Jak się dłużej zastanowić, to mój mąż zawsze taki był. Chyba też trochę dlatego mi się spodobał. Był towarzyski, do każdego umiał zagadać. Przeciwieństwo mnie. Ja przewaznie do obcych osób nie odzywam się pierwsza. Nawet nie mam takiej potrzeby. Chociaż lubię się bawić.
Poznaliśmy się na dyskotece. Ja byłam z koleżankami, on z kolegami. Moja koleżanka znała jego kolegę no i tak się jakoś potoczyło. Byliśmy młodzi, mieliśmy po 17 lat. Jeździliśmy n dyskoteki, on przyjeżdżał do mnie na skuterku, czasami jechaliśmy do kina czy na pizze. Później ślub. Po ślubie bardzo szybko zaszłam w ciążę. No i się zaczęło. Jak syn się urodził, ja siedziałam z nim w domu. Z nim i z teściowa, która wszystko robiła lepiej. Lepiej wiedziała Jak kapać, jak ubierać, jak karmić piersią i wogole, szkoda czasu I miejsca żeby to wszystko opisać co mnie z jej strony spotkało. A mój mąż jest syneczkiem mamusi. Niemożliwe żeby mama cos zle o kimś powiedziała, żeby mi czymś krzywdę zrobiła. Wtedy wiele razy prosiłam go żeby porozmawiał ze swoją mama. Ale nawet jak z nią rozmawiał, to zawsze Ja byłam ta zła. Więc siedziałam coraz bardziej zfrustrowana, zła, rozczarowana. A mój mąż zaczął coraz później przychodzić do domu, później to było coraz częściej... nie miałam siły już. Później synek miał zapalenie płuc, trafiłam z nim do szpitala, byłam na początku ciąży. Druga ciąża właściwie była wpadka, jeżeli w małżeństwie można tak to nazwać. Mąż się opamietal z kolegami, imprezami, alkoholem. Nie wiem i nie chce wiedzieć co tam jeszcze wtedy było. Jak się urodziła córka, teściowa mi już dużo odpuscila. Nie kłóciłam się z nią. Po prostu na spokojnie stawiałam na swoim. Chociaż spokój to był tylko na wierzchu. Ile mnie to nerwów kosztuje to tylko ja wiem. Ale mąż znowu zaczął nocne wypady. A ja już z 2 malutkich dzieci w domu. Jakoś jak córka miala 3 lata mialam już tak dość, że powiedziałam mężowi, że jeżeli tak bardzo mu przeszkadza rodzina, żona, dzieci i rzeczywiście tak bardzo potrzebuje wolności i kawalerskiego spokoju, to dobrze. Rozwiedzmy się. Byłam przy tym spokojna. Miałam juz cały plan co zrobić. Miałam nawet namiary na adwokata. Pytałam już jakie papiery trzeba załatwiać. Z pełnym spokojem mu to powiedziałam. Było mi już obojętnie. Wystraszył się i przestał imprezować. Ale dziećmi nie zaczął się zajmować. Dzieci tymczasem były już trochę większe. Zaczęły chodzić do przedszkola, mialam też troszkę czasu dla siebie, gdy po pracy wracałam, mogłam je czasami zawieźć czy do mamy, czy nawet teściowa je zabierała na plac zabaw albo na spacer. Ale to nie zasługa męża że miałam czas dla siebie. Ale przynajmniej był w domu. Wychodził od czasu do czasu, ale wracał o przyzwoitej godzinie i nigdy w takim stanie, żeby nie pamiętać poprzedniego wieczoru... A ja chodziłam do pracy, tam mam wspaniałych współpracowników. Oni sa dla mnie jak rodzina. Wiedza o mnie też więcej niż rodzina... Popołudniami zajmowałam się domem i dziećmi. Mąż w niedziele też był w domu, zajmował się dziećmi. Mogłam nawet trochę poleniuchować. Zaczęło się między nami też lepiej układać. Gdy zaczął częściej bywać w domu, zaczął dostrzegać też jaka jest jego mama.
Zaszłam w ciążę. To była w pełni świadoma decyzją nas obojga. Wszystko było ok. Aż trafiłam do szpitala a mój mąż był tak zestresowany ze się musiał pocieszyć.
A ja? Jak ja mam mój stres rozładować? Poprosiłam go, żeby mi nie dokładał jeszcze swoich akcji, bo już wystarczająco dużo mam stresu z dziećmi. I z laktacja. Z tym że czuję, jakby to była moja wina, bo to przecież mój brzuch miał być najbezpieczniejszym miejscem dla dziecka, a córeczka mogła umrzeć bo to w moim brzuchu łożysko przestało działać, to ode mnie pempowina nie dawała jej praktycznie nic, przez co mogła umrzeć, może być w przyszłości chora... A w dodatku, ja jako matka nawet nie czułam że w moim brzuchu dzieje się coś takiego. Nic mnie nie bolało, nie krwawiłam, nie miałam wysokiego ciśnienia. Gdzie mój instynkt macierzyński? Jak mogłam nie wiedzieć że z moim dzieckiem dzieje się coś złego w dodatku w moim brzuchu?
Nie odebrałam jeszcze wypisu ze szpitala, bo boję się że tam będzie właśnie to napisane...
Okazuje się, że skoro nie mam z kim pogadać, to ulgę przynosi mi pisanie. Nie oczekuje że ktoś to przeczyta, skomentuje. Choć to bardzo miłe. Mam świadomość że to historia opowiedziana z jednej strony. Ale gdyby mój maz chociaż spróbował że mną pogadać... może łatwiej byłoby nam to wszystko jakoś pogodzić...
Jak zrobić, żeby sam chciał ze mną porozmawiać?