Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 123414
Komentarzy: 4907
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 17 stycznia 2025

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 39 lat, Piernikowo

172 cm, 77.90 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 listopada 2024 , Komentarze (17)


Mąż ostatnio zaproponował mi że jako prezent na urodziny, zapłaci za cover tatuażu, który mam na ręku. Do tej pory nosiłam się i odkładałam ten pomysł, ale tak poczułam, że w sumie mogłabym zrobić. Od lat sledze artystkę, w sumie jeszcze z czasów kiedy nie robiła tatuaży a była biegaczką, która później wydała swoją linie ubrań do biegania, i postanowiłam się z nią skontaktować. Grafika powyżej pochodzi z jej Facebooka, gdzie możecie ja znaleźć jako Franckovska. 

Mysl, aaby zrobić sobie takiego kolorowego kotka, ale żeby to był mój kotek. A mianowicie ta dama. 


Wstępnie jesteśmy ugadane, musimy z mężem zrobić plan wyjazdu do Polski. Miał to być wyjazd na max tydzień i tylko do Warszawy, ale jak zwykle się zbiera. I to w kujawsko pomorskim... 

 Macie jakieś ciekawe covery tatuaży?

2 listopada 2024 , Komentarze (4)

Piątek spędziłam w domu, odpoczywając psychicznie od zmartwień. Myślę, że mi się udało. Większość dnia oglądałam filmy i seriale robiąc kocyk temperaturowy dla dziecka koleżanki. Niedawno skończyło rok, to i koc zbliża się do półmetka. Białe kwadraciki pokazują już, jak szeroki będzie ten koc [zmierzyłam - 107 cm]. Dokupiłam 3 kolory, bo się kończyły i mam nadzieję dziś dojść do bieżącego miejsca. Powinnam też zacząć chować końcówki nitek, bo się sporo nazbierało. 

Od wtorku nie biegałam. W czwartek uznałam, że skoro piątek mam wolny to mogę przenieść bieg, a w piątek pojechałam rowerem do miasta i tak zmarzłam, że mi się odechciało.

Wybrałam się do miasta, aby zrobić zakupy spożywcze i ugotować obiad dla męża. Taki mój mały gest dla niego, bo nigdy nie gotuję, a teraz miałam czas i nawet chęci. Przy pakowaniu się na rower przypomniałam sobie, że mój portfel został w samochodzie, bo dzień wcześniej płaciłam na myjni i torebkę miałam z tyłu. Portfel został więc przy radio. Siedziałam więc w mieście i próbowałam skonfigurować Garmin Pay. Poszło nawet dobrze, ale mimo to nie mogłam zapłacić zegarkiem. Więc siedziałam dalej i konfigurowałam Google Pay i tu się już udało. Pierwotny plan zakładał jazdę rowerem do męża i wzięcie portfela z auta, ale nie wiedząc, jak długa droga mnie czeka, nie ładowałam roweru. Pół baterii i silny wiatr sprawiły że zasięg spadł mi drastycznie - dojechałabym po portfel, ale nie wróciła do domu. Pamiętając jaka to katorga jechać 2 km bez baterii, uznałam, że 20 mi się nie widzi. 

Kupiłam też trochę słodkiego - po czekoladowej literce dla mnie i męża oraz pudding o smaku hopjes [takich cukierków]. Nigdy nie jadłam go i miałam ochotę się przekonać. Był bardzo smaczny, ale mogłam wziąć czekoladowy. Zupę ugotowałam i nawet wyszła. Mąż powiedział, że wolałby ziemniaki w kostkę w zupie, a nie puree, ale ja lubię paćkowate rzeczy i dla mnie to puree było super. Potem obejrzeliśmy Jokera nowego i podobał się nam obojgu. Bardzo ładnie zrobiony wizualnie, piosenki nie nudzą tak jak czytałam wszędzie, a końcówka, kiedy [spoiler!] joker Nolana zabija Arthura jest wisienką na torcie. Raczej nie chciałabym oglądać tego filmu ponownie, bo nie jest tak dobry i ciekawy jak pierwszy, ale uważam, że to dobrze zrobione kino. Gaga nie wygląda ani trochę jak ona z lat Poker Face. Mała, krępa, nieatrakcyjna.

Z jednej strony bodypositivety pomaga nie czuć presji na bycie chudym, a z drugiej obecna moda aby 11 letnie dzieci używały drogich produktów skincare mnie rozwala. Używanie szamponów aby myć twarz, stosowanie kremów za 50 funtów czy ten "instagram glow" który dzieci chcą osiągnąć... Dzieci reklamujące kremy przeciwzmarszczkowe... No ale odzyskaliśmy ciało pozytywność. 

29 października 2024 , Komentarze (9)


Przyszły zamówione dwie pary butów. Wybrałam asics excite 10 (wybiegłam kka lat temu excite 6) oraz Pulse 14. Ten wyblakły ceglany to jedyny nie czarny kolor jaki został w moim rozmiarze. Nawet mi się podoba. Taki w sam raz brzydki na mój gust. 

Zabrałam dziś pomarańczowe na bieganie. Bardzo wygodne. Jakby węższe w środkowej części stopy niż moje roadblastery, albo po prostu te są już wyklepane po prawie 1000 km przebiegniętych. 

W minionym tygodniu zrobiłam niecałe 16 km, a dziś wpadło kolejnych 4. Jestem zadowolona. 

 Niewiele się te buty od siebie różnią. Mam wrażenie, że na stopie leżą niemal dokładnie tak samo. Obie pary mają jakby niższa podeszwę pod samymi palcami i tym samym jest więcej miejsca, aby palce pracowały. Ciekawe, czy to znaczy, że przestanę obcierać palce o palce? Dziś pobiegłam bez wełny między palcami i nie zauważyłam żadnych odcisków.

Po zmianie czasu zostało mi już tylko bieganie w ciemności. Jakoś tym razem mi to nie przeszkadza. Ale zdecydowanie muszę zamówić większe ubrania z nessi sport. Leginsy są już bardzo ciasne. Miałam wrażenie, że dostanę nie drożności jelit. Chcę ktoś odkupić leginsy w świetnym stanie w rozmiarze M/L? 4 pary. 

27 października 2024 , Komentarze (8)


W sobotę było fajnie aktywnie. Najpierw bym bieg, gdzie biegłam 1 km po czym maszerowalam 1/2 km. I tak kilka razy. Po 4 takich interwalach postanowiłam wrócić do domu spacerem. Czułam, że coś mi chrupie w kręgosłupie przy zbieganiu i nie chciałam ryzykować urazem. Spacer do domu był bardzo przyjemny, ponieważ tego dnia okazało się, że to najcieplejszy 26 października w historii i pomiarów. Mam wrażenie, że co miesiąc jest taki jeden dzień, kiedy się naukowcy łapią za głowę. Klimat oszalał. 

W niedziele zaś szydelkowalam u koleżanki aż skończyła mi się wełna, a potem poszłam z inną koleżanka na spacer.

 Postanowiłam też, że zapiszę się na wolontariat. Rozmyślałam o tym już kiedyś. Pracuje full time 5 dni w tygodniu. Wolontariat zabrałby mi dzień lub dwa z wolnego czasu. Szukają osoby na piątki i soboty. Napisałam maila o soboty. Chodzi o pomoc w zoo przy ptakach drapieżnych. 

 Wysłałam CV i czekam. Może się uda. Wolontariat jest jednym ze sposobów na radzenie sobie z depresja i wypalenie zawodowym oraz samotnością. Szczególnie to ostatnie mi doskwiera.

26 października 2024 , Skomentuj


Wlasciwie to zostało już tylko 65 dni. I tak będę sobie to liczyć. 

Wczora ddzień niebiegowy. Leżałam na kanapie i robiłam na szydełku. Oglądałam serial Pingwin. Bardzo mi się spodobał. 

Nib nnic nie robiłam, a garmin pokazał mi, że przez cały dzień spaliłam 2700 kcal z hakiem. Myślałam, że miałam lajtowy dzień w pracy, a jednak. Chyba się narobiłam. Na pewno wieczorem byłam poirytowana I ciągnęło mnie na słodkie. Zjadłam więc dwa rzadki czekolady od koleżanki z Grecji, 4 mini Daimy, trochę chipsów i wypiłam jedno małe piwo. Pewnie nadrobiłam te kalorie. Dziś muszę się jeszcze zważyć. 

Treningu nie było. 

24 października 2024 , Komentarze (4)

Waga spada. Wydaje mi się, że to podróż I początek cyklu mnie tak dociążyły. Dzień zamulenia już minął, teraz jestem w tych dniach miesiączki, kiedy mi się chce. 

Wczoraj, gdy mnie tak muliło to zawzięłam się jedynie na jogę. Zrobiłam kilkunastominutowy trening składający się z rozciągania. Potem spać. 

Dziś czuję się lepiej. Choć mam momenty mgły umysłowej. Trochę prokastynując zebrałam się wreszcie na bieganie. Zrobiłam 1km rozgrzewki, interwały i schłodzenie w truchcie. Potem zagapiłam się w niebo szukając komety i poszłam do domu pieszo. 

Wczoraj bym miała 1800 kcal zjedzone, ale nie oparłam się Ince, którą mąż zrobił no i ciastko przyniósł, robione ręcznie w Vila Franca de Campo. Ostatnie mi oddał. Było pyszne. Z koglem mogłem w środku. 

  Wyszło jakieś 2100 kcal. Dziś pewnie pod 2000 kcal, bo zjadłam kilka Daimów mini. Są uzależniające. Zaś na obiad jadam nadal kanapkę z jajcem. 

Jutro dzień niebiegowy. Mam nadzieję, że poćwiczę, bo dziś mi się nie chciało. 

Dobranoc

23 października 2024 , Komentarze (5)

Nawet nie było tak trudno. Byle wyjść. Najpierw jednak zrobiłam pranie i posprzątałam. 

Bieg poszedł mi dobrze. Po prostu zaczęłam biec, wolno, pilnując tętna aby nie było progowe i jakoś poszło. Po 3,5 km poczułam ból w lewym kolanie i postanowiłam dociągnąć do 30 minut. Wyszły 4 km. Resztę przeszłam pieszo do domu i ból z nogi zszedł. W domu poszłam jeszcze na matę na jogę. Rozciągnęłam dobrze nogi i plecy i poczułam się lepiej.

W nocy nadal źle spałam. Obudziłam się nad ranem spocona i śmierdząca. Miałam problem by ponownie zasnąć. Nie wiem, co się dzieje, ale to kolejna noc, kiedy nie mogę spać, bo się tak pocę. Kolejny dzień zaś zleciał mi z mgłą umysłową, bólem głowy, a dodatkowo jeszcze zaczął się okres [dwa dni po czasie mimo antykoncepcji]. Po dwóch paracetamolach i jednej no-spie, dociągnęłam do końca dnia w pracy. Zaś w domu położyłam się do łóżka w ciuchach i leżę. Jest już wieczór, więc pójdę tylko się porozciągać na macie. Miał być trening, ale ścięło mnie i leżenie bezmyślnie wydawało się najlepszym pomysłem. 

Odkąd wróciłam do Holandii czuję znów niepokój. Natłok myśli. Wszystko mi się rozbija w głowie, a nie potrafię skupić się na niczym konkretnym.

22 października 2024 , Komentarze (3)

Dziś również zostałam w domu. Patrząc, jak wyglądał mój poranek i ostatnia noc - potrzebowałam zostać w domu, więc cieszę się, że miałam dzień wolny zagadany z szefową. Nie mogłam długo zasnąć i czułam, że tracę i zyskuję przytomność przynajmniej do północy lub pół do pierwszej. Chciało mi się pić, bolała mnie głowa, nie mogłam znaleźć pozycji na poduszce, szumiało mi strasznie w uszach, a na koniec postanowiłam iść i zjeść bagietkę z masłem i to ostatecznie położyło mnie spać. Jedzenie od zawsze mnie uspokajało. Nawet słuchanie końcówki Tajemniczego ogrodu oraz ćwiczenia oddechowe nie pomogły. Do tego kot ma kaszel i często słuchałam czy po kolejnym ataku wykasływania flegmy i śluzu nadal oddycha. 

Rano próbowałam wstać kilka razy. Nie, żebym bardzo walczyła, ale po prostu uznałam, że skoro nie potrafię wstać to nie powinnam wstać. Z łóżka zwlekłam się o 11:20. Na szczęście do 15-tej nie mam dziś żadnych umówionych spotkań. 

Waga pokazała 79,2 kg i 30,6 proc tłuszczu. 

Zanim wrócę do około wagowych/dietowych zagadnień - podryfuję jeszcze wszędzie dookoła - bo tak działa mój mózg. 

Tylny ogród wygląda koszmarnie, bo wciąż nie skończyliśmy płotu i wszystko jest rozgrzebane. Trzeba jeszcze wiele zrobić i mówimy zaplanować kiedy wziąć się do roboty. Z przodu domu muszę wyrzucić bratki, bo zostały już skolonizowane przez chwasty, zaś chryzantemy ładnie zaczynają kwitnąć. jaśmin zaś wyrzucił pierwsze kwiatki. Czyli się przyjął - przynajmniej jeden z nich, bo drugi wygląda marnie.

Mąż poszedł do studia ceramiki i odebrał nasze rękodzieło. Nie jest zadowolony ze swojego kubka, no ale chłopaki się uczyli i jeśli zechcą pójść ponownie to może pójdzie im lepiej. Moja miseczka jest prawie idealna. Trochę mi się nie podoba dno oraz nierówno wykończony brzeg, ale podczas jej robienia bałam się wnosić dużo poprawek, aby nie przedrobrzyć jak to miało miejsce wcześniej. 

Razem z moim wcześniejszym wyrobem prezentują się do przyjęcia. Wstawiłam kubek do miseczki i wygląda to ciekawiej. 

Postanowiłam wyrzucić bardzo mi drogą torebkę. mam ją jakieś już 9 lat - kupiłam ją jak się przeprowadziłam do Holandii. Niestety sztuczna skóra się łuszczy i odpada. Miałam ją teraz w Portugalii i w samolocie była świetna. Zmieściła książkę, notes, jedzenie, litr wody, kosmetyki i duperele, powerbanka i cała resztę. Niestety tak śnieży kawałkami skóry, że używanie jej zawsze wymaga otrzepywania się i odkurzania wszystkiego dookoła. Ferwell. 

Zwieźliśmy ze sobą co nieco alkoholu i pierdółek dla znajomych. Lokalne herbaty, likiery, dżemy z ananasa i marakui. Dla siebie mam herbatę poprawiającą pracę mózgu, mąż kupił sobie zieloną i jakąś lokalną przyprawę do mięsa. 

Znalazłam wczoraj mój stary bullet journal. Miałam w nim plan tygodnia - taki układ mi się najlepiej zawsze sprawdzał - a w nim sporo ćwiczeń. Jak widać już wtedy miałam problemy z systematycznością, ale ambicje były. Chciałabym wrócić do regularności - jakoś wtedy to miało trochę więcej sensu. Może też mniej wymówek miałam. Fajnie byłoby też mieszkać bliżej pracy, bo jeżdżąc codziennie do pracy rowerem, robiłam więcej kalorii i miałam ruch na powietrzu. teraz to mogłoby być trudne - i nie mówię tu o wstawaniu przed 5 rano czy o deszczowej zimie w Holandii, ale o rozgrzebanym ogródku, gdzie nie mam jak rowerem nawrócić. Ostatnio wystawiałam go przodem. Przez kuchnię i salon. Średnia opcja o 5 rano robić hałas a do tego wprowadzać mokry rower po powrocie do domu. 

Coś jednak chcę wymyśleć. Wróciłam w Garminie do planu biegowego, ale nie mam ochoty go kontynuować. Postawię na freestyle. Po prostu będę biegać, jak kiedyś - szybki bieg najpierw, potem zabawa biegowa i końcowe wybieganie. Jak będą siły to wpadnie jeszcze jakiś dodatkowy bieg. Mamy 43 tydzień roku, więc wrzuciłam tabelkę z planem na 2025, ale zaczynający się już teraz. 

Dziś jest wtorek - dzień biegowy.

Najpierw jednak mam szczepienie przeciwko grypie oraz spotkanie online z poradnią zdrowia psychicznego. Jak wrócę to wezmę się za sport. 

21 października 2024 , Komentarze (1)

Przy okazji torebek, nie wspomniałam, że pojawiają się podróbki firmy, której torebki kupuję. Logo niemal identyczne, umiejscowione tak samo, ale inna nazwa. niestety łatwo się złapać na takie numery. Zaufałabym bardziej firmie, która ma zupełnie inne logo, inny styl jego umieszczania i też styl torebek inny niż te prezentowane przez Montado.

Zawsze robię zdjęcia domu przed jego opuszczeniem. Jako dowód, że nic nie zginęło oraz, że zostawiamy po sobie czyste wnętrze. Wiem, że płacę za to, aby przyszedł ktoś i posprzątał, ale takie podstawowe rzeczy jak naczynia czy oprzątnięcie po sobie to takie minimum dla mnie. Byłoby mi zwyczajnie wstyd zostawiać rozbebłane łóżko czy porozrzucane ręczniki, jak to moja koleżanka na all inclusive robi [i się tym chwali]. Odłożyłam do kosza na pranie te ręczniki, które faktycznie używaliśmy, wszystko pozbierałam i poodkładałam na swoje miejsce, mąż umył naczynia i opróżnił zmywarkę, złożyłam pościele do kupy, ale tak, by było widać, że były używane - nie mam zdjęć drugiej sypialni, ale w zasadzie poza zostawieniem tam walizki i robieniem zdjęć z okna, nie używaliśmy jej wcale. 

Przy okazji zwiedziliśmy sobie Nordeste - miejscowość, gdzie mieszkaliśmy. Przez cały pobyt na wyspie, nie byliśmy w miasteczku/wsi ani razu. Znajduje się w nim kilka miejsc piknikowych, aby zrobić razem grilla - te miejsca nie są nigdy zdewastowane, a są dla lokalsów - nie dla turystów. Można przyjść ze swoim jedzeniem i na murowanych grillach sobie zrobić obiad z całą rodziną. Na poprzedniej wyspie też były takie miejsca. Zawsze czyste - z dostępem do wody i toalet murowanych, z zapasem drewna i w ogóle. Jestem pod wielkim wrażeniem, jak przestrzeń publiczna jest tutaj dostosowana do wspólnego spędzania czasu z rodziną. W dużej grupie. W Holandii takie wyjścia są raczej do restauracji lub zoo i parków rozrywki czy na camping. Tutaj zaś gotowanie razem jako część kultury. 

Na zdjęciu poniżej widać rozstrzał pomiędzy zamożnością mieszkańców. Z jednej strony nowoczesny dom z dużym ogrodem i podjazdem z garażem, a z drugiej strony małe domki, ściśnięte razem z malutkimi skrawkami ziemi na tyłach oraz kominami pieców chlebowych. Zapadnięte dachy. 

Tego dnia też było małe trzęsienie ziemi na wyspie, na której mieszkaliśmy poprzednio. Nie było ono w żaden sposób odczuwalne dla nas. Jak rozmawiałam z panią, która sprząta te domy, które posiada nasz host, mówiła że nie mogłaby mieszkać na Islandii, bo mają oni tam czynne wulkany. Podczas gdy ona wie, że jej wulkany nie zagrażają nikomu. I chyba ma rację - trafiłam dziś na filmik na instagramie, jak turyści byli ewakuowani ze SPA z powrotem na statek, ponieważ wulkan zaczął wybuchać. 

Po spakowaniu zdaniu domu pojechaliśmy do Porto Formoso. Jest to niewielka wioska rybacka, w której trafiliśmy na restaurację serwującą świeże ryby. Kiedy dojechaliśmy, restauracja była wciąż nieczynna, więc poszliśmy na mały spacer. Wioska prezentuje się naprawdę skromnie, a koloru dodają fasady budynków pomalowane i udekorowane w różny sposób. Nierzadko z obrazkiem świętych nad lub przy drzwiach. Wieś ta ma malutki port, gdzie można nająć rybaka i popłynąć na połów. Z ową rybą można iść do wspomnianej restauracji, gdzie zostanie ona specjalnie dla ciebie przyrządzona z lokalnymi warzywami.

Mąż wziął jakąs rybę, którą akurat tego dnia nie mieli - ja miałam tam kiedyś doradę, ale niestety tego dnia się nie pojawiła w menu. Ja wzięłam burgera z quinoa i sądziłam, że dostanę go w bułce. Nie - był to wegetariański burger podany z warzywami i frytkami. I jajkiem - dużo posiłków na Sao Miguel dostawaliśmy z jajkiem - dla mnie jest to super bonus. Uwielbiam jajka w każdej niemal postaci. 

Te wakacje były naprawdę udane. Pomimo pogody, którą widać na zdjęciach. Azory mają swój klimat. Zbierają się nad nimi chmury z okolicy, wiszą nad wulkanami i górami i powodują, że nawet jak ma nie padać, to cośtam z nieba leci. Jest bardzo wilgotno i często rośnie dookoła wybujały mech. Bywa ślisko, pogoda jest bardzo nieprzewidywalna, a w sezonie zimowym zdarzają się huragany i tornada. Klimat zmienia się z subtropikalnego na tropikalny i pomału robi się za ciepło, aby spokojnie na wyspach żyć. Klimatyzacja pojawia się tylko w bogatych domach, najczęściej na wynajem. Sao Miguel miało mniejszy społeczny klimat niż poprzednia wyspa. Nadmierna turystyka psuje doświadczenie, bo takich naprawdę lokalsów spotkaliśmy mało. Nie było historii jak u Roberto, gdzie mówił nam o trzęsieniu ziemi, podczas którego matka uratowała mu życie. Spotkaliśmy za to masę Kanadyjczyków, Belgijki Niemców, Hollendrów, Francuzów i inne baśniowe stworzy. No i Polaków. Bardzo fajnych Polaków. 

Jedyne za czym nie będę tęsknić to pająki. Ja myślałam, że Holandia ma duże pająki - szczególnie teraz na jesieni - ale to co się od**&*&dala tam to jakaś porażka. Mieliśmy w domu insekty, których istnienia bym nie wymyśliła sobie. Pająki siedzące na meblach, przy włączniku światła, przy klamce od drzwi... Bydlaki tak duże, że nawet mój mąż zaczął protestować, jak miał je łapać i spuszczać w kiblu. On też się boi. 

Siedząc na lotnisku mąż pokazał mi jak wydawaliśmy pieniądze w tym czasie. Supermarkety i butiki kosztowały nas 630 euro. Kupowaliśmy głównie jedzenie, lokalne wypieki, alkohole na zabranie do domu, wyroby masarskie i sery. Dużo serów. Free time 280 euro - nie mam pojęcia co to jest. Bilety wstępu były tanie, nie wchodziliśmy do wielu miejsc, może któraś restauracja która miała muzykę na żywo ma inny status niż restauracja? Piwiarnia tak miała, ale tam zostawiliśmy jakieś 15 euro. Samo stołowanie się to 780 euro. A rachunki były małe za jedzenie, bo poza hotelem w Furnas, gdzie płaciliśmy ponad 100 euro to obiady kosztowały od 35 do 80 euro. Wynajem auta i tankowanie to 600 euro. Razem wyszło 2,4 tys euro wydane w dwa tygodnie. Do tego dodałabym samolot i wynajem domu i mamy łącznie 5 tysięcy euro. I jeszcze jakieś 230 euro za hotel dla kota. 

Wiem, że wycieczka z biurem podróży może wyjść taniej. Ale jak spojrzeć na ilość wolności, jaką mieliśmy, prywatności, decyzyjność co kiedy robimy i co gdzie jemy, dostęp do pralki i suszarki, własne jacuzzi, w pełni wyposażoną kuchnię czy patio z widokiem na ocean i werandę z widokiem na góry - było warto. 

Postanowiliśmy także z mężem, że za rok wracamy. Jeśli wynajmiemy ten sam dom, właściciel da nam 25% upustu. 

20 października 2024 , Komentarze (5)

W ostatni pełen dzień pobytu na wyspie mieliśmy do wyboru, szlak bądź chill. I powiem szczerze miałam już dość trekkingu. Byłam zmęczona. Czułam że brakuje mi odpoczynku. Snu. Spokoju. Wygodnej kanapy. Wygodnego łóżka. Nic nie robienia. Niczego nie musieć. Mąż miał podobnie. Wzięliśmy więc auto i pojechaliśmy na zakupy. Po wino, herbatę, słodycze, pamiątki, a ja miałam ochotę na kolejną torebkę z korka. Portugalia słynie z produkcji korka. 

 Obejrzałam ich kilka, a brałam pod uwagę tylko firmę Montado, której torebkę kupiłam dwa lata temu i która mi się bardzo przydała w tym czasie i nie nosi znamion zużycia. Można ją upchać solidnie i nadal jest ładna i nie traci koloru na nadruku ani nie odkształca się. 

Kupiłam sobie też wachlarzyk. Mam słabość do nich. 

Gazeta na zdjęciu to rozdawania gazetka w restauracji, która zawiera aymrtykuly o samej restauracji jak i menu. Znajduje się ona w Ponta Delgada i czekaliśmy godzinę, zapisani na listę kolejową, aby wejść i zjeść. Boże, co to była za uczta. 

Niech to będzie ostatni mój taki posiłek w tym roku. Potem mogę się odchudzać. Zjadłam wodnista zupę z jarmużu, mąż zaś świeży ser z ostrym sosem. Później wzięłam grilowanego na raw tuńczyka, a on cała rybę, której nazwy nie pamiętam. Na deser wziął herbaciany pudding a ja pudding z pochrzynu. Nie czułam się nim usatysfakcjonowana, więc wzięłam jeszcze mus czekoladowy. To była wisienka na torcie, choć sam tuńczyk był wybitny i chyba najlepszy w moim życiu. 

Na koniec trochę zakupów i powrót do domu do jacuzzi. Niby nic się nie działo tego dnia, a jednak padłam jak mucha. Choć ostatnio zasypiam słuchając podcastu Sleepy Bookshelf gdzie słucham sobie Tajemniczego ogrodu. Uspokaja mnie ta książka. Polecam ciekawskim. 

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.