Nie robiłam klasycznej stabilizacji po osiągnięciu wymarzonej wagi , ale nie tyję. Waga utrzymuje się na stałym, niezmiennym poziomie, mimo jedzenia różności. U mnie jak waga się zatnie, to potrafi tak stać i stać na tych samych cyferkach :) znaczy moja waga ciała się zacina , nie ta na której się ważę:)
Nie mam zbyt wyszukanych potrzeb co do jedzenia, nie stęskniłam się za niczym strasznie, przez ponad rok dietowania. Czasem fakt, rzucam się na słodkie, ale takie konkretne słodyczowe akcje mam tylko raz na jakiś czas. Kocham słodkie i nie będę z niego rezygnować, dopóki waga jest ok. Ostatnio mam np. fazę na bitą śmietanę, taki syf torebkowy, no ale lubię :)
Na śniadanie zawsze jest, albo kanapka (chleb żytnio-orkiszowy z ziarnami, własnego wypieku) z serkiem białym i bez cukrowym dżemem własnej produkcji, albo musli z jogurtem naturalnym.
Na drugie, kawa z mlekiem, plus mały owocowy jogurt. Mówią, że syf, ale staram się wybierać te zdrowsze, np. z Piątnicy
Obiady różnie. Czasem to co je rodzinka, jak np frytki w sobotę, czy pizza jutro:) Wczoraj jadłam warzywa na patelnie i pół schabowego bez panierki. Dziś gotowaną pierś z kurczaka (bez skóry) posypaną przyprawą do kurczaka z kupną surówką. Czasem jest to makaron i 2 jajka sadzone, czasem spaghetti :) takie trochę dietetyczne. Chude mięso mielone z szynki, albo z indyka, podsmażone z pieczarkami i cebulką, do tego pół puszki krojonych pomidorów, przyprawy i pełnoziarnisty makaron. Pycha:) co tam jeszcze... pierogi leniwe, makaron z serem, makaron z truskawkami, wątróbka z makaronem i pieczarkami. Uwielbiam makaron ;) czasem zamiast makaronu jest kasza gryczana, ale rzadko. Za ziemniakami nie tęsknie, chyba że w formie frytek ;)
Podwieczorek ostatnio to wspomniana już bita śmietana :) czasem jak obiad jest niedietetyczny to robię na podwieczorek galaretkę (bez cukru) z truskawkami, albo w formie serniczka na zimno, czyli galaretka z dodatkiem jogurtu naturalnego.
No i kolacja... niezmordowane kanapki z serkiem białym i dżemem, jak na śniadanie, tyle że wieczorem kanapki są dwie. I tu znów, jeśli obiad tłustawy, czy zbyt węglowodanowy, to na kolacje jest sama jajecznica, lub tylko surówka.
Tak mniej więcej jem, żeby nie przytyć. Nie twierdze, że nie zjadłabym więcej, no ale gdzieś w podświadomości są hamulce. Zdarza mi się wszamać jakiś owoc po kolacji, czy po podwieczorku, albo kilka kostek gorzkiej czekolady, jeśli akurat ją mam.
Nie ważę produktów, wyjątkiem jest mięso, które porcjuję po kupieniu i mrożę, no i ważę makaron, bo z nim mogłabym popłynąć. Nie liczę kalorii, bo chwilowo waga nie idzie w górę, to chyba nie ma takiej potrzeby.
Woda niestety w niewielkiej ilości ( bo zima? ), aktywność raczej też już nie ta co na diecie- tu nie mam wymówki, bo maszyny stoją w pokoju obok i zapraszają.