Dziś na śniadanie dojadłam steka sprzed dwóch dni. Nie wiem czy Sergio nas tak polubił, czy przez nasze minimum 15cm więcej niż rodowity mieszkaniec wyspy, dostaliśmy dwa steki. Mąż swój ledwo dojadł a ja dostałam pudełko do domu. Usmażyłam więc na śniadanie i zjadłam z czerwoną bułką.
U Roberto zjedliśmy krewetki z piri piri oraz ja zamówiłam barakude a mąż rybę, której polskiej nazwy nie znalazłam.
Do Sergio wróciliśmy na kawę i deser, bo w środę nie daliśmy rady już nic wcisnąć... Dostaliśmy 5 różnych deserów i własny stolik, mimo że cały lokal był zarezerwowany.
Świetny był deser z marakui. Smakował trochę jak legimina mojej babci.
Wróciliśmy kolejny raz do restauracji z kelnerem, który chyba rwał mojego męża. Jak typowy mężczyzna z Portugalii był trochę seksistą i kompletnie mnie ignorował. Mamy z mężem jedno konto bankowe i wspólne finanse, ale gdy próbowałam zapłacić, olał mnie i poszedł do mojego męża, komplementując go przy okazji. 😊 Poczułam się jak ta brzydsza płeć. 😅 Homar był wspaniały.
Dziś w nocy będziemy z powrotem w Amsterdamie. Czeka nas dwukrotnie zmiana strefy czasowej i zmiana temperatury o jakieś 10 stopni. Mam nadzieję, że nasze auto nadal czeka na nas na dworcu kolejowym, a moje roślinki żyją. Koleżanka, która miała wczoraj wpaść dojrzeć domu, ma corone.