Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam 61 lat, niebawem przejdę na emeryturę. Mieszkam z mężem w bloku, nie prowadzę samochodu chociaż mam prawo jazdy. Mam dorosłą córkę i zięcia. Jestem raczej tradycjonalistką, nadal nie lubię zmian, głównie trwam w zamiarze..., czego odzwierciedleniem jest kolejny powrót na Vitalię.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 12035
Komentarzy: 432
Założony: 27 listopada 2018
Ostatni wpis: 29 września 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
61HaKa

kobieta, 67 lat, Kraków

153 cm, 93.80 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 września 2024 , Komentarze (6)

Minęły 4 tygodnie kursu, zostały jeszcze trzy, czyli jestem za połową. I nie mogę powiedzieć żebym coś zrobiła. Jak przytyłam ponad kilogram na początku kursu, tak tkwię w tym kierunku nadal. A przytyłam z lęku przed zmianą. Po rozpatrzeniu się w kursie o nazwie "Innowacyjny program powrotu do zdrowej wagi z Anią Stoitsi" okazało się, że to jest bardzo całościowe podejście do odchudzania, a o samym jedzeniu to w nim jest najmniej.
Całość opiera się na metodzie dr D. Hawkinsa nt. uwalniania się od przekonań i emocji, w czym są też wizualizacje nt. ciała i nawyków oraz medytacja o akceptacji ciała. Są też podane przydatne punkty z akupresury, na które nawet nie popatrzyłam i nie praktykuję, chociaż chciałam. Medytację i wizualizacje robię rzadziej niż sporadycznie. Oczywiście nie mam też efektów. Z przepisów to dostaliśmy przepis na zupę mocy i takie ogólne zalecenia dot. odżywiania jak np. jedz regularnie, planuj posiłki na cały tydzień, nie podjadaj, nie jedz automatycznie. Kurs ma nam zmieniać świadomość, a niejako efektem ubocznym ma być schudnięcie. Zwracana jest też uwaga na codzienne spacery i przyznaję, że o niej zapomniałam, ale jest też poranna rozgrzewka składająca się z siedmiu, takich ogólnych ćwiczeń.
I okazało się, że mój opór przed zmianą świadomości czy tożsamości jest olbrzymi, mimo że na rozsądek wiem, że zrobienie tych zaleceń – i jak prowadząca mówi - zmiana poziomu Być, byłaby dla mnie ze wszech miar korzystna. Codziennie rano mam taki zamiar, że wszystko nadrobię, porobię, stawię się, a wieczorem „nie mam siły”, ale mam pełne rozczarowanie sobą, że znowu nic nie zrobiłam. Tym kursem dostałam szansą na zmianę na poziomie podświadomym i zakończenie problemów z jedzeniem i nie wykorzystuję jej.

7 września 2024 , Komentarze (11)

Jak na razie, jedyną moją korzyścią jaką wyniosłam z kursu to wiedza, że jak mamy jakieś przekonanie, to w życiu udowadniamy jego prawdziwość. I najważniejsze w tym zdaniu jest samo słowo udowadniamy.

Ja udowadniam, że nie potrafię.

Są to takie sytuacje, gdy nagle i nieoczekiwanie dla mnie okazuje się, że coś potrafię zrobić, a wcześniej myślałam, że nie potrafię, ba byłam tego pewna. Najlepszym przykładem jest moment kiedy, tak dobre kilkanaście lat temu, chciałam znów zacząć jeździć samochodem. Prawo jazdy mam od 25 lat, tylko tak się bałam jeździć, że z jeżdżenia zrezygnowałam. Umówiłam się z panem od nauki jazdy, pojechaliśmy na plac manewrowy, później do Niepołomic. Jak już wróciliśmy do Krakowa to pan mówi, że dobrze mi idzie i abym mu pokazała swoje stałe trasy to sobie je przejeździmy. Mnie aż prawie zatrzymało i powiedziałam mu dość gwałtownie takie słowa: Ja tu nie przyjechałam się uczyć tylko udowodnić, że nie potrafię. To jedyny raz, kiedy mi się zdarzyło to wyartykułować, co nie znaczy, że ten schemat nie zadziałał w innych sprawach.

Po takim udowadnianiu, że nie potrafię nigdy już nie wróciłam do jeżdżenia, no i do paru innych rzeczy w moim życiu. I siła takiej decyzji jest ogromna, nigdy nie wracam do tego, gdzie się okazało, że coś umiem, a udowodniłam sobie to, że nie potrafię, przez totalną rezygnację z danego działania. Jaką siłę ma ta potrzeba udowodnienia, że nie potrafię, że wyłącza mi tę czynność całkowicie z życia. Żebym już nie musiała udowadniać? Miałam do tego taki fatalistyczny stosunek, że widocznie tak mam i już.

I na tym kursie, depcząc siebie samą, udowadniam sobie, (czy komuś innemu), że nie potrafię. No, pełny sabotaż kursu. W kursie obecnie otwarty jest 1 tydzień. Co to jedzenia to mamy zapisywać co jemy, a w niedzielę będziemy układać jadłospis na cały następny tydzień. Jeszcze nie ma podanych zasad odnośnie tego co jeść oprócz zalecenia białkowo-tłuszczowych śniadań. Ja nie zapisuję, a jem jak koń. Wymagane jest chodzenie i zwiększanie ilości kroków, ja nie realizuję tego. Zapoznajemy się z metodą dr D. Hawkinsa w zakresie odchudzania, jest medytacja akceptacji siebie i wizualizacja rozpuszczania tkanki tłuszczowej. Jest podany punkt z akupresury na poprawę trawienia, ale nawet nie popatrzyłam na niego. Mamy wypisać przekonania odnośnie jedzenia i ciała, bo w następnych tygodniach mamy uwalniać przekonania i emocje. Nie wypisałam przekonań i moja wiara w ww. uwalnianie jest niewielka. Na wielu frontach udowadniam sobie, że nie potrafię.

I nawet nie wiem czym zastąpić zwrot – ja udowadniam, że nie potrafię, bo - ja potrafię, zalatuje mi niepotrzebną brawurą. I tu bardzo proszę o pomoc.

31 sierpnia 2024 , Komentarze (23)

Na dziś waga, po moich skutecznych objadaniach zatrzymała się na 2 kilogramach więcej niż w czasie diety. Ważę 81,4 kg. Zatrzymały mnie dwie rzeczy. Pierwsze - to, że zapisałam się na kolejny kurs odchudzania. Drugie - to, że z niemałym zaskoczeniem i absolutnym zdziwieniem stwierdziłam, że w czasie diety czułam się lepiej niż w czasie objadania. 
Tym  razem to kurs w oparciu o medycynę chińską. Ma być całościowy, tj. od zmiany przekonań przez dietę i ćwiczenia, aż po spektakularny efekt. Informacyjnie - to ja (z podziwu godnym uporem) praktykuję magiczne myślenie dziecka.
Kurs jest do samodzielnego stosowania, nie ma tam pani, która by się mnie zapytała "co pani robi?" lub coś w tym rodzaju. Są same nagrania na platformie kursowej; trwa 7 tygodni.
Bo ja niby wiem, że to jest szansa na trwałą zmianę, ale nie mam już tej determinacji, co w lutym, nie mam tego wewnętrznego napędu - że chce mi się odchudzać.
Rozumiem i doceniam założenia kursu, ale nie jestem pewna jak będzie z moim wzięciem odpowiedzialności za moje zdrowie - i to w tak szerokim zakresie. Dotychczas zdrowie nigdy nie było moim priorytetem.
Na dzisiaj mam tylko nadzieję, że nie będę sobie udowadniać, że nie potrafię. 

13 sierpnia 2024 , Komentarze (6)

Muszę sobie ponarzekać, no muszę, mózg mój się do tego wyrywa z całych sił. Powiedziałabym, że raczej CHCĘ sobie ponarzekać - tak do bólu i poczuć się lepiej. Opowiedziałabym jaka to ja jestem biedna i nieszczęśliwa bo tyję. I jak się cieszę, że taka nieszczęśliwa jestem, bo to taka piękna, wielowątkowa porażka. Całkiem niedawno doszłam do wniosku, że u mnie to - im gorzej tym lepiej, no lubię być nieszczęśliwą, gorszą.
Tak chciałabym sobie ponarzekać, a nie mam komu. Przyjaciółka ma kłopoty z mężem (czerniak leczony w szpitalu i w domu) to gdzie ja się będę do niej wcinała z głupimi problemami - jakże małymi przy jej nieszczęściu. Siostrze też nie mogę ponarzekać, ona zajmuje się naszą niedołężną i władczą mamą. Jej problemy są z pogranicza życia i śmierci a moje z pogranicza nałogu i lenistwa - więc z czym do ludzi?

No i nie mam komu ponarzekać, pożalić się, nikt mnie nie utuli, nie powie - jakoś to będzie, przecież ...
Pozostała mi Vitalia. I za to Wam dziękuję. Już mi lepiej.

30 lipca 2024 , Komentarze (4)

Taka mnie dzisiaj ( 30 lipca) naszła ochota na podsumowanie mojego odchudzania. Chyba dlatego, że wróciłam wczoraj z tygodniowego wyjazdu, gdzie powszedni był stan objadania.
Kurs odchudzania zakończyłam w maju, na początku czerwca tydzień z dietą Dąbrowskiej, później chybotliwe bujanie aby utrzymać to co uzyskałam i lipiec z naciskiem na drugą połowę, tzw. popuszczanie pasa, a ostatnio amok jedzeniowy.
Mimo zamiarów, że będę ćwiczyć nawet jak mi się nie chce - nie podjęłam jakichkolwiek ćwiczeń.
I liczby: schudłam 17,2 kg, przytyłam już 2,3 kg.

I jeśli w przypadku poprzednich przytyć po schudnięciu uważałam, że coś zewnętrznego mi się dzieje, że nie potrafię przestać tyć, o tyle w tym wypadku wiem, że robię to sobie sama.

A uczucia mam ambiwalentne - z jednej strony jest tak samo jak zwykle, czyli wracam do starego, do "domu", z drugiej żal i głupio mi stracić wszystko. Czy się opamiętam - sama nie wiem. Dużo mniej mi zależy niż np. w czasie kursu, bardzo dużo mniej.
No cóż zdrowie nigdy nie było dla mnie priorytetem. Może będzie nim wolność?

4 lipca 2024 , Komentarze (21)

Stopklatka - obraz filmowy zatrzymany na ekranie w czasie projekcji. I w miejscu takiego zatrzymania właśnie jestem. Tak sobie pomyślałam, że może wpis na Vitalię by mi pomógł w ruszeniu tej klatki-stopklatki jednocześnie końca i początku. A dla mnie głównie zatrzymania, beznadziejności i bezdecyzyjności bo czas diety się skończył, a w miejsce początku nic nie mam – tylko chaos.

Gdzieś w drugiej połowie stycznia coraz częściej, głównie ze względu na bolące kolana, myślałam o schudnięciu. Dziwnym zrządzeniem losu chciało mi się odchudzać, sama zresztą o to prosiłam. Ostatnio chciało mi się odchudzać 15 lat temu, przed ślubem córki.

I tak 4 lutego br. Zapisałam się na pierwszy kurs tj. 90-cio dniowe wyzwanie odchudzające u Kasi Gurbackiej,  6 lutego zapisałam się na drugi kurs, w małej grupie u dietetyczki Renaty Gorczycy. Kurs pierwszy po 2-3 tygodniach toczył się dalej, ale bez mojego czynnego udziału. Sporadycznie wykonywałam jakieś potrawy, ale raczej jako inspirację, a nie przestrzeganie gotowych jadłospisów. Kurs skończył się 30 kwietnia. W drugim kursie wytrwałam do końca tj. do 16 maja, chociaż ostatnie dwa tygodnie po łebkach. Ogólnie to wiadomości z obu kursów poszerzyły moją wiedzę o jedzeniu. W drugim chyba przez 9 tygodni prowadziłam codziennie dzienniczek odżywiania, więc mogłam sobie wprowadzać wiedzę w życie codzienne. Zaczynałam kursy z wagą 96,6 kg, kończyłam 84,6.

Reszta czasu do dziś to: tydzień opieki nad mamą bo siostra wyjeżdżała, tydzień w domu, Tydzień na Diecie Dąbrowskiej w Brzezinkach, tydzień w domu, tydzień na wczasach z mężem, po powrocie bardzo zabiegany tydzień w domu. Przez pobyt z mężem nad jeziorem Turawskim przytyłam tyle ile przez turnus na diecie Dąbrowskiej, czyli 0,4 kg. I tak sobie tyłam i chudłam. Teraz jest 4 lipca, od ubiegłej niedzieli myślę, próbuję i zamierzam określić co będzie z tym moim odchudzaniem dalej, niezależnie czy nazwę to stabilizacją czy jakoś inaczej.

I siedzę w tej stop-klatce i patrzę na to, że kawałkami czasu stosuję się do diety, a kawałkami objadam się tak, że aż muszę połykać krople na żołądek.

Dziś się zważyłam - jest 81,2 kg. Łącznie minus 15,4 kg w czasie 5 miesięcy.

Jest we mnie takie mocne wręcz niepodważalne przekonanie, że przytyję, bo wszystkie moje odchudzania tak się kończyły. Jest też świadomość, że umiem i mogę zrobić inaczej.
To tak jakbym nie mogła wybrać, określić swojej tożsamości na teraz – czy znów iść w ofiarę czy w odpowiedzialność?
Byłam 2 lipca u dietetyka i już myślałam, że jest ok., dam radę – i potknęłam się o ...ale.
Ja tak prawdę powiedziawszy to nawet nie wiem czego chcę, bardziej wiem, że nie chcę wrócić do tego co było. I tak w miejsce radosnej zmiany jest w mojej głowie czarna dziura, takie pogranicze chaosu i bezsensu.
No i co – muszę wrócić do tego czego chcę.

Pamiętam, jak na obozie odchudzającym w III kl. LO chciałam schudnąć do 61 kg. I to mi się nie udało, skończyłam obóz z wagą 62 kg.
I teraz to osiągnięcie wagi 61 kg jawi mi się (od początku odchudzania) jako cel na teraz. I innego nie mam, on wskakuje jako pierwsza myśl, mimo że ja właśnie teraz wyśmiewam ten cel jako głupi i nierealny. Już przy wadze 81 kg. wisi mi tłuszcz wielkim zwałem pod brzuchem, pelikany na ramionach wiszą swobodnie, a całe ciało zrobiło się galaretowate z pomarszczoną skórą. Wizja chirurga plastycznego wycinającego skórę jest nie do przyjęcia, a nawet nie wyobrażam sobie jak wyglądałabym chudsza jeszcze o 20 kg.

Wiem, że gdybym ćwiczyła to tego w takim stopniu by nie było, ale wiedzą się mięśni nie zbuduje a ćwiczyć mi się nie chce. Co prawda na tłuszcz zwisający z luźną skórę pod brzuchem niewiele by to dało, bo mięśnie są na brzuchu, ale może coś.

Wiem też, że swój wysiłek powinnam też, a może przede wszystkim, skierować na poprawę kondycji i sprawności ciała, ALE mimo codziennych chęci i zamiarów to nic nie ćwiczę. I tak miotam się w mojej czerwonej klatce stopu i dobrymi chęciami swoje piekiełko brukuję. Dokładnie tak jak przed czasem gdy mi się zachciało odchudzać, ale czy zachcę ćwiczyć? 

4 czerwca 2024 , Komentarze (19)

Z początkiem stycznia - z dwóch powodów zapisałam się na tydzień do Margaretki Świętokrzyskiej. Powód pierwszy to zazdrość, że moja siostra jeździ co roku na dietę Dąbrowskiej, a ja nigdzie nie jeżdżę. Jeździła gdzieś indziej, ale w tym roku właśnie do Margaretki. Drugi powód to fakt, że dziewczyny z Vitalii miło wspominają Margaretkę i już dawno chciałam tam być. Poszłam z dziecka i zapisałam się, nie bardzo wiedząc co robię. Myślałam, że to jakiś wielki ośrodek gdzie można sobie wybrać dietę jaką się chce. W tym czasie ani mi w głowie nie pojawiła się myśl o odchudzaniu. Na moje kursy odchudzania zapisałam się dopiero w lutym gdy nieoczekiwanie przyszła mi ochota na odchudzanie. 
Z tego gdzie się zapisałam zdałam sobie sprawę gdy moja siostra wróciła 12 maja z turnusu w ww. ośrodku i dzieliła się wrażeniami. Okazało się, że żadnej innej diety nie mogę sobie wybrać bo tam jest tylko dieta Dąbrowskiej. I tak z jednej strony śmieszyło mnie to, że się w to wpakowałam, a z drugiej byłam przerażona jak ja sobie poradzę z gimnastyką trzy razy dziennie. Diety po moich odchudzaniach się nie bałam na zasadzie - wytrzymam, ale moje ciało jest sztywne i nieruchawe, kompletnie na zestalonych mięśniach i bolących stawach.

Przyjechałam w sobotę 1 czerwca, ucieszyłam się, że pokój jest duży, a gimnastyka dopiero w poniedziałek. 
Byłam na gimnastyce, nie wszystko robię, mam problem z zejściem do parteru i powstaniem z podłogi, ale na szczęście gimnastyka jest w miarę łagodna i pani mówi, że jak ktoś nie może to niech nie robi. Czyli - mam nadzieję, że wytrzymam.
Jeśli chodzi o wagę to zważyłam się na drugi dzień po przyjeździe żeby mieć wagę wyjściową i ważyłam 84,1 kg, dziś na czwarty dzień ważę 84,2 kg. Nie rokuję sobie jakichś znaczących spadków. Wracam do domu 8 czerwca, za tydzień jadę z mężem do Turawy. I tak się koło plecie; teraz wyjazd z ograniczeniami, później z dostatkiem wszelakim.

Co dalej - nie wiem. Wiem natomiast, że świadomie oczekuję momentu, kiedy zacznę tyć. No cóż, znam to zbyt dobrze, parę razy już schudłam i przytyłam coś koło 10 kg. I to nie jest fatalizm, a realizm. I świetnie wiem, co powinnam zrobić aby nie przytyć, ale ...

16 kwietnia 2024 , Komentarze (21)

Już od Świąt Wielkanocnych zbieram się za napisanie wpisu na Vitalię. Teraz zmobilizowało mnie pytanie Tary - co u mnie? I postanowiłam to opisać.

Może zacznę od końca - pierwszy mój kurs odchudzania, ten w Klubie Kasi skończy się 4 maja, a drugi 16 maja. Z pierwszego to nawet nie czytam jadłospisów, tylko mam zamiar, ale je drukuję. Bardziej trwam w tym drugim. Nieoczekiwanie fakt, że w Klubie Kasi, podane są gotowe jadłospisy i wydawałoby się, że nic - tylko stosować - ustawił mnie w opozycji do tego. Za nic ta, bardzo współczesna dieta mi nie podchodziła. Raz, że tkwię w prostych zasadach gotowania mojej babci, a dwa że ani koktajle ani tofu mi nie pasują. A najważniejsze - nie potrafię się dostosować do podanego jadłospisu, ważyć porcje na jedną osobę i gotować osobno; raz dla męża, dwa dla mnie.

Drugi kurs wydawał mi się lepszy bo jadłospisów nie było i miały być podane zasady przyrządzania posiłków, co dla mnie ważne bo chcę ustalić zasady nie tylko na kurs, ale na resztę życia. W grupie prowadzonej przez dietetyczkę jest nas 5 kobiet, tak raczej około 55- 65 lat. Myślałam sobie - no tu to będę zaopiekowana! Już tak nie myślę, bliżej mi do "zrób to sama". Wiem, że jeśli chcę coś zmienić to sama muszę się kontrolować, uczyć i korygować. Chociaż nie mogę powiedzieć, żebym całkiem rzucona była, bo raz p. dietetyczka odniosła się do mojego dzienniczka odżywiania. I dobrze, bo ja co trochę mam takie, "zupełnie niewytłumaczalne" ciągoty i chęć powrotu do tego co było.
Ogólnie na cotygodniowych spotkaniach na zoomie pani omawia zasady komponowania posiłków tj. ile powinno być wody, białka, błonnika, kalorii, tłuszczy czy warzyw i nakreśla jaką rolę mają one w żywieniu. Nagrania spotkań znikają razem z końcem kursu. Samemu według podanych zasad ma się tworzyć codzienny jadłospis, piszemy dzienniczki odżywiania i przed spotkaniem wysyłamy pani prowadzącej.

I tak: ponieważ gotowe jadłospisy nie poskutkowały, tworzenie nowych nad wyraz kuleje - to poszłam w tej diecie swoją starą drogą, znaną mi z różnych moich odchudzań - czyli jem mało. Czasem nawet sporo poniżej tysiąca, czasem powyżej, ale w zasadzie jest to poniżej wytycznych z obu kursów. Boję się tylko, że sobie zjadam mięśnie, nie tłuszcz i do czego mnie to doprowadzi.

Do dzisiaj rana schudłam z 96,6 kg na 87,7 kg, czyli 8,9 kg w 11 tyg. Jakoś specjalnie tego nie widać, ale wiem z własnego doświadczenia, że u grubego jak ja, widać dopiero jeśli spadek jest powyżej 10 kg. Kilka razy w moim życiu udawało mi się schudnąć powyżej 10 kg. i zawsze wszystko szybciej czy wolniej przytyłam. Nawet się wiele nie zastanawiam jak to teraz będzie.
Istotny jest też fakt, że odchudzając się nie zwiększyłam ilości ruchu czy ćwiczeń. 
I czasem chcę aby ten kurs już się skończył. Wytrwam do końca, nawet jeśli idę jak dziecko we mgle. 






27 lutego 2024 , Komentarze (18)

Pisałami, że tak jakoś po pierwszym tygodniu diety Kasi Gurbackiej stawiałam stanowczy opór kontynuacji diety, Później zdałam sobie sprawę, że do biegunek po posiłkach przyczynił się głównie kontrast z tomografii komputerowej. Na TK byłam we wtorek, a dietę zaczęłam w poniedziałek. 
Nie podoba mi się ta dieta, za dużo w niej nowego. Jak dla mnie ogromne ilości przypraw, a mnie wystarczył pieprz, sól i gotowe mieszanki w kupionej przyprawie, np. do pieczenia mięsa.  Ja przyzwyczajona jestem do prostego i takiego samego jedzenia - ziemniaki, mięso i coś warzywnego na obiad oraz kanapki na śniadanie i kolację.  A tu w diecie inaczej - potrawy o nazwach mi obcych, o niektórych nawet nie słyszałam jak np. fritata.

W tym czasie, jednocześnie z kursem Katarzyny Gurbackiej zainteresowałam się kursem odchudzania prowadzonym przez Renatę Gorczycę. To kurs z innym programem - nie ma gotowych jadłospisów, tylko same mamy sobie stworzyć jadłospis. Ponieważ chciałam umieć   stworzyć sobie jadłospis na czas - od jak się skończy kurs - do końca życia, to na ten kurs też się zapisałam. O kaloriach będziemy mówić na 6 spotkaniu, a spotkania są co tydzień.
Pierwsze było o wodzie, z którego wynika, że mam pić 12 szklanek wody dziennie, oprócz kawy, herbaty itp.
Drugie to o węglowodanach, z którego wynika, że mam jeść 112 g białka dziennie. I to, nie tak jak myślałam na początku, że tyle mięsa lub sera - o nie, tu chodzi o ilość białka w nich zawartą.
Trzecie spotkanie to o węglowodanach, z którego dowiedziałam się, że tabletki nie leczą cukrzycy, tylko maskują jej objawy oraz, że cukrzyca to choroba naczyń. Wywaliło to mój światopogląd do góry nogami. Myślałam, że fakt brania tabletek na cukrzycę chroni mnie przed jej konsekwencjami, jak np. stopa cukrzycowa, a tu figa.
Dowiedziałam się też, że mam jeść węglowodany o niskim indeksie glikemicznym, a unikać tych z wysokim IG. Niby to już wiedziałam, ale dopiero teraz do mnie dotarło naprawdę.
I po każdym spotkaniu mamy się do zaleceń z niego stosować i pisać dzienniczek żywieniowy i przesyłać co tydzień do pani prowadzącej. Ach, jest jeszcze jedno zalecenie, które pojawiło się już na początku kursu - nie jeść słodyczy i nie pić alkoholu.

Próbuję znaleźć coś w diecie p. Kasi, co da się dopasować  do mojego sposobu jedzenia, mało tego jest. Nowych rzeczy jak koktajle warzywne na pewno nie będę jeść - czyli diety nie przestrzegam w ogóle. Również próbuję pomieścić te nowe wiadomości z kursu p. Renaty w swoim jadłospisie i kiepsko mi idzie. 

Oba te kursy wywaliły mnie z moich utartych kolein jedzenia. I błąkam się jak dziecko we mgle, ale nie rezygnuję.
Kursy zaczęły się 4 i 8 lutego. Minęły już trzy tygodnie, schudłam 3 kilo, z czego 2 w pierwszym tygodniu bo mój brzuch stał się puściejszy. Oba trwają 13 tygodni i kończą się przed majowym weekendem. U p. Kasi mam dietę ogólną na 1800 kcal, a p. Renata zmierza do diety śródziemnomorskiej zaadaptowanej do warunków polskich. 

11 lutego 2024 , Komentarze (31)

Jutro minie tydzień mojego pobytu na diecie Katarzyny Gurbackiej w 90-cio dniowym wyzwaniu odchudzającym w Klubie Kasi.

Teraz tak jestem - bardziej ocierając się o dietę niż ją stosując. Widzę, że wcześniej jadłam dużo więcej. I zawsze tak samo, śniadanie i kolacja – kanapki z czymś tj. z wędliną, serem żółtym lub białym. Na obiad zupa, głównie dla męża, drugie danie to przeważnie ziemniaki, mięso i jakaś sałatka typu ogórek, kapusta, buraki czy marchewka z groszkiem albo jakaś kupna surówka.

Istotną rolę w moim stylu odżywiania pełnił boczek i pasztetowa oraz wędliny i mięso. Słodycze, może nie tak dużo jak chciałabym bo oboje mamy cukrzycę, ale w barku była i jest nadal puszka cukierków. Podjadanie było na porządku dziennym, jadłam jak byłam głodna i to niezależnie od tego czy rzeczywiście byłam głodna czy zajadałam sobie różne emocje czy stres. Warzywa nie odgrywały jakiejś istotnej roli, tyle co do obiadu. I nie gotowałam niczego nowego czy nieznanego bo nie umiałam i już!

Teraz w Klubie Kasi przestawiłam się na inne i bardziej warzywne jedzenie i zupełnie inne niż moje. Nie przestrzegam za bardzo tej diety, nie robię według przepisów, tylko tak „na oko”. Nie ważę produktów, chociaż raz zważyłam suchy makaron kukurydziany bo chciałam wiedzieć ile go jest w porcji.

Kłopotem jest też to, że dla męża gotuję obiad osobno i robię mu śniadania i kolacje, też zresztą osobne. I bardziej jego jedzenie wpływa na moje niż odwrotnie.

Mam też kłopot z piciem wody, bo dla mnie licząc 30 ml. na kilogram masy ciała to jest prawie 3 litry, nie licząc kawy, herbaty czy zupy. Wychodzi samej wody 12 szklanek. Wczoraj się zawzięłam i wypiłam 10 szklanek, ale zaczęłam myśleć ze wstrętem o tej diecie i odchudzaniu, niezależnie od tego, że doceniam ważność odpowiedniego nawodnienia.

Dietę mam na 1800 kcal, coś tam schudłam, ale myślę, że to jest głównie to co wyszło ze mnie. Jutro zaczyna się drugi tydzień, a ja nawet nie przeczytałam planu żywieniowego czy listy zakupów - zwyczajny opór to jest. Na zdrowie mi ta dieta nie szkodzi bo wzięłam ogólną, czyli taką samą jak moja, tylko inną :)

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.