Przeżyłam wczoraj traumę. Zacznijmy od tego, że... no mam arachnofobię, ok? Ja się nie boję pająków - ja wpadam w histerię i panikę na ich widok. Jeśli pająk jest między mną a drzwiami to wychodzę oknem i to nic, że trzecie piętro. I wczoraj przyszedł pająk. Właśnie skończyłam ćwiczyć i patrzę, a mój kot siedzi na przedpokoju i gapi się w sufit jakby co najmniej kotkę w rui tam zobaczył. Wychodzę, zerkam, a tam siedzi ośmionożne bydle wielkie na 7-8 cm. I w dodatku sobie spaceruje. Ja w domu sama. No to sru po spray i pryskam, pryskam i pryskam a diabelstwo nie chce umrzeć. Zaczęłam płakać. I krzyczeć. Tak, ja tak właśnie wyglądam jak widzę pająka. Pobiegłam po odkurzacz. Ręce mi się tak trzęsły, że go upuściłam, cud, że żyje. Z bezpiecznej ogledłości, cała popłakana i posmarkana wciągnęłam chuja i zostawiłam na podłodze włączony odkurzacz, bo bałam się, że jakimś cudem pająk z niego wyjdzie (a dla pewności posłałam za nim dwie chusteczki, coby go przygniotły). I wtedy - nie wiem czy strułam się sprayem na robale czy to był już ten poziom paniki - stwierdziłam, że nie mogę oddychać. Próbuję wciągnąć do płuc powietrze a tu blokada. Myślałam, że zejdę normalnie. Wybiegłam na balkon, taka spocona po treningu i rozebrana do treningowej bluzki na ramiączkach i spędziłam tam kilka minut ucząc się od nowa oddychać. Jeśli ktoś ma kota i słyszał jak charczy gdy ma kłaczka - tak właśnie brzmiałam próbując zmusić płuca, żeby nabrały powietrza. Stawiam, że to jednak była panika, bo gdy sobie w myślach zaczęłam tłumaczyć, że muszę się uspokoić, to jakoś łatwiej się zaczęło oddychać. Ale przez kolejną godzinę skrzeczałam zamiast mówić. Odkurzacz został w końcu wyłączony i dla pewności zamknięty na balkonie, gdzie czekał aż Mój wróci z pracy i wyciągnie worek. A ja po tym wszystkim napisałam tylko do niego "przynieś mi alkohol" i tak wyglądał dzień z życia arachnofobika zakończony obaleniem butelki wina na dwie osoby - z czego dumna nie jestem, ale czego potrzebowałam :P
Poza tym incydentem dzień wyglądał całkiem dobrze. Poniżej jadłospis.
Śniadanie: serek wiejski z ogórkiem konserwowym i oliwkami, do tego pełnoziarniste pieczywo - 462 kcal
II śniadanie: banan i jabłko - 178 kcal
Obiad: twórczość własna oparta o brązowy ryż, udko z kurczaka gotowane na parze, zieloną paprykę i suszone pomidory z dodatkiem łyżeczki oleju z pomidorów do smaku - 326 kcal
Kolacja: taka sama jak obiad (zrobiłam poprzedniego dnia większą miskę i rodzieliłam na dwa posiłki - wrzucam zdjecie, bo tu prezentuje się lepiej) - 326 kcal
Razem: 1292 + wino = ???
Woda: 2,75 l
Trening: spacer + Jillian Michaels' 30 Day Shred lvl 1 - spalone 435 kcal
Kroki: 7704
Jak widzicie, porwałam się na trening sławnej Jillian :) Szczerze mówiąc spodziewałam się, że nie dam rady go dokończyć a dziś nie będę mogła się ruszać przez zakwasy. Generalnie dokończyłam go bez żadnych problemów a dziś lekko tylko czuję ręce, ale to naprawdę lekko. Jedyne co, to wczoraj po kilku godzinach od treningu czułam, że mięsnie są zmęczone, aż lekko mrowiły i musiałam poprosić Mojego o szybki masaż. Ale dziś mogłabym spokojnie trening powtórzyć. Nie zrobię tego, bo nie chcę przeciążać organizmu, który jest osłabiony odwodnieniem po wczorajszym winie, dlatego dziś tylko pójdę do rodziców na nogach i uznam to za trening. Ale postaram się jutro rano namówić mamę do spróbowania Shreda :)
No, dosyć tego gadania, najwyższa pora nadrobić zaległości w Waszych dietetycznych sukcesach :)