W czwartek wykonałam trening siłowy. miałam w planie jeszcze pobiegać, ale postanowiłam sobie odpuścić. Trening wystarczył. Za to spędziłam wieczór z winem i deską serów.
Na piątek nie -planowałam nic. Po pracy miałam spotkanie z psychologiem, a wieczorem rezerwację w restauracji. Nie było sensu kłaść nacisku na ćwiczenia czy biegi, bo czasu i tak by nie starczyło. Poza tym jeden dzień luzu świata nie rozwalił.
Chcieliśmy iść do innej restauracji. W miasteczku nieopodal zmienia się właściciel restauracji, w której byliśmy na walentynki. Chcieliśmy iść więc te tam i na rocznicę związku. Niestety do końca roku rezerwacje były pełne i byliśmy tylko na liście rezerwowej. Lubię takie właśnie rezerwacje, gdzie przewidziana jest tylko konkretna liczba gości na wieczór. Nie ma kolejek ani czekania aż ktoś zje, po prostu jak bookujesz stolik to wolno ci zostać aż do zamknięcia lokalu, bo chodzi o atmosferę a nie tylko jedzenie. A jedzenie było tam niesamowite! Do tego nie ma menu, tylko szef kuchni gotuje to, co akurat trafiło na rynek rano. Zawsze świeże produkty, ciekawe aranżacje.
Niestety restauracja był oblężona kilka tygodni do przodu i nie udało się wejść z listy rezerwowej. Poszliśmy więc do cafe restauracji - co z reguły sugeruje gorsze jedzenie, z której mąż brał kiedyś cathering w czasie pandemii - na moje urodziny. Lokal był pusty gdy przyszliśmy, ale my jadamy wcześnie, a Holendrzy późno. Sala była przystrojona obrazami z kolekcji Happy Cows, więc bardzo mi się podobało.
Na przystawkę w restauracji wzięłam pieczony kozi ser z jabłkiem. Podano je w appelflapie. Polane miodem z orzechami. Bardzo lubię tą kombinację.
Na główne wzięliśmy sarninę. Rzadko można trafić dziczyznę w Holandii, bo polowania są tu mniej popularne niż w Polsce. Tym bardziej, że zalesienie jest niewielkie. Sos grzybowy, puree z pasternaku, pieczone ciasto ziemniaczane i gruszka gotowana w winie. Plus czerwona kapusta pieczona w cieście.
Zaczynam się napalać na wyprawę rowerową. Cośtam wstępnie bawiłam się z planowaniem. Jednak póki przyjaciółka nie wybierze trasy to mogę sobie jeździć palcem po mapie.
Kusi mnie Maasroute - trasa od Maastrichtu do Rotterdamu. Ciekawymi punktami będzie niewątpliwie sam Maastricht gdzie są katakumby, które można zwiedzać, poza tym Maastricht ponoć jest bardzo różny od miasteczek w Noord Holland. i ponoć większości Holandii. Hoek van Holland chcę też odwiedzić, bo tam są wrota morskie, które odwiedziliśmy z Ukochanym rok temu. Myślę, że się one Reni spodobają. Generalnie szlak prowadzi wzdłuż rzeki Mozy, więc będzie ładnie. Kilka przepraw promami - a to już robiliśmy podczas Zuidezee route. 480km jest do zrobienia. Tym razem jednak w kilku miejscach bym się chciała zatrzymać na dwie noce. Aby pozwiedzać i aby siodełko odpoczęło.
Poniżej filmik z ciekawszymi miejscami trasy.
Poniżej podobny filmik z trasy, którą już zjechałam.