Tak. Rozeźliłam się strasznie. Kiedy czytam i słyszę, żeby mi pobłażać. Bo ja przecież jestem grubaską. Ok, schudłam trochę, ale czy to znaczy, że mi wszystko wolno? Może moim bliskim i znajomym wolno głaskać mnie po główce mówiąc "kochanie, a może ciastko? A może czekoladkę? jedziemy do maca? Co ci zamówić, zestaw? duży? " Jak mnie to drażni! Tak nie wolno!
To fantastycznie, że ludzie na mnie patrzą i są nawet tacy co myślą " niech sobie zje...to nic, że jak niesie tę tackę to ledwo sapie, niech zje...przecież ona też ma uczucia, nie wolno się z niej naśmiewać, nie wolno komentować sobie tam po cichutku. Trzeba być wyrozumiałym dla grubasa, niech się opcha jeszcze, bo może mu smutno i lepiej się poczuje. Niech wie, że my go tu wszyscy wspieramy" Krzyczeć mi się chce! A już na pewno kogoś opier... :) Co to za tok myślenia?
Ja rozumiem, że nie wypada głośno się śmiać, już to dziś gdzieś napisałam, że śmiech jako reakcja obronna, przed tym, że cos nas przeraża, to oznaka niedojrzałości. Ale wyobraźmy sobie taką sytuację- siedzę ze znajomymi i oni w niewybredny sposób komentują otyłą kobietą- czy nie powinnam wyciągnąć wniosków? jakie to będą wnioski to już zależy- albo, że kumpluje się z idiotami, albo, że czas coś zrobić, bo inni ludzie tak właśnie mnie postrzegają.
Jeśli wchodzę do maca (gdzie w ogóle nie powinnam się stołować, taka jest smutna prawda) i zamawiam kawę, będę inaczej postrzegana niż kiedy wchodzę i niosę tacę niezdrowego żarcia. Sama też poczuję się lepiej, bo wygram z łakomstwem.
Czy jeśli moje dziecko nabawiłoby się otyłości, to zapraszałabym je tam, bo mnie bardzo prosi? Bo kocham? jeśli kocham, to jestem głucha na takie prośby, to staram się pomóc a nie pogłębiam jeszcze chorobę. Jeśli ulegnę, to jestem głupia. To wszystko psychika. Kiedy ja męża proszę o jakieś niezdrowe żarcie, to tak mu tańczę na poczuciu winy, że aż słychać jak tupię przy tym. Potrafię się gniewać, mieć focha, niemal płakać i udawać niemal słaniającą się na nogach ze wszelkimi bólami wskazującymi na nadejście rychłej śmierci głodowej (jak bym nie mogła zjeść czegoś innego). Jak on musi się czuć...? czasem się złamie i to ode mnie zależy, czy w porę się opamiętam. On mi pozwala, bo kocha...albo chce mieć święty spokój
Pomóc grubasowi to nie mysleć o jego uczuciach, bo to kłamca jakich mało, jeśli ma ochotę na coś, czego nie powinien brać do ust. Już wolałabym widzieć jak ludzie reagują choćby wybuchem śmiechu kiedy próbuję cos zamawiać, bo przynajmniej więcej bym tam nie poszła, niż patrzeć litościwie, albo nie daj boże myśleć "niech zje, dlaczego ma nie zjeść, przecież ma uczucia, niech pierdyknie w diabły pół miesiąca odmawiania sobie i morderczych ćwiczeń...niech sobie zje skoro ma ochotę, ma do tego prawo jak każdy inny człowiek".
Bzdura!
To nie o uczucia chodzi- jak się uzależniłam od tłustego żarcia, to jedynym uczucie jakie mną kieruje, jest chęć zaspokojenia pożądania związanego z jedzeniem takiego świństwa, poczucia smaku tegoż, a nie głód prawdziwy. Poczucia, że znikają problemy, bo często zajadamy najpierw problemy, a potem przyzwyczajamy się, że problem= żarcie tego czy tamtego.
Jeśli mi ktoś pobłaża, daje mi przyzwolenie, a ja szybciutko i zwinnie przerzucam winę na niego. pozwoliłeś mi, to Twoja wina, że taka jestem- myślę sobie, albo co gorsza mówię. Kiedy moja mama piecze ciasto, czy to jest równoznaczne z tym, że wpycha mi je do buzi? Nie. To ja decyduję. Ale jeśli zapytam- "Mamo? Mogę to zjeść?" to co powinna powiedzieć "Nie. jesteś na diecie, potem będziesz miała ochotę na kolejny kawałek, lepiej nie", czy powinna powiedzieć "proszę, jedz jeśli masz ochotę". Jak się zachowam kiedy już będzie po? W pierwszej sytuacji najpierw się obrażę, ale za kilka minut będę z siebie dumna, że się nie złamałam. W drugiej-zjem, potem jeszcze kilka (bo my grubasy tak mamy-Ach, jak już zjadłam jeden to trudno, zjem jeszcze kilka a od magicznego jutra już zero- a kiedy już się najem, poczuje cos w rodzaju wyrzutów sumienia, ale swoją złość poza tym, że na siebie skieruje jeszcze na nią, na to, że mi pozwoliła.
Tak. Otyli mają uczucia. każdy ma. nawet karaluch pewnie cos tam sobie czuje. Ale czy to znaczy, że przez tę nasza wrażliwość i własną ludzie powinni pozwalać nam pogłębiać chorobę?
Wolę jak się ze mnie podśmiewają, bo zamówię mniej, albo wcale. Wolę mieć powód do tego, żeby się opamiętać, niż żyć w przekonaniu, że wszystko jest ekstra i niczego nie trzeba zmieniać, bo jak to ktoś napisał byłoby nudno, gdyby wszyscy byli tacy sami. My nie jesteśmy tacy sami, mamy inne rysy, poglądy. Ale byłoby ciekawiej, gdyby wszystkim żyło się dobrze we własnym ciele, gdyby byli zdrowsi i sprawniejsi. Nie sądzę, choć słyszymy, że otyli są weseli i szczęśliwsi, że to prawda. To pogodzenie się ze stanem rzeczy, lenistwo i brak efektów, albo takie pobłażanie powoduje, że przestajemy walczyć w przekonaniu, że wszystko jest chyba ok. Rozeźliłam się dziś strasznie
A pijakom pobłażamy, mówimy masz, kochanie, napij się jeszcze. Nie wyśmiewamy? tak? To taka hipokryzja...jedz grubasie bo masz uczucia, ale alkoholiku nie pij, bo niszczysz swój organizm...A czym ja się od niego różnię? Tym tylko, że on alkohol może odstawić, a ja jeść muszę.