Z samego rana do fryzjera. To przyjemny czas, czytam wówczas te wszystkie kolorowe pisma o bzdurach i odpoczywam przy zielonej herbacie. A masaż głowy niechby trwał jak najdłużej. Włosy rosną mi szybko, bo raz na miesiąc muszę przycinać, farbować. Potem do rodziców, zobaczyć co tam u nich. Nie jest najlepiej, bo rodzice nie radzą sobie ze starością, niestety. Jak już pisałam, pomocy odmawiają, odżywiają się niezbyt zdrowo, ale raczej już nie zaszkodzi to zbytnio. Są słabi, nie słyszą dobrze, och!. Po wyjściu zawsze muszę odreagować tę moją niemoc.
Znów zakupy na wyjazd, bo i tak akurat skończyły mi się kosmetyki. Na obiad dziś pulpety w sosie pomidorowym, bo przy okazji zabiorę kilka nad jezioro. Jutro raczej pojedziemy, to już ostatnie dni wakacji, tak szybko to mija. Chcę jeszcze raz przejechać trasę wkoło jeziora, przejść trasą kijkową, zajrzeć w miejsca grzybowe ,powoli zacząć zamykać sezon. Czytałam dziś artykuł napisany w Urodzie Życia przez Małgorzatę Szumowską o otwarciu sezonu na działce rekreacyjnej. Jej uwagi na temat wilgoci i zimna w domku, ilości myszy i potrzebie ogrzania po zimie przez 24 godziny , aby wypędzić wilgoć, jakbym to ja mówiła. U nas jest tak samo, a tegoroczne lato dodatkowo tę wilgoć utrwaliło. Szkoda.