W ramach odstawiania nabiału i glutenu musiałam poczynić pewne zakupy i podrasować jadłospis. Kupiłam mleko kokosowe w kartonie i takie w puszce, masło orzechowe i mieszankę bezglutenową do wypieku chleba. A i bezglutenowe płatki owsiane, bo ja bez owsianki byłabym nieszczęśliwa i umarłabym z głodu.
Kawa z mlekiem kokosowym to nie ten smak, bo muszę mieć mleko zagęszczone. To z puszki się rozwarstwia, kawy nie zagęszcza i czuje pływający tłuszcz, ble. Trudno, te trochę mleka krowiego/zagęszczonego/będzie w diecie.
Mleko z puszki nie nadaje się, żeby zastąpić nim jogurt/ubiłam i zjadłam na deser:)/ Postanowiłam zatem zrobić własnoręcznie jogurt z mleka kokosowego, kartonowego. Zastanawiałam się nad zakupem jogurtownicy, ale nie jestem przekonana. Za kultury jogurtowe posłużył probiotyk i zobaczymy co z tego wyjdzie.
Mleko kokosowe też będę robić sama, tylko musze dorwać gdzieś ekologiczne wiórki kokosowe, chociaż… to w biedronce kosztuje grosze, to nie wiem czy warto się bawić. Pewnie spróbuję, tylko szkoda mi potem będzie wywalić te odsączone wiórki i będzie trzeba zmontować jakieś rafaello. Ot i pokusa :) Jeszcze pomyślę.
I w sumie to nie wiem po co kupiłam mieszankę mąki na chleb, bo ja chleba nie jadam. Choć pewnie taki świeżo upieczony, to by mnie skusił.
Co do jadłospisu od dietetyczki, to ja owszem mogę nie jeść tego co mi hipotetycznie szkodzi, no problem. Inaczej ma się sprawa jedzenia tego, czego nie lubię. Tu na siłę jeść nie dam rady. Wczoraj na siłę zjadłam mięso z rosołu i źle się po nim czułam. Psychiki się nie przeskoczy.
Niby się z dietetyczką umówiłam na kolejną wizytę, ale nie wiem czy nie odwołam. Jeszcze nadal nie dostałam jadłospisu na drugi tydzień, a miał być w poniedziałek. Jaja sobie robi.