No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
Umówiłam spotkanie na siłowni i podpisze karnet na kwartał. Krócej się nie da niestety. Zobaczymy czy 3 miesiące wystarcza, abym zaczęła widzieć zmiany.
Póki co waga idzie w dół. Bardzo wolno. Spadła z 78kg na 75.9kg. Zobaczymy jak to się będzie działo, gdy zacznę trenować. Z obciążeniem na siłowni. Czy spin da fajne spalanie i endorfiny tego ostatniego jestem pewna, choć koncepcja ustawienia rowerków tak, aby ludzie siedzieli twarzami do siebie, średnio mi się podoba. Lubiłam ciemność sali i anomimlwosc na siłowni w Toruniu, gdzie trenowałam.
Dziś w planach spacer z kijami. Najpierw jednak mam spotkanie z moim lekarzem i omówienie problemu z kolanem. Oczywiście na samą wizytę musiało przestać boleć, choć wczoraj bolało dość konkretnie. Zawsze jak umawiam lekarza to mi nagle wszystko przychodzi. Czasem mam wrażenie, że ja mam jakiś problem psychiczny i to wywołuje różne schorzenia...
Mam też spotkanie z psychologiem. Ogólnie oni chcą bym chodziła na spotkania grupy osób z autyzmem, gdzie ludzie uczą się identyfikować swoje emocje oraz zachowania ludzi dookoła, aby żyło się jak "normalnym" ludziom. Jeszcze nie przeczytałam nawet strony tego stowarzyszenia. Wiem, że spotkania są w czasie mojej pracy.
Ponadto mam zostać poddana terapii poznawczo- behawioralnej. Ale oczekiwanie na liście trwa kilka miesięcy. Bo brakuje specjalistów. Chyba w każdym kraju teraz ludzie wola iść w tiktoki niż prawdziwa pracę....
Nie wiem, dlaczego ten filmik wyskakuje mi u góry. G
Dodawani wpisu z telefonu to mordęga.
Bylam wczoraj na siłowni na kolejnym dniu próbnym. Pokazano mi jak działa strefa eGym i pogadaliśmy o abonamentach. Muszę jeszcze wpaść na strefę flex, ale to dopiero po podpisaniu umowy.
Chcę wziąć na próbę karnet na kwartał. Zobaczę co z tego wyniknie. Myślę o chodzeniu na eGym 2x w tygodniu oraz na zajęcia grupowe z rowerków raz w tygodniu. Filmik powyżej.
Niestety z kolanem bez zmian i chyba umowie lekarza. Czas aby coś z tym zrobić. Fizjo napisał mi, że najpierw lekarz. Myślałam że można to obejść.
Mieszkam w Holandii na granicy polderu Wieringemeer. Polder ten jest najciemniejszym miejscem w całej Holandii. Zaś caly kraj jest jedną wielką jarzeniówką Europy. Randstad oraz Belgia mają największe nagromadzenie światła, na co składają się zakłady przemysłowe i szklarnie, oraz duże miasta. Niedaleko siebie Rotterdam, Haga, Amsterdam, Antwerpia czy Bruksela. Moja prowincja, moja gmina, leżą nad brzegiem morza Północnego, wiec z jednej strony sąsiadują z nami nas duże miasta, a z drugiej czerń morskiego nieba.
Wyszłam na spacer z kijami - jeden wciąż mi się luzuje i 3 razy musiałam go składać do kupy, aby się nie rozleciał - i porobiłam kilka zdjęć, aby pokazać wam, jak wygląda aura u mnie - w niemal najciemniejszym miejscu Holandii [jakieś 10km dalej ono się znajduje].
Gmina, w której mieszkam nie instalowała latarni ulicznych poza wioskami, zatem kiedy opuszczam moją wieś, idę w ciemności. Na skrzyżowaniach i przejeździe kolejowym są latarnie, ale poza tym jest to czasem i odcinek 2-3km bez ani jednej latarni - jedynie z domami wzdłuż drogi.
Pierwszą łunę widać już od razu, gdy wejdzie się w ciemność. Wszystkie zdjęcia przedstawiają obiekty na tle łuny, inaczej nie ustawiłabym ostrości w telefonie, aby zrobić te zdjęcia. Niestety ale oprogramowanie aparatu potrzebuje punktu kontrastowego, aby na nim skupić soczewkę.
Kanał odbija łunę z nieba. Owa łuna to miasto położone mniej niż 10 km dalej.
Wiele domów jest oświatlonych na zewnątrz, posiadają też lampki w ogrodach.
Tutaj łódź oświetlona latarnią na skrzyżowaniu. W tle łuna z mojej wśi - niespełna 1000 mieszkańców i 4 ulice.
Na tym zdjęciu widać dwie łuny - ta wyżej to miasto 10 km dalej, a ta niżej to miasto ze szklarniami 20 km dalej. Gdybym szła w innym kierunku, widziałabym łunę Agriport A7 - strefy przemysłowej ze szklarniami z papryką i pomidorami - ogromnymi przedsiębiorstwami - podległej o 30 km.
Przejazd kolejowy.
Moja wieś.
Jest pochmurno - od chmur odbija się światło emitowane na ziemi. Brakuje księżyca, który jest w 1 kwadrze i też powinien dawać dużo światła. Nie widać ani jednej gwiazdy, a jedynie kilka samolotów zbliżających się do Schiphol - jakieś 45 km od nas.
Jak podobał się wieczorny spacer i obserwacja zanieczyszczenia światłem?"
"Wpływ zanieczyszczenia światłem na zdrowie może przejawiać się jako: częstsze bole głowy, zmęczenie, stres, odczucie niepokoju, bezsenność. Wyniki badań medycznych wskazują, że nocne sztuczne oświetlenie może być czynnikiem powodującym raka piersi, poprzez zmniejszanie ilości wytwarzanego nocą hormonu melatoniny."
Pod linkiem można przeczytać pracę napisaną przez S. Kołomańskiego z Instytutu Astronomicznego Uniwersytetu Wrocławskiego. A w nim pada m.in. takie zdanie: " Największym problemem z
zanieczyszczeniem światłem jest to, że nie istnieje ono w świadomości przeważającej
części społeczeństwa. Jeśli chcemy skutecznie zmniejszać zanieczyszczenie światłem,
musimy w pierwszej kolejności przekazać społeczeństwu wiedzę na ten temat."
Zrobiłam dziś rano pomiary na swojej wadze, aby móc zestawić to z wagą na siłowni. Moja waga nie ma tych rączek, które ściska się dłońmi, a jedynie płytki pod stopy. Zatem bada przepływ impulsów tylko przez dolną część ciała. Wyniki zatem się dość sporo różnią, bo o ponad 3% tłuszczu. Podobnie wg maszyny na siłowni mam 41proc mięśni, a w domu już tylko 30proc. No ale jeśli zapiszę się na siłownię to będę trzymać się ich wskaźników - pomiary robi się chyba co miesiąc.
Wczoraj wzięłam kije ponownie na spacer. Nie zawiodły tym razem. Chyba jednak nie są takie złe. Ale nie składam ich w domu. Przy składaniu jeden od początku robił problemy. Metalowa linka się gdzieś haczy w rączce i trzeba ją siłą trochę uwolnić, aby można było kij złożyć. Nie będę kusić losu.
Gdy szłam aleją za wsią jeszcze nie było tak źle z pogodą. Trochę padało, ale miałam deszcz w plecy oraz daszek nad okularami, więc spoko. Później jednak rozpadało się tak już na serio. Szłam dłuższą trasą, więc deszcz złapał mnie jakieś 3-4 km od domu. Miałam mokrą na wylot kurtkę softshell - nie brałam membrany, bo uznałam, że nie jest tak źle - sweterek pod nią oraz koszulkę. Wróciłam do domu w mokrych butach i bieliźnie, jakbym do kanału wpadła. Rozwiesiłam się w pralni, gdzie podłoga i tak jest stara, a pochłaniacz wilgoci chodzi niemal non stop odkąd wróciliśmy z urlopu i wisi pranie. Starłam mopem kapiącą wodę i podłożyłam miski.
Było już za późno by myć dready, więc zrobię to dziś po pedicure. Obudziła nas wojna u sąsiadów. 5-latka i jej matka znów darły się na siebie. 5 rano. Sobota. Hurra. Za kilka godzin pedicure, a potem umyję dready. Ostatni raz myłam je jeszcze w Hiszpanii. Chyba ze 3 dni przed wyjazdem.
Zauważyłam, że odkąd mam dready to nie muszę tak często myć głowy. Mam te spraye odświeżające i jeden myjący, kiedy wystarczy popryskać skalp i spłukać lub wytrzeć ręcznikiem, ale wolę takie prawdziwe mycie. A to nie jest już tak często konieczne.
Wcześniej myłam włosy co 2 dni. Codziennie najczęściej. Teraz jak dotykam skóry głowy, to włosy w ogóle nie są tłuste. Nie mam też grubej warstwy skóry, którą sobie zawsze podczas mycia wydrapywałam, lub z nudów drapałam, jak miałam tłustą głowę. Kilka razy pytałam mojego męża, czy mi się tylko wydaje, ale mówił, że włosy wyglądają przy skórze na świeże, a nie tłuste. Nie pachną też w żaden sposób, powiedział "neutralnie".
Zastanawiam się czy codzienne grzebanie przy włosach nie stymuluje przypadkiem ich natłuszczania. Tak jak za sucha cera na twarzy tłuści się za mocno. Bo organizm szuka kompensacji. Zobaczymy jak to będzie za miesiąc, jak rozczeszę włosy na kilka dni.
Nie zmienia to faktu, że dziś umyję głowę, bo mam wrażenie, że teraz to już trzeba. No i po tygodniu w pracy same dready mogą pachnieć szklarnią, choć jak wącham to też nie wydają się mieć wcale zapachu. Jednak jakoś wewnętrznie czuję przymus, by je umyć.
A jak już o pracy mowa... To taką piękną aurę robią lampy w szklarniach. Odkąd pamiętam niebo na osiedlach szklarniowych było pomarańczowe, ale od kilku lat lampy zostały wymienione na różowe i proszę co się dzieje, kiedy chmury nisko wiszą. Na grupach łowców zorz polarnych wiele osób interpretuje te światła jako zorze. Dopiero wtedy ktoś ich uświadamia, że istnieje coś takiego jak zanieczyszczenie światłem. Niestety jest to czynnik na który ludzie mało zwracają uwagę, ale może on być bardzo szkodliwy dla cyklu dobowego i zegara biologicznego. A to wpływa już na hormony i stres, a te na nowotwory i inne chroniczne problemy.
Nie mam problemu z tym, że tam pracuję, ale nie chciałabym tam mieszkać.
Z kolanem nadal problem. Postanowiłam więc iść na spacer z kijami, aby nie siedzieć w domu. Co zlego moglo się wydarzyć?
Ubrałam kamizelkę odblaskową i pomimo kapuśniaczku, poszłam się przejść. Z radością zabrałam moje nowe kije trekkingowe i udawałam, że są to kije do nordica. W sumie nie wiem czy to to samo, czy się czymś różnią? Kij to kij. Dałam za nie 80 euro, więc mnie szlak trafił, że się rozpadły. Na szlaku w Hiszpanii jeden z kijów wciąż mi się składał. Ale że mi ostatni element odpadnie, to już przegięcie.
Napisałam email do sklepu w Bilbao, że taka sytuacja miała miejsce. Wysłałam zdjęcie kija oraz potwierdzenie płatności kartą w sklepie. Kartonik i paragon wyrzuciliśmy jeszcze w Hiszpanii, bo przecież "co się może stać?".
Zobaczymy czy odpiszą, co odpiszą i czy zgodzą się na wymianę kijów na nowe. Pojechaliśmy nawet z mężem na tą trasę, gdzie chodziłam [ja już w piżamie i wykąpana, on w kapciach] i szukaliśmy z latarkami, gdzie brakująca część. Mąż znalazł ją potem wepchniętą do jednego z elementów teleskopowych i wyciągnął jakimś cudem. Kij złożył, ale chodzi ciężko i są problemy, bo metalowa linka w środku się wciąż o coś haczy i nie da się kijów złożyć bez walki. Możliwe, że ponownie się rozpadną... Mam nadzieję, że moja skarga zostanie rozpatrzona. Czuję się trochę jak Karen, ale kurczę... 80 euro piechotą nie chodzi. Specjalnie kupiłam droższe, lżejsze kije z włókna węglowego, aby były solidniejsze i starczyły na kilka wyjazdów w góry. A one rozkraczyły się na płaskim -2m n.p.m.
Byłam wczoraj na pomiarach ciała na siłowni. Trochę mnie to zaskoczyło i w sumie i takę i cała rozmowa plus programowanie bransoletki egym, zajęło nam za długo, więc za tydzień wpadnę na naukę obsługi urządzeń.
Poniżej strona egym. Sama wiem niewiele, ale może chodzenie na siłownię zmotywuje mnie do trzymania miski. Na razie jest okej. 1800 kcal około. Wolałabym mniej, ale zobaczymy, gdzie są się uciąć. Ewentualnie jak kontuzja kolana minie to będę biegać.
Bo tak. Skręciłam lub wykręciłam coś w kanie podczas tenisa w poniedziałek....
W niedzielę pojechaliśmy do Amsterdamu do comedy clubu. Występował Karol Modzelewski z supportem w postaci Czarka Sikory. Było bardzo fajnie. Tym razem nie trzeba było nikogo wypraszać z sali za głośne zachowanie i ogólnie mili ludzie byli na występie. Zamieniliśmy kilka słów. To był przyjemny wieczór.
Od rana bujałam się gdzieś po domu pomiędzy praniem, a obrabianiem zdjęć na wieczór fotograficzny. Ale te w innym poście. Wyszykowałam się tak dopiero po 15-tej na pociąg. Comedy club jest niedaleko dworca głównego, więc poszliśmy dalej sobie spacerem. Karol występował z nowym programem „Bańka”. Był zabawny, ale nie tak ciekawy i spójny, jak „Afryka”. Wydawać się mogło, że zabrakło pomysłu. Opowiadał o swoich doświadczeniach w pracy w różnych branżach – od budowlanki po Polsat. I faktycznie, śmiałam się głośno, zwłaszcza podczas opowieści o pistolecie na gwoździe, ale to nadal były takie opowieści, jakie kolega z roku gadałby przy piwie. Trochę zabrakło kwiecistego słownictwa i metafor, które Karol daje w swoim programie na YT.
Zabawny i momentami dość niesmaczny humor przedstawił też Czarek Sikora. W przeciwieństwie do zeszłorocznego supportu, Czarek naprawdę rozgrzał publiczność i fajnie wciągał pierwszy rząd w rozmowy. Co prawda w ogóle nie zaczynał rozmów z kobietami i zastanawiam się, czy to cecha osobista czy raczej brak pomysłu na rozpoczęcie żartu w rozmowie z kobietą.
Wracając do domu, chwyciłam jeszcze kebaba na dworcu. Najsmaczniejszy kebab, jakiego jadłam w Holandii. nawet mieli pitę, a nie naleśnik, jak to z reguły jest. U nas w okolicy dają kebaby durum albo w chlebie tureckim. A ten mi nie smakuje. Oczywiście na wadze jest znów więcej, ale to chwilowe. Ostatnio wciąż brakuje mi apetytu. Odkąd wróciliśmy do domu. Nie wiem dlaczego. W niedzielę zjadłam tylko lunch i kebaba, a dziś – choć jest już prawie 18-ta – zjadłam tylko lunch. Piję za to sporo, bo złapałam infekcję pęcherza. Za dużo obcych toalet w ostatnich 2 dniach i za mało płynów.
Od rana ogarniam zdjęcia z wakacji. Nie mam ich tak dużo i nie są tak ładne, jak te sprzed roku, ale trochę zabawy jest podjęliśmy decyzję o powrót na Azory. Tylko wciąż jest mało lotów dostępnych.
W piątek mieliśmy możliwość po raz ostatni chodzić po pięknym mieście Castro-Urdiales.
Dzień zaczęliśmy od wyjścia na wschód słońca. Mąż przygotował deskę serów, wzięliśmy wino, ja zabrałam aparat i statyw. Gdy wychodziliśmy z mieszkania, była jeszcze niemal godzina do wschodu słońca. Sceneria w mieście była bardzo romantyczna.
Zajęliśmy miejsce na kamiennych schodach, które służy mieszkańcom jako miejsce do opalania. Mieliśmy stamtąd widok na łunę miasta Bilbao, na osiedle apartamentów ów po drugiej stronie zatoki oraz plażę, na której dzień wcześniej wylegiwalismy się w słońcu.
Spektakl światła zacząć się tuż po godzinie 8 rano. Kwadrans później widać było już cała tarcze słońca.
Widzieliśmy również samoloty lecące do Bilbao.
Wokół nas krąży ptaki. Były dość ciekawskie, więc zakładam, że nauczyły się już, że obecność ludzi oznacza obecność jedzenia.
Po wszystkim poszliśmy do mieszkania dalej spać. Kladlismy się coś koło 1 w nocy i brakowało nam sił na ten durny i ciepły dzień. Pozamykali sky okna, aby gwar uliczny nas nie obudził. Nigdy jeszcze nie spałam w tak głośnym miejscu, a przecież mój tata mieszkał na starówce zabytkowego miasta na południu Francji. Myślałam, że nic nie przebije grających w nogę butelką wody pijanych Francuzów. Zdziwiłam się dziś rano, gdy grupka jeszcze pijanych hiszpanow, o 5 rano darła się dla zabawy. Jeden krzyczał wciąż „aua”, jakby działa mu się krzywda. Ale po prostu chcieli się wydzierać. No i te psy. Ludzie siedzą w tapasach z psami u nogi, a te się nudzą i szczekają na wszystko i wszystkich. Pracownicy tapasów też nie ustawiają stolików i krzeseł, ttlk ciągną je po kamiennym deptaku. Lub pchają. Pchanie chyba jest głośniejsze. I tak dwa razy dziennie wyciągają wszystko, a potem w nocy zaciągają wszystko z powrotem do lokali.
Poszliśmy wieczorem na kolację do restauracji, gdzie już jadaliśmy. Kelner znów uścinął nam dłonie. Życzył bezpiecznej podróży. Nie dotarliśmy wcześniej do deseru ani razu, więc tym razem zaczęliśmy od deseru. Sernik niemal jak polski. Niższy i mniej suchy. Krem cytrynowy był bardzo smaczny. Jak nie lubię cytryn, to lubię desery cytrynowe. Zjedliśmy też po przekąsce i byliśmy pełni.
W mieszkaniu dokończyliśmy pakowanie i poszliśmy spać. Pobudka o 4 rano. Obie walizki zmieściły się w limicie wagowym. Co prawda waga lotniskowy znów dodała masy, ale zostawiliśmy 1.5kg zapasu na błąd pomiarów. O dziwo do Hiszpanii mogliśmy wziąć 23kg a wylecieć do domu już z 25kg. Nie rozumiem tego. Tak samo jak czasem każą wkładać elektronikę do bagażu kabinowego, a czasem nie. Jak leciałam do Lublina to zakaz wody i elektroniki, do Gdańska to zakaz wody i elektronika w podręcznym, do Hiszpanii to wodę mogłam wziąć ale elektronika w oowrecznym, a teraz w Hiszpanii wodę musiałam wylać. Co lotnisko to inne zasady. Z resztą wracając z Hiszpanii miałam wrażenie, że kontrola osobista była kompletnie zlana. Mam takie ręczy w podręcznym, które są na zakazane liście, a do tej pory tylko w Holandii pan wziął moja torbę na otwieranie. Powiedziałam że m 2 jabłka i banana i powiedział że w takim razie spoko.
Jesteśmy już w pociągu i jedziemy do domu. Kilka km od domu mam samochód i kopsniemy się od razu na zakupy, aby mieć coś na lunch. Nadal mam w torebce trochę sera i chorizo, ale bez pieczywa to średnio mi smakuje.
Kicię odebrać możemy dopiero w poniedziałek. Trochę mi smutno, ale wiem, że jest w dobrych rękach.
Dziś krótko będzie. Zaraz zmykam na plażę. Wczoraj był znów dzień nic nie robienia. Poszliśmy na plażę poleżeć. Zaliczyliśmy 3h na słońcu. Zaczęliśmy zasypiać więc poszliśmy do domu. Woda chłodna, ale cudowna.
Później poszliśmy kupować wina, aby zabrać je ze sobą jako pamiątki. Paixe Vasco ma świetne białe wina. Właściwie to niemal zielone wina. Najpierw jednak poszliśmy na kawę i ciastka. Ten stożek to był murzynek, ale zamiast wafelka miał babeczkę. Ponadto był bardziej gesty niż murzynki, które jadłam w dzieciństwie. To serduszko to zawijas z ciasta feancuskiego z kremem i czekolada. Zaś to po prawej to babeczka z budyniem. Takim oldschoolowym budyniem, jaki kiedyś dawali na drożdżówkach. Jako dziecko kochałam takie jeść.
Później, w sklepie znalazłam coś fajnego. Śniadaniówkę termiczna w formie torby na ramię. Ma ona w środku dwa pojemniki na kanapki. Mogłabym nosić pieczywo chrupkie już posmarowane. Spodobała mi się, więc sobie sprawiłam.
Ponadto kupiłam kubek oraz kremy do ciała. Znam ta serię, ale nie próbowałam jeszcze arganowego ani oliwkowego.
Po zakupach poszliśmy na kolację. Był nasz wcześniejszy kelner, który nauczył się poprzednio mówić „proszę” i „smacznego” kiedy nas obsługiwał.
Znalazłam też historyczne zdjęcie niedaleko budynku, który na nim widać. Zrobiłam porównanie, jak wygląda on obecnie. Niewiele się zmieniło, ale widać, że była modernizacja.
Dziś plaża i odpoczynek. Jutro ostatnie zakupy i pakowanie. W sobotę o 5 rano mamy zamówiona taksówkę na lotnisko. Myślę że ten urlop jest spełniony. Wymęczylismy się, odpoczywaliśmy, zjedliśmy świetnie, wypiliśmy dużo, poznaliśmy wiele ciekawych miejsc i zobaczyliśmy ciekawą kulturę. Jak do tej pory, jest to bardzo udany urlop. Pomimo nierównej walki z firmą od bagażu, która zapłaciła 1/4 ceny nowej walizki.