. Średnio idzie mi praca z flizeliną...
Waga bez zmian - nie wiem czemu dziś mnie vitalia zapytała o wagę a potem nawet wysłała mi maila, że dostałam dietę....
W sobotę zmarł mój kolega z pracy. Dziś mieliśmy spotkanie informacyjne w naszym teamie - ja i laboratorium. W czasie gdy będzie pożegnanie i ceremonia w krematorium, będę w drugiej części kraju. I pewnie to dobrze, bo drugi raz holenderskiego pogrzebu bym nie przeżyła. Polski pogrzeb to klepanie regułek z książki przez księdza, który nie wie o kim mówi, holenderski to zaś prawdziwe uczucia i głos bliskich. Pierwszy pogrzeb na jakim tu byłam złamał mnie psychicznie równie mocno jak śmierć tej osoby. Bez boga, bez księdza, bez kościoła, a jednak więcej serca w tym wszystkim było niż na jakimkolwiek pogrzebie na jakim byłam przez całe życie. Wiedzieć i widzieć teraz po raz kolejny, że będzie wszystkim brakowało naszego zawsze uśmiechniętego i życzliwego 21-latka, nie muszę. Cały dzień trzymała się dziś w kupie i pękłam pod koniec, jak szef laboratorium zapytał mnie o samopoczucie i zobaczyłam, że facet ma całe spuchnięte oczy. Jeden z dyrektorów z firmie się przy nas popłakał. Wszyscy czujemy się przybici.
Kto chce przez translator przepuścić to daję link do artykułu z gazety. Dziś pani Maaike była u nas rozmawiać z pracownikami.
Pobiegaliśmy razem z mężem wczoraj. Nie smarowaliśmy się, bo w tym roku oboje widzieliśmy już dość słońca. Jak się okazało słońca nigdy dość. Wieczorem spalony kark dawał w kość. Dreszcze, zimno, dwie bluzy z długim rękawem...
Po bieganiu był lunch.
Trochę pobujalismy się z winem później i wieczorem zjedliśmy obiad. Równie przepyszne danie, co zupa-krem z pieczonych pomidorków koktajlowych.
Duszona wołowina, pierogi ruskie, surówka z burakiem. Wieczorem ciasto, o którym pisałam wczoraj. Czekoladowe z masłem orzechowym.
Dziś dzień zaczynam też od biegania. Właśnie zbieram siły.
Niestety wszystko się kiedyś kończy. Po kilku latach zabawy z dwiema aplikacjami do ćwiczeń - keep i keep yoga, wkrótce nie będę mogła już z nich korzystać. Developer wycofuje je ze sklepu google.
Zostały mi dwa tygodnie jeszcze jogi. Z trainera nie korzystałam w tym roku za wiele. Jakoś nie mogę się zmotywować. Tak jak do treningów z Vitalia - raz tam zajrzałam i w sumie nic nie wykonałam. Biegam, jak biegałam, cośtam ćwiczę z tego, co kolega mi zapisał, ale nie wiem.. te pompki mnie demotywują. Umiem zrobić całe 4 i to technicznie niepoprawne. Jeśli wrócę do jakiejś aplikacji fitness to będzie to zapewne znów Freeletics. Jest naprawdę świetna.
Trafiłam na kanale Nie wiem, ale się dowiem filmik o długowieczności Japończyków. I tu ciekawe dane się pokazało. 1/4 Polaków jest otyłych. Tu się chyba coś wydarzyło, jak mnie nie było. Nie pamiętam Polski jako kraju grubasów. Mam jedną koleżankę z nadwagą, ale tak to w rodzinie i wśród znajomych nie ma otyłości. jakaś tam nadwaga się zdarza. gdzie się chowają ci grubi Polacy?
Jest też sposób jedzenia Japończyków, który sugeruje, że można zachować prawidłową wagę w ten sposób. BTW. otyłość w Japonii to 3%. Dobrze przeżuwać, aby trawienie prawidłowo nastąpiło, jeść niewielką ilość posiłków, aby jelita pracowały wydajnie i zdrowo oraz nie przejadać się - no to się wydaje oczywiste. Japończycy jedzą do 80proc sytości. Tu sądzę, że jest to powyżej moich zdolności.
Dzisiejsze Ważenie pokazało 71,4 kg, więc nie zmieniam paska. Będę go poprawiać tylko, jak waga będzie spadać. Nie lubię, jak mi Vitalia daje smutną minkę, kiedy ja mam wzrost o 100-200g albo waga stoi w miejscu. To nie taka tragedia. Źle było, jak miałam 77 kilo. 71 mnie nie przeraża i nie smuci, więc dajmy sobie siana... Cieszę się też, że moje nogi są szczupłe. Czuję się szczupło. i pomyśleć, że zaczęłam się tu odchudzać, jak ważyłam 8 kg mniej niż dziś...
Wiem, co mąż zrobi na obiad. Będzie ten placek na 700 kcal, będzie duszona wołowina w sosie własnym i pierogi ruskie, które wczoraj skończył lepić. Do tego krem z pieczonych pomidorków koktajlowych - tego ostatniego nie przeliczyłam jeszcze na kalorie... Więc śniadanie musiało być skromne. Dojadłam tak zwane ciastko śniadaniowe - czyli po naszemu piernika. Za długo już leżał i jest to wybitnie podejrzane, że nie spleśniał... No i rzepę. Kocham warzywa korzeniowe o tej porze roku. Wszystko jest słodkie, świeże i chrupiące!
Wczorajszy dzień zakończył się dobrym bilansem. Kalorii wpadło nie za wiele, było bieganie, naprawdę super. Dałam znak wodny z ciekawości, jak to wyjdzie ;) jak widać nie jem śniadań, owocu nie liczę do bilansu. Kalarepy też nie. Taka ciekawostka - ten zeszyt co mam ma swoją aplikację na telefon. Można skanować każdą stronę i robić z niej wirtualne notatki, przechowywać, przeglądać, szukać w nich informacji. W moim przypadku to akurat nie jest super potrzebne, ale na studiach jakbym miała taką technologię... Mnie zaś podobają się te duże kółka, dzięki czemu trzymam zeszyt zawsze otwarty w jadalni i co rano uzupełniam z myfitnesspal, co zjadłam i mogę wtedy chwilę pokontemplować nad tym z herbatką rumiankową i obmyśleć, co dalej. gdyby ktoś miał ochotę to zeszyt nazywa się Oxford a aplikacja Scribzee.