Mam :) mój wyczekany spadek i to spadek wow. Po ośmiu dniach wagi na stałym poziomie 68,9kg, dziś łaskawa szklana pokazała... 67, 7kg :D i co ja zrobiłam? ściągnęłam spodnie od piżamy, żeby się zważyć jeszcze raz i pokazało 67,3 kg :) no wiem, że to głupie, ale tak mnie naszło. Tak, czy inaczej przyjmuje, że nie ważę się bez bielizny nocnej :) mamy 67,7 i czekamy na same szóstki ;)
Od razu człowiekowi lepiej, kiedy wie, że trud wynagrodzony. A jeszcze wczoraj walczyłam z sobą kupić, czy nie, słoik masła orzechowego. Zjadłabym oczywiście ten cały słoik jednego dnia, a to by mogło być za dużo, żeby sprowokować spadek na wadze. Skończyło się na trzech cukierkach mlecznych po kolacji :)
Śniadanie- jogurt z musi i truskawkami
drugie- batonik musli i czereśnie
obiadek, to jakiś wymysł vitaliowy, ale postanowiłam spróbować
to się nazywa Indyk słodko-kwaśny z ananasem, papryką i kukurydzą . Złe nie było, ale raczej drugi raz nie zrobię. Porcja jak dla słonia mimo uszczuplenia gramatury makaronu. Zjem resztę w ramach kolacji, co znaczy, że zostanie mi niewykorzystany limit kalorii, hmm. I co z tym fantem zrobię? ;)
specjalnie nie kupowałam dziś truskawek, żeby wykorzystać nowości w jadłospisie
i tak na podwieczorek powstał pomysł, żeby zrobić Pieczone chipsy z buraka
zapomniałam, że mam problematyczny piekarnik i się prawie do cna spaliły. Może to i dobrze :) bo rarytasem bym tego nie nazwała. Dopchałam czereśniami, żeby całkiem bez podwieczorku nie zostać
Spacer dziś średnio, krokomierza zapomniałam włączyć, kibelek zaliczony, płyny marniutko.
======================================================
Gadżet na dziś: wieszaki na kije :) zwykle gdzieś stały w kącie kije od miotły i mopa, a teraz sobie wiszą i nawet całkiem ciekawie to wygląda