Moje Kochane,
Tak mi wstyd, że tak długo nie pisałam....
Tak mi wstyd, że przytyłam 4 kg...
Tak mi wstyd, że pozwoliłam sobie na taką żarłoczność...
Aktualnie ważę 78 kg. A ważyłam już 74 kg. Żałuję za grzechy i zaczynam od nowa. Muszę sobie wbić do tej pustej głowy, że dietę zmienia się na całe życie, a nie na chwilę. Inaczej nie ma bata, dupsko wróci. Tak właśnie było tym razem. Możecie uznać to za spowiedź, bo to właśnie będę teraz robiła.
Przez ostatni miesiąc szalałam. Potrafiłam zjeść multum cukierków (głównie michałków - om nom nom nom :)), nawpychać się chipsów, kolację zjeść o 22.00 (i bynajmniej nie był to jogurcik). Piłam puste kalorie... (piwo). Omijałam siłownię (choć i tak chodzę raz w tygodniu). Żarłam na potęgę. Na początku miałam wyrzuty sumienia. Teraz już nawet snickers mnie nie rusza. What's wrong with me?!
Przytyłam 4 kg i czuję się jak wielka, tocząca się kupa sadła. Czuję się źle. Nie wyobrażam sobie żebym mogła ważyć 60 kg. Nie przy mojej budowie ciała. Ale 70, a nawet 65 kg mogłabym ważyć spokojnie. A świadomość tego, że sama to zaprzepaściłam, wbija mnie dziś w fotel. No właśnie... w fotel, a nie w orbitreka. Orbi stoi nieużywany od dłuższego czasu i zarasta okoliczną florą i fauną. Fakt faktem, że mój orbi nie jest idealny. Nie kosztował tysięcy dolarów i źle się na nim biega, ale to jednak jakiś ruch!
Powinnam stworzyć coś na pokrój inwokacji do samej siebie:
Kobieto puszysta. Kobieto gruba. Kobieto obrastająca mchem i tłuszczem. Weź się wreszcie za siebie! Doskonale wiesz, że czujesz się źle w takim ciele, po co to sobie robisz? Tyle sukienek leży i czeka... Tyle strojów kąpielowych z utęsknieniem patrzy na Ciebie z półki... Tyle chłopa na świecie do wyrwania, a Ty pokrywasz się tłuszczem?! Stajesz przed lustrem i patrzysz każdego dnia, jak brzuch robi się coraz większy, a spodnie robią się coraz mniejsze (choć doskonale wiesz, że to nie ich wina...). Weź się za się kobieto! Potrząśnij tą głową jeszcze raz, zaciśnij zęby i zrzuć te @$@%$ 8 kilo! Tako powiadam Ci ja - Ty sama!
Ja wiem, że zawsze się tak mówi - zaczynam od jutra. Ale dziś zapowiadam mocne postanowienie poprawy. I nie jest to kiełbasa przedwyborcza. Wybory już się skończyły. Prezydent jest jeden - dieta! Dupsko do góry, piersi do przodu i na siłownię marsz! Żeby ludziom kopary opadły, żeby mówili: "Widzisz tą dziewczynę? Jeszcze niedawno taki pulpet z niej był, a teraz?!". Żebym patrząc sobie w ślipka przed lustrem, mogła powiedzieć "Jestem z siebie dumna!". Bo o to w tym wszystkim chodzi. Nie robi się tego dla kogoś. W dupie mam opinię innych - i tak jestem boska. Ale samej czuć się dobrze w swoim ciele, mieć świadomość tego, że mogę założyć wszystko i jestem laska... To jest coś! Tak było, gdy ważyłam 74 kg. Teraz znów czuję się jak kotlet mielony z dorodnej wieprzowiny, tłusty i wymymłany. To nie dla mnie. Ja potrzebuję drobiu.... Kotlet może być duży, ale chudy :-).
I obiecuję, jakiem pulpecik dorodny i uśmiechnięty, że będę gościć tu regularnie. Kiedy tylko będę mogła. I od jutra walka. A Was proszę o wsparcie. Bo za grzechy już żałuję. Pokutę też mam. Tylko wsparcia trochę brak...
Pozdrawiam wszystkie, które czują się jak ja. Choć może jestem jedyna.
Trzymajcie się:).
PS. Nie czytam, nie poprawiam, bo zaraz coś zmienię, wykasuję. Zostawiam jak jest. Moja twórcza improwizacja na temat tłustości mego bytu i tyłka. :*