Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam 61 lat, niebawem przejdę na emeryturę. Mieszkam z mężem w bloku, nie prowadzę samochodu chociaż mam prawo jazdy. Mam dorosłą córkę i zięcia. Jestem raczej tradycjonalistką, nadal nie lubię zmian, głównie trwam w zamiarze..., czego odzwierciedleniem jest kolejny powrót na Vitalię.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 12048
Komentarzy: 432
Założony: 27 listopada 2018
Ostatni wpis: 29 września 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
61HaKa

kobieta, 67 lat, Kraków

153 cm, 93.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

12 lutego 2022 , Komentarze (17)

Zainspirował mnie dzisiejszy wpis Joavity, która kończy go słowami "STOP ZANIEDBYWANIU SIEBIE!". Pomyślałam, że dla mnie to równoznaczne hasłu "START DBANIU O SIEBIE!". 
I tu, po chwili dłuższej się zastanowiłam - co dla mnie oznaczałby taki start w dbanie o siebie? No, bo tak na oko to ja nie dbam o siebie, ale też chyba dbam najadając się jedzeniem, które lubię? Czy dbam oznacza - jestem wtedy zadowolona?. Bo ciasteczko i kawusia w chwili relaksu by tu pasowały. Dlaczego u mnie jeden punkt widzenia na dbanie wyklucza się z drugim, na którym widnieje skąpe jedzenie i bardziej zdrowe niż to co lubię.
Tym samym potwierdzam, że nie dbam o siebie, a raczej o swoje zdrowie. O, wiele jest przykładów, które świadczą, że nie dbam o swoje zdrowie. Np. nie mierzę codziennie cukrów, sprawdzając je tylko przed wizytą u diabetologa, nie mierzę ciśnienia, chyba że mnie głowa mocno boli. Nie wspomnę już o utrzymywaniu prawidłowej wagi ciała albo o właściwym nawodnieniu organizmu. Tak sobie żyję, a czas przecieka mi przez palce. Czas, który mogłabym poświęcić dla siebie, gdyby mi na tym zależało, ale na sobie mi tak średnio zależy. Obszarem o który też powinnam zadbać to kondycja fizyczna i sprawność ciała, obie mooocno poniżej średniej.

Gdy, cztery lata temu poszłam na emeryturę to sobie obiecywałam, że będę się odchudzać, zrobię kurs o zajadaniu emocji, będę gotować zdrowe jedzenie, będę ćwiczyć i mieć sprawne ciało. Czyli tak ogólnie miałam zadbać o siebie. I co? Codziennie rano miałam dobre zamiary i codziennie wieczorem byłam wściekła na siebie, że nic nie zrobiłam, wstyd za piątkę i samoocena w dół. Przecież miałam dziewięć godzin czasu więcej - i nic! Bardzo długo, prawie rok trwała taka szarpanina - raz coś zrobiłam, a później to zachowaniem przeciwstawnym skasowałam lub nie zrobiłam nic. Rozmawiałam z panią psycholog, gdzie usłyszałam, że nie da się na emeryturze zrobić tego czego nie zrobiło się przez całe życie. Rok temu jeszcze raz poszłam do innej już pani psycholog, która po prawie roku powiedziała mi, że próbowała przebić się przez mur w moim schemacie działania tzn. myśli - odczucia - emocje - reakcja fizyczna, ale jej się nie udało. Zmienić mogę się tylko sama na każdym momencie schematu, a najłatwiej jest na poziomie myśli to zmienić. No i bujam się z tym tematem. Owo bujanie jednak jakoś nie wpływa na dbanie o siebie.

11 lutego 2022 , Komentarze (13)

Dziś rano poszłam sobie na zakupy i zauważyłam obok witryny Natur House stojącą tabliczkę o bezpłatnych konsultacjach dietetycznych. Pomyślałam sobie - zapiszę się i sprawdzę jak się ma moja waga łazienkowa i ich elektroniczna w kontekście wskazywanych kilogramów. Miałam zamiar się zapisać, ale pani mówi, że może mi teraz zrobić konsultację, to tylko 15 minut. Pomyślałam, że może się zdarzyć, że drugi raz nie przyjdę i zgodziłam się na teraz. 
Tak informacyjnie - to moja waga pokazuje więcej niż specjalistki o 10 dkg, wzrost mi się zmniejszył o 1 cm i mam 154 cm, BMI to 40,7; waga 96,6 kg.
I okazuje się, że nadmiar samego tłuszczu to 13,22 kg, za to nadmiar wody 26,78 kg. Panią bardziej zainteresował ten nadmiar wody niż tłuszczu, mnie zresztą też. Pani stwierdziła, że mam dwukrotnie większy nadmiar wody niż tłuszczu, aż była zdziwiona. Ja byłam dużo bardziej zdziwiona, a ponieważ czas konsultacji  obejmował z definicji tylko ww. pomiar. pani poleciła mi pić herbatki z mniszka, skrzypu lub pokrzywy. W aptece po drodze nabyłam skrzyp w saszetkach i tabletki z pokrzywą; mniszka akurat nie było.
Przyznaję, że ten nadmiar zatrzymanej wody, wskazujący na jej ewidentny brak w organizmie  mnie zaskoczył, wydawało mi się, że tak mało nie piję; a to ze dwie szklanki wody, 2- 3 herbaty roibis, ze 2 czarnej i może szklanka wody z czymś tam. Kawy nie pijam. Wychodzi łącznie max 8 szklanek = 2l. Pomyślałam, że może przez te ciągłe biegunki i jelito drażliwe organizm potrzebuje wody, może przez to, że nie uważam na sól np. w wędlinach, no coś jest na rzeczy i stan się ten już długo utrzymuje bo wkładając jesienią takie krótkie kozaki musiałam przesunąć rzepy bo mi się noga nie mieściła. Fakt, że nogi mam spuchnięte codziennie i wieczorem bolą, zauważam to i czasem się dziwię - dlaczego?
Pani dietetyczka powiedziała mi też, że nadmiar wody może być przyczyną podwyższonego ciśnienia. Prawie miesiąc temu byłam u pani kardiolog właśnie z kłopotami z podwyższonym ciśnieniem. Zapisała mi tabletki na jego zbicie, ale nawet nie zapytała czy mi puchną nogi.

I tyle, tak na gorąco się dzielę z tym, co wyniknęło dla mnie z takiego spontanicznego wejścia do Natur House w celu sprawdzenia dokładności mojej wagi łazienkowej. Coś czuję, że będę musiała się wziąć za siebie.

16 stycznia 2022 , Komentarze (14)

Aby jakoś wspomóc siebie w tym moim zamiarze odchudzania i ćwiczenia, aby zamiar przerodził się w działanie postanowiłam zrobić "Mapę marzeń". 
Mapa marzeń to kartka formatu A3 lub większa na której przyklejamy obrazki lub napisy będące w temacie naszych marzeń w różnych dziedzinach życia. I według różnych źródeł - zrobienie tej mapy marzeń i patrzenie na nią aby się motywować powoduje, że marzenia się realizują.
No i wzięłam od siostry trochę gazet, dodałam kilka swoich i zaczęłam wycinać. 
Dziś rozsypałam te wycinanki na brystolu, który kupiłam - i owo wyrzucenie potwierdziło to, na co zwróciłam w myślach uwagę ze dwa dni wcześniej, że nie ma w tej rozsypance słowa dieta czy schudnięcie, ani też niczego co kojarzyło by się z ćwiczeniami. I to potwierdziło moje wcześniejsze stwierdzenia, że nic mi się robić nie chce.

I tu właśnie jest mój dysonans poznawczy. Bo skoro założyłam sobie w głowie, że w tym roku moim celem będzie schudnięcie i osiągnięcie sprawności mojego ciała - to oczekiwałam, że w jakiś sposób odzwierciedli się to w moich wycinankach, które miały mnie w tym wspierać, a tu lipa.
Więcej wycięłam przepisów i porad zdrowotnych na różne tematy niż rysunków i napisów związanych z marzeniami czy też jak ja chciałam z celami. W tych na mapę pozostały mi dwa obrazki z warzywami, kilka haseł jaką chcę być ważną dla siebie i jeszcze hasła typu "pobożne życzenia".
Nawet mnie zaniepokoiło to, że ja właściwie nie mam żadnych wyraźnie sprecyzowanych marzeń. Żadnego obrazka o podróżach czy chociażby widoku morza. Jest kilka zwrotów o akceptacji i byciu silną kobietą, ale ani słowa jak tego dokonać.
Okazało się, że moje wyobrażenie, że mam jakieś marzenia było niczym nie uzasadnione. Bo to, żeby bliscy byli zdrowi i dobrze im się działo nie jest marzeniem, to raczej prośba i lęk.

I tak oto moja mapa marzeń, której w końcu nie zrobiłam, odzwierciedliła moje pasywne życie zamiast -jak to oczekiwałam - być inspiracją do działania.
Chyba muszę sobie sobie zmienić intencję z jaką zrobię tę moją mapę marzeń.

21 grudnia 2021 , Komentarze (28)

Odwołałam, ustaloną na 29 grudnia wizytę u dietetyczki, żal mi się zrobiło 400 zł, wydanych na nią, a w zasadzie wyrzuconych w błoto. Wizyta obejmowałaby takie ogólne pomiary i ustalenie planu żywieniowego. Przyznaję ,oczekiwałam, że pani dietetyk zrobi coś, że mi się odchudzać zachce. A planów żywieniowych mam dość, z placówek prywatnych czy NFZ-tu. I przyznaję, że do żadnego planu, żadnej diety nigdy się nie stosowałam dłużej niż mniej lub bardziej krótki czas. Nawet miałam je wszystkie wyrzucić przy sprzątaniu w wakacje gdy malowałam pokój, ale ostały się. 
Ostatni tydzień, już jak się zapisałam uparcie poszukiwałam motywacji do odchudzania, czyli żeby mi się chciało chcieć. I wiem na pewno, że żadne względy zdrowotne, mimo balansowania na krawędzi nie są nią. Dostosowuję się do coraz większych ograniczeń jakie wypływają z chorób mojego ciała i tyle. Nie zależy mi też na własnym wyglądzie, skapcaniałam, zestarzałam się pod względem psychicznym i jeśli nawet zawieszę oko na moim ponad metrowym obwodzie w talii i ze 150 w biodrach, to sobie myślę, szkoda, ale nic nie robię.
Na moje szukanie motywacji odpowiedział mi też świat, bo gdy stałam w sklepie, w kolejce do kasy, wzrok mój padł na Poradnik domowy i zapisane na tytułowej stronie słowa Katarzyny Pakosińskiej "Mam teraz piękny czas. Lubię kobietę, którą jestem". 
I to zdanie : lubię kobietę, którą jestem stało się dla mnie piękną, ale nierealną mrzonką, pragnieniem takim z bajki. Owszem chciałabym tak powiedzieć sama do siebie, no na ten moment stanie się taką kobietą wydaje mi się nierealne bo rzeczywistość zbyt skrzeczy.

15 grudnia 2021 , Komentarze (21)

Chodzi mi o czytanie książek. To irytujący problem dla mnie, bo niby chcę czytać, a nie mogę się za to zabrać i to od lat. W dzieciństwie i tak do końca liceum nie miałam z tym żadnych problemów, mama pracowała w bibliotece najpierw wiejskiej, a gdy przeprowadziliśmy się, to tylko w szkolnej. Razem z siostrą zaczytywałyśmy się książkami, a czytać za bardzo nie wolno było bo na wsi pełno roboty. Pamiętam ten moment gdy przychodziła paczka z książkami, a my ją otwierałyśmy pełne ciekawości - co też tam będzie? Później wyjechałam z domu i jakoś chyba poszłam w stronę domowego przekazu, że czytanie to strata czasu bo tyle jest do zrobienia. W czasach gdy córka miała kilka lat poszłam w stronę poradników typu "Jak ...." i trwałam w tym nurcie ze 20 lat - jak być dobrą mamą, jak mówić, jak schudnąć, jak czuć, jak rozwijać się. 
Pamiętam, że kiedyś Campanulla napisała "i nie pytam się jak żyć" i wtedy pomyślałam - a ja zawsze się  pytałam.
Później poradniki wszelkiego typu z mnóstwem rad, których nie realizowałam, tak mi się przejadły, że zupełnie zarzuciłam czytanie. Kilka lat temu postanowiłam sprawdzić czy ja jeszcze potrafię się zaczytywać i wypożyczałam po kolei całą serię książek Musierowiczowej. Okazało się, że potrafiłam, ale zawiesiłam się na młodości i pa. Próbowałam różnych książek, ale zarzucałam. Szczególnie stało się to dotkliwe po przejściu na emeryturę, a szczególnie jak nastał covid. Wtedy siedziałam w domu i bałam się, a jednocześnie poznałam świat facebooka i wróciłam do trendów określanych jako rozwój osobisty. Programy, livy i wynikające z tego zakupy lub wypożyczenia książek w celu aby pracować nad sobą, mniej lub bardziej zgodnie z wytycznymi. Te co kupiłam to mam, w części nawet nie otwarte, te z biblioteki czasem czytałam, czasem nie. 
Wtedy dalej nie wiedziałam co chcę czytać i wymyśliłam sobie, że będę patrzeć co ludzie polecają na fb do czytania i wypożyczać żeby sprawdzić czy coś mi się podoba. Korzystałam też z podpowiedzi z pamiętników na Vitalii. Cały czas mam z tyłu głowy, że czytanie książek to strata czasu - i to jakby niezależnie od tego, że zdarzało mi się czytać po nocach aby dowiedzieć się co zdarzyło się dalej.
I teraz, korzystając z podpowiedzi Campanulli wypożyczyłam książkę Janusza Wiśniewskiego "Wszystkie moje kobiety", która wciąga mnie, tak jak książki w młodości. Lubię ją, chociaż czytam po kawałeczku bo nie mam czasu (!). Co prawda nie wiem co będzie jak ją skończę, ale i tak się cieszę, że czytanie mnie znów zabrało ze sobą.

10 grudnia 2021 , Komentarze (9)

Zawsze uważałam, że raczej nie jestem perfekcjonistką, a tu proszę - w kawałku pt. piszę - jestem. Już trzeci raz zabieram się za pisanie i rezygnuję - bo temat za duży lub za trywialny lub, po co o tym pisać? Chyba mam potrzebę stworzenia perfekcyjnie doskonałego dzieła. I odkładam. Na później lub na nigdy. 

Tak sobie myślę, że najlepiej to pisać o dniu codziennym, nim całkiem odejdzie i zapomnę co w nim było.

A dzisiaj to sobie wyważałam otwarte drzwi do wiedzy o moim nadciśnieniu. Skacze i rośnie od wtorku, (tak max. do 174/95), wymyśliłam sobie, że to z powodu pogrzebu męża kuzynki, we środę uznałam, że z powodu spotkania imieninowego z koleżanką, w czwartek z powodu wizyty u rehabilitantki, w piątek z powodu niechętnego pójścia na gimnastykę. Co ciekawe po przyjściu z gimnastyki było gdzieś około 130/80, co mnie dość zaskoczyło, ale z godzinę później już ból głowy i ponad 160/95. I to mnie zatrzymało, niczym się nie denerwowałam - więc skąd. I po jakiejś dłuższej chwili - odkrycie, eureka i myśl- jadłam. 

Wracając z gimnastyko poszłam sobie na Targi Bożonarodzeniowe na Rynku, gdzie m.in. kupiłam chleb litewski z owocami i nie kupiłam pajdy chleba ze smalcem. To, że nie kupiłam nie znaczyło, że nie zrobiłam sobie w domu z własnych produktów. I dojadłam wspomnianym chlebem litewskim.

Moje odkrycie, że może to nadciśnienie z jedzenia nie spodobało mi się w ogóle. Pomyślałam, że w zasadzie to oprócz soli to nie za bardzo wiem co wpływa na nadciśnienie. W chwilę później przechodząc obok telewizora usłyszałam, jak na zamówienie, że na nadciśnienie wpływa sód i glukoza. I wtedy stwierdziłam, że dostarczyłam sobie pełny pakiet czynników szkodzących. Tak informacyjnie to za godzinę ciśnienie trochę opadło.

Może czas na wnioski? Może czas pomyśleć o diecie. Nie lubię takiego myślenia, ale ostatniego przykładu nie dało się zwalić na czynniki zewnętrzne. Mój sposób odżywiania, znalazł się niebezpiecznie blisko powiedzenia "Jak za króla Sasa - jedz, pij i popuszczaj pasa". I mało, że dotyczy nadciśnienia, bo i cukrzycy także.

W tej chwili nie wiem czy zostanę z myślą, żeby to przemyśleć, czy przystąpię do jakiegoś działania.

9 grudnia 2021 , Komentarze (18)

To pytanie zadała mi dzisiaj fizjoterapeutka pracując nad moimi kolanami, gdy ja wylewałam swoje żale, że skapcaniałam, że nic nie robię, nie odchudzam, nie ćwiczę ... Na co usłyszałam - to trzeba zabrać się za robotę lub to zaakceptować. No i zamilkłam.
I wtedy padło pytanie czy pani pisze, bo potrafi pani barwnie opowiadać to i pisanie mogłoby być zajmujące.

I wtedy odpowiedziałam, że kiedyś pisałam na Vitali. I wszystko było w porządku dopóki coś robiłam, miałam efekty, a później - ile można pisać, że nic nie robię, że tyję, że nic mi się nie chce. I przestałam. To było jakieś 10, a może 15 lat temu. Później jeszcze wróciłam, chwilę pisałam i zamilkłam. Istnieję, czytam kilka pamiętników, ale nie piszę. Jak by to powiedział mój kolega z pracy - trwam w oczekiwaniu.

Pracę zawodową skończyłam prawie trzy lata temu, mając 61,5, czyli wychodzi, że mam 64,5. Sama nie mogę się tego doliczyć, jakoś ten czas przecieka mi przez palce. Co mogłabym powiedzieć o sobie? Jestem babcią jednej wnuczki, mamą jednej córki i żoną jednego męża. Mieszkam w Krakowie. Mam na imię Halina.

I ten wpis jest odpowiedzią na zadane mi pytanie - piszę.

6 maja 2019 , Komentarze (3)

Dziś rano, czasowo w okolicach zważenia się, zdałam sobie sprawę, że przytyłam. Byłoby to może zabawne gdyby nie było tak żałosne - bo przecież to od dawna wiedziałam. Dziś to do mnie dotarło naprawdę i nawet było odkrywcze, że 12 kg to przecież nie 1,2 kg. Po tym przebłysku świadomości pojawiło mi się pytanie: w czym ja pójdę na chrzciny wnuczki. To zdumiewające bo do tej pory interesował mnie jedynie termin chrztu i co kupić na prezent.

Przytyłam od marca 2018 kiedy ważyłam 79 kg, według dzisiejszej wagi 12,5 kg, ważę 91,5 kg. Tak do 85-86 uważałam, ze zaraz się zabiorę i schudnę, na pewno się zabiorę.....  Przy 88 z całej siły nie chciałam już przytyć, parę miesięcy waga powoli rosła, a ostatnio od 90-tki to już zasuwa. Będąc na Vitalii przytyłam 5,5 kg.

Tytuł mówi o stanie, którego określenie parę lat temu wymyśliłam w pracy czyli siedzenie pod liściem. To moment, kiedy np. dyrekcja nie była w pracy, ogólnie znacząco mniej było roboty i wtedy można było się "schować pod liściem", czyli mieć chwilę dla siebie, kiedy nic od nikogo się nie potrzebuje i nikt od ciebie nic nie potrzebuje. A wczoraj słuchałam na Youtubie takiego wykładu o przeżywaniu emocji, gdzie na końcu pani prowadząca życzyła słuchaczom aby ich życie było bogate. Nie pamiętam tytułu wykładu, żeby przytoczyć słowa, ale to chodziło z grubsza o to aby życie było bogate w emocje, takie dziejące się, pełne przeżyć. I wtedy zdałam sobie sprawę, że ja z całych sił chcę aby moje życie było ubogie, aby składało się głównie z siedzenia pod liściem, wycofania i braku jakichś nowych wyzwań. Pewno dlatego tak boję się prostych spraw innych niż codzienny standard.

A teraz, jakoś tak chciałam się podzielić swoim istotnym odkryciem, mimo że już od dawna siedzę na Vitalii pod liściem.

27 listopada 2018 , Komentarze (2)

Dziś rano przyszła mi do głowy myśl aby zapisać się na Vitalię, chociaż myślałam, że tego już nie zrobię. Myślę sobie, że myśl owa pojawiła się w związku z obserwowanymi jaskółkami zmiany stagnacji i marazmu w których to tkwię od marca bieżącego roku. Wezmę ją za dobrą monetę i niech się dzieje:)

Wypisałam się gdzieś w kwietniu (60plus), od tamtego czasu przytyłam 6 kilo, oskorupowałam się i zastygłam. I tyle. Pozdrawiam.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.