Kilka dni temu pisałam , że opowiem wam jak to jest u mnie z wynikami tj z robieniem ich i odbiorem.
Koszmar, paranoja, śmiechu warte , nie wiem jak to inaczej nazwać .
Wyniki byłam robić w środę, bo miałam wolne. Poszłam około godziny 11 a byłam w kolejce 5.
No dobra, to jutro w czwartek odbiór.Dla pewności zadzwoniłam do diagnostyki czy po pracy po 16 zdążę odebrać i dowiedziałam się że otwarte jest do 15 godziny tylko.
Więc czwartek odpada , nie pójdę. Ok, w takim razie muszę lecieć w piątek rano przed pracą , bo akurat w piątek znów miałam na rano.
Wstałam, już o 6;45 rano wyszłam z domu, wzięłam rower żeby szybciej do pracy potem i się nie spóźnić. W połowie drogi do przychodni spadł mi łańcuch z roweru i musiałam na pieszo naginać.
Gdy już dotarłam na miejsce , lecę po numerek i szok , nr 19.
O nie, godzina 7;10 a ja mam 19 numerek i na 8 do pracy.Nie ma szans , nie zdążę, muszę znowu zrezygnować .
Potem sobota, niedziela, znowu dwa dni w d,,,
Poniedziałek znowu mam na rano więc co mi pozostaje abym odebrała wyniki?
Wstać o 5 rano , wyszykować się i o 5:30 wychodzić w kolejkę do przychodni i czekać aż o 7 otworzą.
I tak to właśnie u nas jest.Chcesz iść do laboratorium na wyniki to musisz wstać rano o 5 i lecieć czekać pod przychodnią , niejeden raz na deszczu zimnie i mrozie aż o 7 otworzą. I to wcale nie znaczy , że będę pierwsza w kolejce.
Z odbiorem jest to samo, nie ma że boli, też trzeba stać w kolejce razem z tymi co będą robić wyniki.
Więc podsumowując , wyników nie mam , planuję iść po nie w poniedziałek rano a co z tego wyjdzie - zobaczymy (ha ha )