Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 110099
Komentarzy: 4789
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 15 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 38 lat, Piernikowo

172 cm, 79.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 stycznia 2024 , Komentarze (5)

Kocyk poprawiony. Jestem już na bieżąco. Wygląda moim zdaniem o wiele lepiej, kiedy zimny zielony przeplata się z niebieskim, a ciepły zielony z żółtym - nie odwrotnie. Zajęło mi 3 dni dotarcie do bieżącego dnia. Stan na 29 stycznia prezentuje się, jak poniżej.

Spędziłam sobotni ranek i popołudnie w Zoo. Była piękna pogoda i świetnie się bawiłam z koleżanką robiąc zdjęcia wszystkiemu, co się rusza. Szkoda, że nie mam fajnych zdjęć dużych kotów - ogrodzenia są tak zrobione, aby nie widziały one za bardzo ludzi i się nie przyzwyczajały do ich obecności, więc też i wetknięcie obiektywu w szparki do podglądania kotów, dają raczej marny efekt. Jestem ciekawa, jak to będzie z Lumixem, którego obiektyw będzie mniejszy...

28 stycznia 2024 , Komentarze (10)

Kiedyś już pisałam o tym, jednak skoro co roku robię czystki na blogu to pewnie nie został ślad po moich wywodach.

Holandia jest najgęściej zaludnionym krajem w Europie. Takie Indie europy. Mam to szczęście, że mieszkam na końcu świata i tutaj gęstość zaludnienia jest mniejsza - zamiast miejskich aglomeracji mam pola, wały powodziowe i pastwiska dla owiec i krów. Wychowałam się na bardziej zurbanizowanej wsi niż mieszkam. W mojej jakże poPGR-owsiej wsi są bloki, sklepy czy choćby straż pożarna. Tutaj zaś jest sklep z łodziami, komputerowy, korty tenisowe, boiska piłkarskie, do gry z bule, świetlica tzw. dorphius czy park dla psów, a nawet mechanik samochodowy z komisem. Do tego wieś jest malutka, czysta, w miarę cicha [chyba, że o 1 w nocy].

Mam dom z ogrodem - dom jest w zabudowie szeregowej i ma 3 piętra. Kupiliśmy go w 2019 roku i zrobiliśmy niewielki remont przed wprowadzeniem się. Na tamte czasy ten dom był śmiesznie tani i często żartuję, że czekam aż rozpadnie się, bo gdzieś musiał być kruczek ukryty. Po początkowym strachu, kiedy słyszałam chrupanie kornika, okazało się, że domowi zupełnie nic nie dolega, poza tym, że poprzedni właściciele oszczędzali na wszystkim i przy kolejnych renowacjach odnajdowaliśmy coraz więcej cudów architektonicznych. A to spad pod prysznicem idzie od odpływu a nie do, a to drzwi wejściowe docięto, nie wiemy czemu, na dole tak, że nam ślimaki, salamandry i śnieg dostawały się do środka, itp. Cuda. Sukcesywnie jednak eliminujemy buble i dom robi się coraz fajniejszy. Wymieniliśmy wszystkie okna na potrójną szybę, oraz mamy szczelne drzwi. Do tego mąż zaizolował meterkast, z której wiał sztormowy wiatr, oraz skosy w sypialni, gdzie było wyjście wentylacji warstw ścian nośnych - w Holandii widocznie buduje się takie wentylacje, ponieważ jest tutaj bardzo dużo wilgoci. Odciął więc on sypialnie od wentylacji, a tym samym mury nadal są osuszane naturalnie, a nam w sypialni po nogach nie wieje.

W środę mój kolega kupił dom. Taki sam jak mój, wybudowany w tym samym czasie, również w środku szeregowca. Położony na tej samej ulicy, bliźniaczy. Jedyne co to lustrzanie położony, więc ogród ma od północy, a nie od południa jak ja. Za to jest sporo dłuższy niż mój. I teraz coś, co mnie przeraża - zapłacił 100k więcej niż ja za dom. Ceny regularnie idą w górę, ale tak realnie, jak rozmawialiśmy o szczegółach to wiem, że dziś nie kupiłabym swojego domu. Nie byłoby mnie na niego stać.

A jak kolega tego dokonał? Pomijając fakt, że jest dusigroszem i zbierał kasę odkąd przyjechał do Holandii 3 lata temu, dodatkowo ma drugą pracę oraz mniejsze wydatki z tytułu wynajmu domku, gdzie media ma w cenie, a podatki go nie dotyczą. Mimo wszystko, to co osiągnął jest wynikiem ogromnej pracy i skupienia na celu. Znam tutaj Polaków, którzy pieniądze tracą przez palce - na markowe ubrania, iPhony, gadżety, samochody, narkotyki. Mój współpracownik naprawdę odejmował sobie większość zbytków właśnie w tym jednym celu - aby ogarnąć sobie życie tak, by nie musieć się już niczym martwić. A stały adres zamieszkania taką stabilizację zapewnia - wiem po sobie.

Przeraża mnie cena, jaką kolega zapłacił, choć i tak nie jest ona wysoka, jak na obecne czasy. Mediana krajowa wynosi grubo ponad 400k za dom, a nasza okolica akurat należy do tych w miarę drogich. Tanie domy są na wschodzie kraju, gdzie jest mniej pracy niż u nas, zaś najdroższe w obszarze Randstad.

Sprowadzające temat jednak do mnie i mojego punktu widzenia - ciesze się, że koledze się udało. Będzie miał swoje małe huisje, boomtje, beestje. Spokojne, sielskie życie. Co prawda wspominał, że jego narzeczonej już się włączyła chęć na dziecko, podczas gdy on jest bardzo temu obecnie przeciwny, ale może zaznają choć rok spokoju nim baby-wish-terror zapanuje ich życiem. Trochę się martwię o mieszkanie tak blisko siebie. Widujemy się 8 godzin dziennie i póki co padają deklaracje wspólnych grilli i grania w planszówki, ale to raczej tylko fasada. Kolega bardzo oddziela pracę od domu i mówił niejednokrotnie, że za drzwiami firmy on mnie nie zna i woli nie oglądać. Teraz może być niezręcznie. Chyba gdzieś z tyłu głowy boję się po prostu odrzucenia. Ostatnio znów myślę nad zmianą pracy, więc to może by mi pomogło nabrać trochę dystansu.

26 stycznia 2024 , Komentarze (2)

Jakiś tydzień temu zauważyłam, że chyba źle ułożyłam wełnę na schemacie temperatur. Zimny zielony wskazuje na temperatury wyższe niż ciepły zielony. Postanowiłam na początku zignorować ten błąd i iść dalej. Myślałam sobie, że przy całym kocyku, nie będzie to miało znaczenia, skoro centrum koca będzie różowo-fioletowe. Jednak kolejne dni, co brałam koc do ręki, aby zrobić kolejne linie, gryzł mnie on w oczy. W końcu podjęłam decyzję - lepiej go przerobić w styczniu niż w czerwcu. Walory estetyczne jednak są istotne przy rękodziele.

Robię więc koc od nowa. Od 1 stycznia. A byłam już na bieżąco. Będzie trochę kombinacji, bo teraz używam pociętych wcześniej kawałków wełny i przejścia między nimi są dość toporne. Ale z drugiej strony - koc będzie mieć 3 metry długości - gdzieś znikną te niedociągnięcia, jak pojawi się kolejnych 340 linijek kolorów.

Życzcie mi powodzenia - póki co robienie tego koca jest naprawdę fajne.

24 stycznia 2024 , Komentarze (3)

Waga znów waha sie w granicach mojego życiowego maksimum. Wprowadziłam więc sprawdzoną metodę - posty przerywane. Akurat kończy mi się miesiączka, więc mam siły. W zeszłym tygodniu trzymałam posty po 16-18 godzin. W tym tygodniu po 22-24 godziny. Po prostu nie biorę jedzenia do pracy. W domu śniadanie łatwo póki co pomijam. Czuję się rano dobrze, więc nie mam potrzeby by jeść. W pracy nie mam nic ze sobą i nawet koleżanki rozdające słodycze mnie nie kuszą. Jest mi po prostu komfortowo i nie czuję wcale głodu. Ani zachcianek. 

W domu jem zaś obiad - ostatnio tortellini z paczki - i wypijam inkę. Jeśli mam ochotę na przekąskę, to jem. Komfortowo. Wychodzi koło 1300 kcal ze wszystkim, może nawet więcej. Nie czuję się ciężko gdy jem, ani słabo gdy nie jem. Pozwalam sobie na płyny w postaci herbat czy kawy - tutaj dodaję śmietankę, bo kawa u nas w pracy jest wstrętna. Może i śmietanka załamuje mi krzywą cukrową, ale najważniejsze, że wtedy nie jem. Te 30kcal ze śmietanki to jak nic, a dziś potrzebowałam wypić kawę, bo nie mogłam się skupić w pracy. 

W piątek może skończę post wcześniej, bo moja szefowa ma urodziny i może przyniesie coś słodkiego. Nie wiemy nigdy kiedy pojawi się w pracy, ale jeśli przyniesie coś lepszego niż makaroniki, to spróbuję. 

20 stycznia 2024 , Komentarze (7)

Trzeci tydzień roku minął w lekkiej męce. Czułam się zmęczona codziennie, dopadła mnie miesiączka i skurcze [odkąd mam spiralę to jest gorzej niż kiedy używałam krążków], a do tego w pracy nerwowe latanie. Apogeum stresu w pracy było w piątek. Piątki są najgorsze! Zazwyczaj szefowa przychodzi i robi chaos, ale tym razem została na zdalnym i tylko męczyła mi duszę przez WhatsUpa od bitej 8 rano. Nie wiem, co się z nią dzieje, ale popełniła bardzo dużo błędów. Od nowego roku chodzi nerwowa i mój współpracownik mówi już, że i jemu się udziela. Pracuję z roślinami, ale przede wszystkim pracuję z numerami. Rośliny, które nie mają jeszcze patentu i nie są wprowadzone na rynek, istnieją u nas tylko jako numer. Nierzadko 8-cyfrowy numer, który musimy pamiętać, wiedzieć jak roślina wygląda, gdzie stoi i jakie jest jej przeznaczenie. Mamy na stanie kilka tysięcy takich roślin. Wszystkie ważne, niektóre kluczowe dla istnienia naszego działu. I czasem się zdarzy, że numer się pomyli, ale głównie zdarzało się to nam i ona to wychwytywała i wprowadzaliśmy korekty. Teraz my wyłapujemy błędy, a zdarzało się też i tak, że czegoś nie wyłapaliśmy i błąd został powielony. Wówczas ona go przechwyciła. Ostatnio kolega jej udowodnił, że dostał błędne instrukcje i błąd nie wynikał z jego pracy. Z jednej strony to Holandia i dystans szef-pracownik jest bardzo krótki - jesteśmy ze sobą na TY i rozmawiamy o prywatnych sprawach. Z drugiej strony... no nie można powiedzieć jej "martwimy się, ogarnij się". Ale to już temat do omówienia z Marianne - moją nową behandelarką z poradni zdrowia psychicznego. Kay-a już nie ma i teraz czeka mnie praca z nią. Jestem ciekawa co to za osoba, jeszcze nie umówiłyśmy pierwszego spotkania.

Wracając do wydarzeń tygodnia - wynajęliśmy mieszkanie na długi weekend w maju. Bratowa ma 40-tkę i wybieramy się na kilka dni razem do Pragi. Będziemy zwiedzać muzeum motoryzacji, bank, jeść knedle i kołacze.

W Holandii spadł śnieg. Utrzymał się kilka godzin, ale dzięki temperaturom na minusie - 1cm śniegu wracał to tu to tam w kolejnych dniach. W piątek wydano ostrzeżenie o gołoledzi. Z naszej perspektywy szklarniowej - śnieg oznacza tylko jedno - dach pozostaje zamknięty cały dzień i lecimy na sztucznym - różowym świetle - cała zmianę. Jak wróciliśmy z pracy to śniegu już nie było. Na lodowisko też nie szłam, bo lód się nie utrzymał.

A jak już piszę o pracy. Miałam w tym tygodniu fajną niespodziankę w pracy. Nasze begonie wewnętrzne [pokojowe] dostały jakiegoś stresu i w związku z tym wpadły w szał rozmnażania. Standardowo nie powinny one produkować kwiatów [ich cechą ozdobną są piękne kolorowe liście], ale kwitną. Zamierzamy to wykorzystać, aby szukać nowych ras. Natomiast co jeszcze mniej prawdopodobne - samoistnie zaczęły produkować rozsady. Na liściach różnych odmian znalazłam malutkie pędy nowych roślin. Gdyby taki liść włożyć teraz do zamkniętego pudełka i położyć na wilgotnej ziemi - uzyskałabym kilkanaście nowych begonii. Uwielbiam pracę z roślinami.

Inna z naszych odmian - ma włochate liście i pachnie jak przyprawa do pierników - dostała mutacji, o której nie wiedzieliśmy czy się przyjmie. Obecnie siewki kolejnego pokolenia pokazują utrwaloną cechę mutacji - białe liście. Jeśli uda się taką roślinę utrzymać przy życiu [biały kolor nie produkuje energii dla rośliny] to mielibyśmy niesamowity okaz do wprowadzenia na rynek.

Kolega z pracy eksperymentuje teraz ze zdrowym stylem życia. Rzucił palenie i bierze się za siebie. Ostatnio przyniósł ciasto mandarynkowe. Było smaczne. Bardzo lekkie i mało słodkie. Szczególnie podobała mi się struktura ciasta. Mam nadzieję, że będzie się ono pojawiać regularnie.

Ciasto też pojawiło się w pracy. Tzw. slagroomtaart firma podała, ponieważ nasza koleżanka z działu obok obchodziła jubileusz 25 lat pracy. W Holandii są dwa takie jubileusze - 12,5 roku oraz 25 lat. Za każdym razem pracownik w naszej firmie dostaje kwiaty, kopertę oraz przychodzą wszyscy szefowie i siadają razem do stołu z ciastem. Miałam możliwość pracować ponad 2 lata z ową koleżanką i mam dobre zdanie o jej pracy, a trochę gorsze o manierach jej pracy. Jednak swoje robi i towar wychodzi na czas, więc wszystko na plus. Lepsze relacje mam z nią od czasu, gdy już nie pracujemy razem i nie musimy się spotykać w stresujących sytuacjach, kiedy ona wszystkim rzuca. Postanowiłam więc skorzystać z luźnej i wesołej relacji między nami i poszłam jej pogratulować, dodając na koniec "ouwe trut", co znaczy coś jak "stara ruro". Żart wszedł dobrze, ale postronni byli przerażeni. Zazwyczaj tego ostatniego słowa nie używa się tak luźno i gdyby relacja między nami była mniej przyjazna to byłby powód to złożenia oficjalnej skargi w pracy. Na przyszłośc ustaliłyśmy, że lepiej będzie dla postronnych, jeśli będziemy używać określenia "ouwe taart", czyli "stary placek".

Zamówiłam kilka rzeczy znów do domu, w tym aparat fotograficzny. Sklep, po przypomnieniu im o zamówieniu, napisał mi, że najszybciej aparat będzie za 6-8 tygodni. jestem zawiedziona, ale żaden inny sklep nie ma go na stanie. Jak się okazuje ten pewnie też nie, więc musiał zamówić go od Panasonica z fabryki w Azji. No trudno. Poczekam. Wydaje się warty czekania - jest mały, ma bardzo jasny obiektyw i nie kosztuje tak dużo jak cała reszta. Oglądałam jednego Sony, który ma świetne parametry, ale pomimo ciemniejszego obiektywu - kosztuje dwa razy więcej.

Inne paczki na które czekam, zamawiam albo do punktu odbioru - jak aparat, który wymaga podpisania przy odbiorze - lub do domu, ale wieszam kartkę na drzwiach, aby zanieść do sąsiadów. Anneke czy Stefani nie mają problemu, aby wziąć paczki, ale problem jest potem złapać Stefani czy Toma. Są rano, aby odebrać, ale popołudniu ich nie ma. Czasem paczkę dostaję dzień później i muszę czatować przy oknie czy sąsiadka wróci do domu czy nie. W Holandii można kupić specjalne skrzynki na paczki. Jednak one dobrze wyglądają tylko jak się ma duży ogród przed domem i można te skrzynki wkomponować w projekt ogrodu. Ja mam malutki ogródek przed domem i taka skrzynka by tylko szpeciła. Jednak mogę zrobić coś innego. Są specjalne ławki do ogrodów, gdzie Holendrzy siadają w słoneczne dni z kawką lub winem i dzięki temu wchodzą w small talk z sąsiadami przechodzącymi. Jedna ze składowych holenderskiego GEZELLIG. Niektóre z takich ławek mają skrzynię na poduszki do siedzenia. Kurierzy są tutaj bardzo elastyczni. Chowali mi już paczki za doniczką z kwiatami, opierali o drzwi, wkładali do kontenera na odpad organiczny, a sąsiadka jak miała zawsze otwartą szopę na rowery, to kładli tam. Więc jak zostawię ławkę ze skrzynią to powinny paczki być umieszczane w skrzyni. A przynajmniej na to liczę. Muszę tylko do tej skrzyni dorobić izolację od środka i będzie gites.

Kupiłam więc ławkę. Dziś powinna przyjść. Wybierałam spośród kilku modeli. Były plastikowe i drewniane. Sztuczny ratan i proste skrzynie. Wybrałam antracytową drewnianą ławkę.

Kocyki robią się dalej. Żałuję trochę, że w sklepie nie mieli więcej zbliżonych kolorów do siebie z zakresu niebieskiego i zielonego, to bym nie miała tak pstrokatego kocyka dla siebie. Zobaczymy jednak jak będę przy letnich miesiącach, jak te zimowe wyglądają w całej okazałości. Jak widać po stronie lewej - w mojej wsi temperatura nie spadła za dnia poniżej zera ani razu.

Jak wspomniałam wcześniej - jestem wyczerpana. Źle śpię i nie wysypiam się. Staram się biegać codziennie, ale też i organizm szwankuje. Dzięki temu, że biegam krótkie dystanse, nie czuję bólu w ciele, ale chciałabym coś więcej spać. Garmin daje mi codziennie ostrzeżenia, że nie jest najlepiej. Moje serce ani długość i cykle snu, nie wskazują na poprawną regenerację. Ostatnio pokazał mi dwa razy, że przygotowanie treningowe wynosi 1 pkt na 100.

Jeden raz odpuściłam sobie bieg, ale kolejny raz postanowiłam to zignorować.

Wczoraj też nie chciałam odpuszczać. Jak zrobiłam już kocyki, to poszłam na bieżnię. Końcówkę musiałam przejść do marszu, bo wtedy bieżnia pracuje ciszej a ja mniej tupię. Była już 21-wsza, a mamy umowę z Tomem, że nie będę biegać po 21. Więc przeszłam do marszu i po cichutku dokończyłam trening. Tempo wyszło więc słabe, ale to nic. Liczy się, że trenowałam. Zrobiłam to, choć już byłam pewna, że zaliczę fail.

18 stycznia 2024 , Komentarze (2)

Wczoraj miałam zaplanowane rowerki. SclptCycle trwa 45 minut i jest to wysokiej intensywności trening na całe ciało z użyciem rowerów z kierownica triathlonową.

Po zajęciach poszłam jeszcze na 2 km na bieżni. Wyzwanie biegowe trwa. 

17 stycznia 2024 , Komentarze (4)


W poniedziałek byłam normalnie na siłowni. Zgodnie z planem. Najpierw rozgrzewka na orbitreku i potem godzinę segment siłowy. Po wszystkim poszłam jeszcze na bieżnie i zrobiłam 2 km. Wychodziłam do domu o 21.30.

We

We wtorek Garmin powiedział mi, że powinnam zrobić sobie dzień odpoczynku. Gotowość treningowa 1/100pkt. Jeszcze nigdy nie była tak nisko. 


Zostalam więc w domu i skupiłam się na przygotowaniu kalendarza ścienne go z naszymi zdjęciami. Zapis body battery na ten dzień wygląda źle. W nocy nie było regeneracji. W domu także. Na przerwie w pracy miałam trochę regeneracji oraz krótko przed północą. To te niebieskie paski. Mam nadzieję, że dziś będzie lepiej, ale w planie mam bieżnie oraz zajęcia ze spinu. 

Pewni więc wypocznie dopiero w weekend, choć też niekoniecznie, bo w sobotę rano jestem umówiona. 


Miałam zacząć wczoraj robić cardigan, ale nie zaczęłam nawet wprowadzać kolorów do kocyków. Nie starczyło czasu dosłownie na nic, tyle mi ten kalendarz zajął. 

15 stycznia 2024 , Komentarze (3)

Jak już wspominałam, biegam codziennie motywujące się etapem biegowym Adriana Kostery. Jestem fanką jego wyzwań i cieszę się, że nadal może on kontynuować swoje podejście do pobicia rekordu Guinnessa na najdłuższy triathlon. Przez rok Adrian codziennie najpierw pływał, później jeździł rowerem, a teraz do 31 maja - biega. A ja razem z nim. Mentalnie. 


Pod linkiem można spędzić jego postępy.

https://www.instagram.com/kost...

Nie potrafię biegać codziennie 50 km jak on, ale wyzwaniem dla mnie jest sam fakt biegania. Więc chce te 5 miesięcy co nieco sobie pobiegać. I tak w minionym tygodniu, jak zaczęło się wyzwanie, biegałam codziennie, za wyjątkiem piątku. Miałam gości. 


Dziś poniedziałek. Idę na siłownię. Ćwiczę tam na orbitreku i maszynach, ale może zrobię bieg po wszystkim? Nie wiem. Lubię orbitrek. Gdybym zaś chciała pobiec w domu to mam umowę z sąsiadami, że do 21 tylko używam bieżni. Niestety tupot się niesie między domami. 

14 stycznia 2024 , Komentarze (6)

Jak co roku, sama życzę sobie co nieco na urodziny oraz sama kupuję sobie prezent. Od męża dostałam jakiś czas temu kalendarz adwentowy Rituals, a od znajomych owoce i wino. Zaś sama sprawiłam sobie coś, nad czym dłużej się zastanawiałam. Aparat. 

Aparat, który wybrałam - Panasonic Lumix LX15 ma dość nietypowy obiektyw. Aparat jest kompaktem, więc mieści się w kieszeni - w przeciwieństwie do mojego Canona Powershot Sx70 HS, który jest dość duży i ciężki - a mimo to ma obiektyw, który posiada bardzo duże "oko", dzięki czemu wpada dużo światła na matrycę. Sensor jest 1 celowy, więc zapewnia dobrą jakość zdjęć, a sam obiektyw można dodatkowo sterować ręcznie - czego brakowało mi dotąd w aparatach. Aparaty z wymiennymi obiektywami mają możliwość sterowania ręcznego, ale u kompaktów nie jest to częsta cecha. Minusem jest brak wizjera, a posługiwanie się wyświetlaczem w słoneczny dzień może być trudne i irytujące. 

Zobaczymy w praktyce jak się sprawuje - chciałabym go jako aparat na wakacje oraz aparat do fotografii przy słabym świetle, np. w nocy. Mój SX70 HS niestety ma małe możliwości jeśli chodzi o obiektyw i ciemne otoczenie. Świetnie radzi sobie w dobrym świetle i ma genialny zoom 65x, ale gdy jest już trochę ciemniej to potrzebuje trochę zabawy i często zdjęcia nie są satysfakcjonujące. 

Ponadto kupiłam kilka dupereli na Temu. Zależało mi na torbie-organizerze do wełny i szydełek. Na razie używam plecionego kosza, ale ma on sporo ostrych zakończeń i może mi poszarpać koce, które teraz robię. Wsród zamówionych rzeczy są:

- klips na kapelutek [na wakacjach chodziłam często z kapeluszem w dłoni, bo nie było go gdzie schować] [niecałe 2e]

- fizelinowe torebki-doniczki. Wysiałam ostatnio pomidory i alstromerie i w ten sposób będę miała więcej możliwości upychania w domu roślin bez przynoszenia z ogrodu setki doniczek. [1,50e]

- top a'la stanik. Pomyślałam, że może być fajny latem, kiedy będę nosić więcej bluzek odsłaniających ramiona [5e]

- torba-plecak na przybory do haftu [30e]

- pasek do spodni - mam już jeden i jest super [1,80e]

- top [4,50e]

- torba na kierownicę [brakowało mi tego przy wycieczkach rowerowych] [1,7e]

- rękawiczki sportowe [4,7e]

Trochę ze sobą walczyłam, by nie zamawiać wełny online. Oczy mi się świeciły na wiele melanżowych włóczek, ale postanowiłam jednak bez dotykania niczego nie kupować. Tę wełnę na koce kupiłam poprzez macanki i teraz jak dziergam to czuję, jak fajne w dotyku będą te koce. Nie chcę się przejechać na fajnym kolorze, który będzie się elektryzować lub będzie drapał. 

A jak jesteśmy przy kocach - zaczęłam drugi - dla przyjaciela.

13 stycznia 2024 , Komentarze (24)


Tak, wiem. Jestem atencjuszką, a urodziny były wczoraj. Co roku składam sama sobie życzenia na ten kolejny rok życia. A w tym roku chcę, aby się spełniło:

  • 60 kg
  • 1000 km biegiem
  • spokojne wakacje z mężem
  • ukierunkowanego leczenia psychologicznego
  • oszczędzić maksimum pieniędzy na ogród
  • nauczyć się relaksować/medytować
  • czytać więcej fajnych książek
  • biegać z Adrianem Kosterą do 31 maja
  • zrobić kocyk temperaturowy dla siebie i przyjaciela
  • chodzić regularnie na siłownię i poprawić mobilność
  • opanować objadanie się

To tak skromnie tyle.

Nie miałam wczoraj czasu, aby napisać jak przystało. Po pracy wpadli znajomi i siedzieliśmy tym razem nie nad kawą i ciastem, ale nad herbatą i owocami. Mąż zaproponował, że teraz, jak wszyscy znajomi pilnują talerzy, to może jednak ciasto nie jest dobrym pomysłem. Zostałoby pewnie, a ja dojadałabym je cały weekend. Zatem były owoce i warzywa z humusem. W prezencie dostałam od znajomych parę butelek wina [w styczniu nie piję wcale, więc postoją] oraz kosz owoców i bon do drogerii. Bon pewnie zejdzie za długi czas, bo dopiero co dostałam od męża kalendarz adwentowy Rituals.

Siedzieliśmy dość długo i w zasadzie od razu po wizycie poszliśmy spać. Dziś znów zabiegany dzień, bo rano uciekłam z łóżka na siłownię, aby zdążyć przed moimi dalszymi spotkaniami - jest otwarta tylko do 14-tej. Później miałam umówiony pedicure i na koniec jechałam do koleżanki na wspólne haftowanie. Nasze style kocyków są zupełnie różne. Rozmiarem też się będą różniły.

Dostałam przy okazji prezent urodzinowy i wróciłam do domu. Wieczór mam już tylko dla nas, z małym biegiem na bieżni w międzyczasie. Wyzwanie biegania z Adrianem Kosterą nadal trwa, choć wczoraj nie mogłam pobiec z uwagi na gości wychodzących o 22. Ale to nic. Lecę dalej.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.