Za mną pierwszy miesiąc "męczarni". Większość osób wiąże dietę z pewnego rodzaju wyrzeczeniami. "Dieta - więc nie można jeść słodyczy! Jesteś na diecie, czemu pijesz colę?! Mówisz, że się odchudzasz, a pozwalasz sobie na taki kawał mięsa?". I tu mogę Państwa zdziwić. Otóż, po miesiącu korzystania z diety Vitalii, stwierdzam, że wcale dużych wyrzeczeń nie ma. Jadłam słodycze (niewiele, ale zawsze), piłam colę (coca colę zero, ale to też cola), jadłam dużo mięcha (głównie drób duszony z ziołami - aaaachhh, tak pachniało, że moim domownikom ślinka ciekła), no i nawet dwa razy jadłam pizzę (3 kawałki, to nie w kij dmuchał!). Widzicie tu jakieś wyrzeczenia? Fakt faktem, że z alkoholu praktycznie zrezygnowałam, ale to dlatego, że nie przepadam za nim - lampka, dwie wina na jakiś czas mi wystarczą, więc zrobiłam to z własnej nieprzymuszonej woli, co z kolei na pewno nie było dla mnie żadnym wyrzeczeniem. Musiałam nauczyć się jeść w odpoowiednich odstępach czasu - teraz mój brzuchol już sam wie kiedy zapodać dźwięk na głoda :). Musiałam pić dużo wody - to fakt. Wypić 2,5 l wody dziennie, to sporo... Szczególnie jeśli nie ma się stałego dostępu do toalety. Nawet picie takiej ilości wody na raty nie jest takie łatwe jak się może wydawać. Ale da się to zrobić. Jak widzicie, wyrzeczeń wieeeeelkich nie było! Więc Proszę Szanownych Państwa, którzy mają w zwyczaju "pilnować" osoby będące na diecie (a mam wrażenie, że robią to czasem z większej złośliwości niż niż troski) - spieprzajcie i dajcie mi być na mojej diecie na moich warunkach! Nie ma tu na myśli nikogo konkretnego. Po prostu niektórzy, nawet z moich znajomych, potrafią ciągle dogryzać mi, że tego nie powinnam, tamtego nie powinnam BO JESTEM NA DIECIE! No właśnie! To ja jestem na diecie i to ja mam rozpisany grafik. To ja wiem na co mogę sobie pozwolić i w jakiej ilości, a na co nie mogę. Dla niektórych zjedzenie kostki czekolady (gorzkiej) to grzech śmiertelny! Bo to przecież SŁODKIE jest! Boże, jak mnie to wkurza niemiłosiernie. Tak się składa, że nawet uwzględniając tą pierdzieloną kostkę czekolady, zdarza mi się nie przejadać więcej niż 1.000 kcal dziennie. Idę o zakład, że ta osoba - nawet nie zdając sobie z tego sprawy - przejada dziennie więcej jak 1.500 kcal, a może nawet i ponad 2.000 kcal. Ale oczywiście mojej diety musi się czepnąć...
Przepraszam, Drogie Dziewczynki, że było w tym tyle nieprzyjemnych emocji, ale czasem aż się we mnie gotuje. Mówiłam, że nie mam nikogo konkretnego na myśli? Hmmm.... Jak sobie to przemyślałam, to jednak mam. Ale to nikt z Vitalii. sama by lepiej pomyślała jak ten brzuchol wiszący spalić, a nie się czepia! Ja przynajmniej nad tym pracuję! Siąść przed telewizorem, zapalić fajka i nawpieprzać się czipsów, to każdy potrafi, a robić to nie ma komu!
Okay, już koniec tego gniewu. Teraz wszystko z miłością... :)
Otóż, styczeń upłynął mi na odkrywaniu własnych słabości, na próbie opanowania ich, na nauce prawidłowego żywienia i rozwijania moich umiejętności kulinarnych. Kurczaka umiem już przygotowywać na tyyyyle ciekawych i niskokalorycznych sposobów:). Wiem już, że potrafię odmówić sobie słodkiego. Wiem, że potrafię nad tym zapanować, jeśli bardzo się postaram i bardzo tego chcę. W sklepie nie robią już na mnie wrażenia półki ze słodyczami. Na początku, potrafiłam jeszcze chwycić przy kasie batona, a później beształam się w myślach i odkładałam go na miejsce (Zła Fedora! Zła!). Więc wiem, że umiem sobie dać z tym radę. Wiem też, że potrafię zapanować nad moją żarłocznością, choć czasem jest naprawdę ciężko (szczególnie przed @, a ona już tuż tuż...). Nauczyłam się również, że czasem należy sobie pofolgować. Jeśli mój organizm bardzo czegoś potrzebuję, to daję mu to. W małej ilości, rzadko, ale daję. Tak jak z tą pizzą... 3 kawałki kosztowały mnie 0,1kg więcej następnego dnia. No i co z tego? Zjadłam je i już nie mam na nią ochoty. Teraz już powiedzmy przez miesiąc nie będę o niej marzyć. Nie zabiło mnie to. Styczeń nauczył mnie również, że jeśli chcę to potrafię. Choćby nie wiem jak mi się nie chciało, to te 200 kcal na orbim zrobię (jeden dzień w tygodniu mam wolny). Czasem po pracy jestem tak zmęczona (nie tyle fizycznie, co intelektualnie), że już nie mam na nic siły i ochoty (uwierzcie mi, nauka pięciu uczniów, każdego z osobna i każdego z innym materiałem, wcale nie jest taka łatwa jak się wydaje. I to 60 minut, bez prawa do przerwy - pięć godzin pod rząd), ale mimo to, resztkami sił zakłądam dres i gibam się na orbim... I wiecie co? Wszystko mi przechodzi. Po orbim, brzuszkach, bieganiu, fintnessie jestem co prawda zmęczona, ale te endorfiny... ten pot, który oznacza spalone kalorie jest dla mnie czymś w rodzaju dobiegnięcia do mety. Więc działam i nie przestaję :). Poprzedni miesiąc nauczył mnie też jednej bardzo ważnej rzeczy, że zrozumie Cię tylko osoba, która jest w podobnej sytuacji. Tylko u takiej osoby możesz liczyć na wsparcie, bo cała reszta nie ma zielonego pojęcia z czym się zmagasz każdego dnia i jak ciężko Ci jest ("Boże, po prostu nie jedz słodkiego i schudniesz!" - zdefiniuj mi wyrażenie PO PROSTU!!! To tak jakbym powiedziała: "Po prostu nie oddychaj!"). Ehhh... W każdym razie to Wam właśnie chciałam podziękować za to wsparcie. Bo Wy mnie rozumiecie. Przechodzicie przez to razem ze mną. A w szczególności dziękuję Garfildusowi, do której zawsze mogę zadzwonić z sytuacjach krytycznych (i nie mówię tu tylko o odchudzaniu - if you know what I mean :)). Dacie wiarę, że to dziewczę, pewnego krytycznego wieczoru, kiedy zadzwoniłam do niej zalana łzami, rzuciła wszystko i przyjechała do mnie w późnych godzinach wieczornych żeby mnie pocieszyć? (A należy nadmienić, że ma do mnie ok.100 km drogi...). Dziękuję Ci, Kochana, nigdy Ci tego nie zapomnę :*.
Tak refleksyjnie się zrobiło... Nie wiem co mnie napadło z rana:). Jakbym Vitalijkowy rachunek sumienia robiła :P.Bilans zysków i strat :D. Na szczęście tylko pozytywnych strat: 5,4 kg do przodu! :)
No dobra, na koniec same konkrety (czyli nuda). Kto nie chce czytać, proszę pominąć dalszą część, bo już nic ciekawego nie będzie :P.
Wczoraj wtranżoliłam:
ŚNIADANIE:
*naleśnik z białym serem (póki jeszcze są :)) 1 sztuka.
*gruszka
II ŚNIADANIE:
*winogrona (20 g)
*dwa plasterki kurczaka gotowanego
*kromka chleba żytniego pełnoziarnistego
*plasterek mozarelli
OBIAD:
*pierś z curry i ziołami prowansalskimi
*plasterek mozarelli
*gruszka
KOLACJA:
*naleśnik z białym serem (ostatnia sztuka moja! :D)
Przejedzone 16 VP/ 29,5 VP, czyli 864 kcal. Do tego tylko 0,5 l wody - nie miałam weny wczoraj-, no i dzień wolny od ćwiczeń. Tzn. jakieś tam kroki na pewno były, ale nie mierzyłam, więc się nie liczy :P.
Oby dziś poszło mi równie dobrze. Pozdrawiam i buziakuję Was wszystkie :*
kingaaa.15
1 lutego 2015, 17:02ale pycha menu :D
marta6054
1 lutego 2015, 11:27Powodzenia!
garfildus
1 lutego 2015, 11:09Zamkniesz usta wszystkim robiąc po prostu swoje - efekty ich zakneblują :) A efekty masz super! A tak w ogóle to polecam się ;) na wszystko i na przyszłość :* buziaki i trzymaj tak dalej