O mnie

Jestem na emeryturze czyli wolna. Miałam wiele zainteresowań, byłam inżynierem, szefem, matką i niezłą żoną. Interesowały mnie psychologia, muzyka lekka i klasyczna, malarstwo, architektura, przyroda, historia, geografia, polityka, wędrówki po górach, taniec, świątynie, fotografika...Wieloma z tych przyjemności z powodu tuszy mogę zajmować się już tylko symbolicznie, np. tańcem , wędrówkami. Obecnie mam wielką ochotę na dalsze 20 lat dla siebie i wnuków. Potrzebna mi tylko kondycja do korzystania z życia mądrze.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 23475
Komentarzy: 4890
Założony: 20 maja 2014
Ostatni wpis: 31 sierpnia 2018

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Nakonieczny

kobieta, 72 lat, Gdańsk

165 cm, 104.80 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: Do jesieni 107kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

25 lipca 2014 , Komentarze (33)

:):D:)

Przez most

i na wprost

rzeki biegiem,

przez las

jakiś czas

wciąż przed siebie.

Choć już

tyle dróg

poza nami,

wciąż nowy

mamy przed sobą

świat.

Pod niebem spokojnym

bez chmur,

w słoneczny świat

nowych szukamy dróg.

Jak jest

wszędzie tam,

gdzie nas nie ma?

Bo wciąż

wokół nas

coś się zmienia,

bo czas

mknie jak wiatr

bez wytchnienia.

Co słychać

wszędzie, gdzie nie ma

nas??????????????????????????????????????????

23 lipca 2014 , Komentarze (33)

Dzisiaj byłam z moją Szproteczką nad morzem, na plaży w Brzeźnie.

 Mała znalazła sobie koleżankę i super razem się bawiły, mama też zażywała kąpieli z córcią. Babcia mogła posłuchać książki, obserwować małą i pokąpać się tylko dla swojej przyjemności. Morze było dzisiaj chyba najbardziej wzburzone w tym sezonie. Intensywny wiatr siekł piachem po policzkach, białe grzywy były aż po horyzont. W wodzie straszliwie nierówne dno, prawdziwe dziury. Woda mogła zalać głowę w jednej chwili, by za sekundę sięgać po udo. Trzeba było mocno się trzymać i nagimnastykować aby ustać na nogach. Musiałam obserwować pilnie fale aby mnie nie wywróciły. Kilka razy fale zalały mi twarz pianą, wciskały się w uszy, kilka razy dostałam solidnie po grzbiecie. Walka z żywiołem  świetnie mi zrobiła, czuję się jak po wspaniałym masażu w SPA. 

Dzisiaj jednak nie pokażę zdjęć z tej kąpieli. Chcę pokazać moją przygodę z Doliną Vratny, Wielkim Krywaniem, Chlebem w Małej Fatrze na Słowacji a to w związku z informacją iż na dłuższy czas zostaną one niedostępne dla masowej turystyki, ponieważ zniszczeniu uległa droga do Doliny Vratny, schronisko i dolna stacja kolejki na Krywań. 

Ja miałam to szczęście, że tam byłam. Lało wtedy też, jeszcze w autobusie na dole intensywnie, gdy wjeżdżaliśmy  kolejką już przestawało, góry dymiły od chmur, widoczność miejscami była niezbyt dobra Gdy wyszliśmy na szlak na Wielki Krywań, a potem na Chleb i powrót do  górnej kolejki nie padało na szczęście. Roślinność, skały, kamieniste ścieżki, wynagrodziły braki w dalekich horyzontach. Gra  świateł, cieni, mgły, chmur też miała swój niesamowity urok. Zejście z Chlebu do Górnej Stacji było już prawie, prawie w słońcu. 

Zobaczcie i oceńcie to proszę sami.

 Może tych zdjęć wybrałam trochę za dużo, ale ten "Pamiętnik" służy mi do przypominania POCO? \

 Poco chcę odzyskać kondycję? Góry to moja pierwsza miłość, moja najważniejsza miłość,zaraz po dzieciach, wnukach i wiarołomnym mężu, Dla nich i tylko dla nich, jestem gotowa do odchudzania, ćwiczenia, ruchu, dla tej samotności na szczycie, po zwycięstwie nad swoją słabością.

23 lipca 2014 , Komentarze (25)

Super Droga Krzyżowa w lesie, ścieżeczki w górę i w dół, dużo schodków, słonecznie, kapliczki każda inna. Miasteczko czyściutkie, przytulne, słodki ryneczek, fajna kawiarenka, ratusz, pomnik Wejherta, główna uliczka jak deptak, kościoły, zameczek i park...... Warto  odwiedzić. Jeszcze raz się tam wybiorę z kijkami i z najmłodszą córą.

22 lipca 2014 , Komentarze (25)

Wczorajszy dzień był dniem Złamania Diety. Krótkotrwały urlop od takowej. Po informacji od Psychologa Vitalijskiego, że można zjeść zakazany owoc pod warunkiem, że jest to "Wyjatkowy" deser, za taką wspaniałą okazję uznałam wczorajszy dzień. Wnuczka jest u mnie z moją córką od 2 tygodni. Była tutaj ze swoją koleżanką i wtedy Babcie schodzą na drugi plan, bez buntu i dobrowolnie. Owszem chodziłam z nimi na plaże i do kąpieli ale raczej jako stróż niż współuczestnik szalonej zabawy. Powaga w takich sytuacjach jest naturalna, trudno demoralizująco wpływać na jakieś  cudze dziecko i zachwiać proces pedagogiczny jego rodzica. Potem przez dwa dni dziecko szalało ze swoimi równolatkowymi WUJAMI, bo mam brata 21 lat młodszego, a jego dzieci to kuzyni mojej córy i nadal babcia była na drugim planie. Ale za to poniedziałek, ale za to poniedziałek, poniedziałek będzie dla nas...I był. Lody u Grycana należały się nam, zwłaszcza, że w tym roku jeszcze nie otwierałam "Sezony" zgodnie z moim wieloletnim obyczajem. To było piękne, przyznaję bez bicia, podsumowanie dnia. Popołudniu pojechałyśmy na plażę w Jelitkowie, oczywiście przez te książki. Małej zafundowałam książkę o podstawach robótek na drutach z pięknymi ilustracjami, ponieważ jest to dusza artystyczna, ciągle coś produkuje, wyłączając się totalnie ze świata. Już kilka miesięcy temu wyraziła potrzebę nauki szydełkowania, szycia i sztrykowania,na drutach, więc książka ta zastąpi częściowo brak babci po powrocie do domu. Sobie zafundowałam "Cezanna", bo jak móc nie wiedzieć nic albo prawie nic o jego twórczości oraz naukę włoskiego dla początkujących z płytką. Mam już "Blondynkę na językach" i trochę uczę się tego cudownego jak muzyka języka. Ma mi się przydać do moich wędrówek po Włoszech. Cel zdrożny i usprawiedliwiony. Po drodze łabędzica tęsknie wypatrywała swojego łabędzia i ustawiała się do zdjęcia z wnuczką. Na plaży był tłum i sztorm o jakieś 3 w Skali Boforta. Mama przedkładała wygrzewanie starych kości w cieple piasku, a my z małą  zobaczyłyśmy równy szereg głów kilka metrów od brzegu intensywnie zapatrzonych w nadchodzące grzbiety fal i podskakujące wraz z nimi. Zaraz  poszłyśmy ich naśladować. Ja tyłem do fal po szyję a szprotka dwa metry przede mną, też po szyję, Nina miała mnie ostrzegać ale ona uwielbia nurkować z otwartymi oczami, wyciągać patyki, muszle z dna i raczej częściej widziałam jej nogi niż usłyszałam ostrzeżenia. Bałwany ze trzy razy przewaliły się nad moją głową. Podskoczyłam pewnie z kilkaset razy, bo maść końska musiała być dzisiaj w użyciu. Nina była przeszczęśliwa. Nigdy w tym roku ze względu na to, że było ich dwie nie mogły być tak głęboko. Babcia nie ma patentu ratownika a plaża nie strzeżona. Ja po godzinie wyszłam, Nina bliżej brzegu jeszcze drugą pozwalała się przetaczać falom. Wyjście z wody było najtrudniejsze, bo woda podcinała nogi a ciężar rósł w miarę zbliżania się do brzegu. Wnusia więc dzielnie podtrzymywała i wyciągała z wody babcię. Dlatego oczywistym jest, że należały jej się lody u Grycana a babcia MUSIAŁA po prostu DOTRZYMAĆ JEJ TOWARZYSTWA i dzielić się posiłkiem, tak jak uczy ją od lat.


20 lipca 2014 , Komentarze (28)

Wczoraj córa z wnuczką wyjechała z dwoma równolatkami wnuczki samochodem nad jezioro pod Gdańskiem. Ja wybrałam się na spokojne kijkowanie z Jelitkowa do Brzeźna. Plan był dobry. W planie plażowanie, pływanie i gdy się już znudzi, spacerek 3km. Kije zabrane, strój kąpielowy na sobie, pareo, koktajl z marchewki, płatków, nektaryny i maślanki w zakręcanym kubku, w torbie.... Zabrakło lektury. Ponieważ przebudowuję siebie fizycznie i uczuciowo, wybór w kiosku miast "Wsieci" czy "Dorzeczy", padł na babską lekturę, powieść z Biblioteki Romansów, niejakiej Jadwigi Courths-Mahler " Tajemnica pierścienia z rubinem"  za jedyne 4,00zł. OK.Tramwaj wspaniale klimatyzowany, lektura zatrzymały mnie na dłuższą, trochę okrężną jazdę na plażę. A tam hoooooooooror, który minie po sezonie. Miejsca na plaży już nie znalazłam w loży, musiałam zadowolić się drugim rzędem. Przed oczami jakaś namiętna para nie była w stanie opanować swoich emocji i dawała sobie nieustanne dowody silnego zaangażowania. Niedaleko Sopotu mnóstwo żagli, większych i mniejszych...to było  piękne, oczywiście prom ze Szwecji, spacerówki, piraci i statki na redzie. Woda wynagrodziła wszystko, wspaniała o dobrej temperaturze, drobne fale, daleki poziom po szyję.... prawie nie było słychać harmideru z plaży. Ćwiczyłam uda, 50 podnoszeń nóg do brzucha, 20 ruchów żabki i znowu 50 podskoków, 20 żabek, 50 skoków pajacyka i tak na zmianę z 1,5 godziny. W wodzie człowiek jest tak bosko lekki. Gdy wychodzi  na plażę, to nogi się pod nim same uginają. Poprawia mi się już proces wstawania z piachu bez podparcia. I z najlepszą intencją zamierzałam iść na kijkowanie ale na mojej drodze stanął pawilon z przecenionymi 75% książkami. TO JUŻ BYŁO PONAD MOJE SIŁY. Pozbyłam się parę metrów bieżących biblioteki w domu w Gliwicach, ale tu zaczyna się od nowa robić zbiór. Już w erze internetu, e-booków itp opanowałam swoje maniactwo na książki, no ale stałam się właścicielką kolejnych 5 albumów i poradników za jedyne 40 zł. Mam "Kuchnię Polską" za 7zł, kuchnię kresową, żydowską, francuską po 3zł, Hafty, bo przydadzą się do naprawy koronek od Mamy. Mam robótki do wystroju pokoju dziecka. Pewnie w podświadomości liczę jeszcze na co najmniej trójkę od środkowej  i najmłodszej. Najważniejszy nabytek jednak był  chyba za natchnieniem Sił Wyższych i  kupiłam podręcznik do uprawiania Pilatesu.  Była Joga  i różne inne szkoły, ale ten Pilates chyba ma najszybsze tempo ćwiczeń jakie jestem na razie w stanie zaakceptować. Ruch- bezruch. Nie muszę dodawać, że z marszu wyszły nici.

Dzisiaj czuję się bardzo dobrze i to bez środków znieczulających. 


19 lipca 2014 , Komentarze (36)

Wczoraj po "eskapadzie" w Jaśkową Dolinę odczułam jej skutki. Droga ta w normalnej sytuacji byłaby śmiesznie prosta i przyjemna, lekkie schodzonko pod niewielkim kątem w dół, kiedyś traktowałoby się jako  wypoczynek ze śpiewem na ustach. Dzisiaj z worem 50kg plus, czyli z pół metrem ziemniaków, 50 butelkami oleju, 50 kg cukru albo inaczej obłożona 250 kostkami smalcu sprawa ta nie jest taka prosta.... Serce jest obciśnięte w pancerz z tłuszczu i dusi się, wątroba obłożona ma problemy z przepływem krwi, nerki takoż. Każde włókienko ostańca mięśniowego obtoczone tłuszczykiem też ma nie lada wyzwanie aby się skracać i  wydłużać na moje życzenie. Trzeba to sobie w końcu wyobrazić i spróbować pozbyć się obciążającego mnie balastu. Już za burtą mojego balonu znalazło, się 6 litrów oleju, albo 6 kg cukru, albo 30 kostek  200 gramowych smalcu. Balon  uniósł się na kilka metrów. Jeszcze nie wiele widać, zaledwie pierwsze dachy parterowych domów, pierwsze wierzchołki świerków i  listowie drzew ale, ale......każda kostka, dwie co tydzień za burtą mojego kosza będzie unosić balon wyżej i wyżej aż oczy zobaczą miasta i wioseczki, lasy, szachownicę pól, odbite chmury w jeziorach, wstążki polnych białych dróg i czarnych autostrad....Smalec można pozbywać  się dwojako, nie wlewając do baku nowego paliwa, spalać zapasy i poprzez ruch wyrzucać za burtę. Wtedy balon mój uniesie się w przestworza i zaniesie mnie na połoniny, na Trzy Korony, nad przełom Dunajca, na Babią Górę, nad Morskie Oko, do Rzymu, Wiednia, Paryża, do Barcelony, Asyżu, Pragi......ech

Nie skończyłam opowiadać o pobycie w Andrychowie i o kościołach i klasztorach Krakowa. Dzisiaj dla ochłody chcę Wam pokazać Kraków w deszczu... bo upał, już teraz zapowiada się w moim pokoju na dzisiaj.

Dzisiaj plaża.....

18 lipca 2014 , Komentarze (21)

Skórę trzeba trochę oszczędzać a i morze mi przecież nie ucieknie, postanowiłam więc zmienić swoją ekspresję ciała i pogonić je po górach i dolinach. Padło raczej na doliny, a dokładniej na schodzenie w dolinę. Dziewczyny poszły na zakupy po pamiątki z wakacji, bo jutro koleżankę wnuczki zabierają rodzice na dalszy ciąg do Jastarni, a córa już w przyszłym tygodniu wraca do siebie. Ja zabrałam kije-samobije i postanowiłam skorzystać z komunikacji miejskiej i wywieźć się na szczyt a samej już bez zaciskania serca w poduszeczce tłuszczu zejść solidny kawał drogi w dół. Wybór padł na znaną mi z jazdy samochodem brata i zięcia ulicę, zwaną Jaśkową Doliną. Nazwa jej tak miło grała mi w uszach, a i dowiedziałam się, że kiedyś spełniała funkcję letniska dla Gdańszczan. Wysiadłam na szczycie, czyli na Morenie, Dolne Piecki chyba i ruszyłam w dolinę czyli do Wrzeszcza. "Z tyrolskich białych hal, melodia płynie w dal....", grało mi  w głowie i po obejściu dwóch najnowszych, w których chciałam niegdyś wykupić mieszkanie budynkach Hossy znalazłam się prawie, prawie w lesie. 

"W Dolinie chłopcy z dziewczętami  idą w tan, po winie głowa kiwa się jak pusty dzban, a nogi same  tańczyć chcą, melodię tą....." dalej gra a ja zanurzam się w coraz czarowniejszy świat blasków i cieni prześwitujących wśród liści. 

Wybór był wspaniały, droga lekko się wiła, cały czas chodnik był w półcieniu, zobaczyłam wiele ciekawych architektonicznie budynków, starych zabytkowych i najnowocześniejsze apartamentowce, różne klimaty: wiejski na stawem, dworek wśród starych drzew, czerwone dachówki  i srebne świerki, konsulat Etiopii jak z Nowego Światu w Warszawie.Widziałam okwiecone balkony, Pazia Królowej i pojącą się w fontannie  we Wrzeszczu mewę. 

Wyszłam od nowoczesności przez bajkową krainę i dotarłam do Manhattanu.....

Kwiaty dla mnie za odkrycie nowej drogi na spacer.


16 lipca 2014 , Komentarze (41)

Jutro mija już 2 pełne miesiące od podjęcia decyzji o przystąpieniu do "Diety". Jest to najdłuższy okres w moim życiu, gdzie byłam zainteresowana przede wszystkim moją osobą. Przyznaję, że jest to dla mnie całkiem nowe doświadczenie. 

Dwa miesiące to 9 tygodni, czyli 3 cykle po 21 dni. Niektórzy wyznają zasadę, że 21 powtórzeń jakiejś czynności, nauki piosenki, słówka, kroków tańca wchodzi do naszej podświadomości do trwałej pamięci i już się tego nie zapomina.Można to odpowiednim bodźcem przywołać w każdej chwili do świadomości. Mogę teraz śmiało przyznać. 

Jestem świadoma:

że mam zdecydowanie za dużo kilogramów, 

 że jest to ze szkodą dla mnie, 

że ogranicza mnie to  w wielu aspektach mojego życia,

że pogarsza to moje zdrowie,

że moje życie ograbia z wielu, wielu radości, jak ubiór w dobry, modny, zgrabny ciuch, 

w podwyższające dające lekkość chodu, tańca i seksi wygląd sylwetce....

że ogranicza  ilość możliwych do realizacji rozrywek, zostawiając tylko stacjonarne. 

nie jeżdżę na nartach jak kiedyś, nie chodzę po połoninach w Bieszczadach jak kiedyś, 

nie wejdę na górę powyżej 100m, nie zdobywam szczytów jak dawniej, nie mogę pójść 

nawet na Camino do Santiago de Compostella, nie dam rady nieść plecak i nocować pod 

namiotem, palić ognisko i przy nim śpiewać..... 

Jestem nareszcie wystarczająco  boleśnie tego  świadoma. To idealnie, do wbiło się już.

:DNie dość, że nie jestem zdziwiona, że nie spadł na mnie za ten egoizm żaden grom z jasnego nieba, to całkiem dobrze się z tym czuję. Powiem więcej, świetnie się z tym czuję:)

Po pierwsze i najważniejsze: Chudnę, chudnę, chudnę  hip, hip, hura. Lżej o 6kg,

Po drugie: zmieniłam menu, styl, jakość i ilość jedzenia,

Po trzecie: polubiłam a nawet rozsmakowuję się w lżejszych potrawach,

Po czwarte: praktycznie nie tęsknię już za słodyczami, tłustym boczkiem, cukrem,

Po piąte: pięć posiłków stało się dla mnie optymalne, trzy solidne, dwa przekąskowe,

Po szóste: 1700cal dziennie absolutnie mnie syci,  nie czuję głodu,

Po siódme: wchodzę na  schody stylem dorosłych, noga lewa i prawa na zmianę i na drugie piętro wchodzę bez przystanków

Po  ósme: prawie codziennie opuszczam dom, codziennie ruszam się, staję się aktywna,

Po dziewiąte: piszę pamiętnik, czyli staję się osobą systematyczną,

Po dziesiąte:  wiem, że wybór dla mnie tej Diety był słuszny, na pewno wykupię kontynuację, poszerzę na początek o łagodne ćwiczenia, aby uniknąć kondycji, np. rozciągania, liczenie spalonych kalorii, krokomierze  itp.

ALE NAJWAŻNIEJSZYM dodanym do Diety, niespodziewanym efektem jest wejście w środowisko wspaniałych kochanych, ciepłych, wrażliwych, serdecznych, inteligentnych, mądrych i  dobrych Dziewczyn, które wspierają, zagrzewają, pocieszają, podnoszą na  duchu komplementują bezinteresownie.....

BEZ NICH NIE BYŁOBY TO MOŻLIWE :):D;)(kwiatek)

15 lipca 2014 , Komentarze (32)

Po dwóch dniach przebywania praktycznie cały czas w domowych pieleszach, przyszła pora na wizytację tradycyjnych miejsc plażowania. 

Niebo o świcie wyglądało jak niebieskie pole z bruzdami po orce Aniołów.

Zapowiadał się słoneczny, przynajmniej poranek. To oznacza, że po śniadaniu zachęcę ojca do kilkuminutowego "leżakowania" w otwartym oknie kuchni. Za każdym razem, gdy ojciec z powagą zakłada jego ciemne okulary w wściekle różowych oprawkach, wiem że to będzie fajny dzień. Panienki też już stęskniły się za pluskaniem wśród fal, gdy szumi, szumi woda...i sami wiecie co dalej. Śniadanie, pryskanie, gatony, zaprowiantowanie i hajda na plażę. Śniadanie zgodnie z regułami diety, zaprowiantowanie również. Odkryłam, że w tej diecie można wymieniać posiłki  na dla nas zjadliwe, byle trzymać się kalorii. wybrałam jajka 2 na miękko, pomidorową  sałatkę z zieloną cebulką i 2kromki pełnoziarnistego chleba pociągnięte białym serkiem chrzanowym Łaciate. Prowiant na drogę, to kalarepka w plasterkach, garść groszku cukrowego w łupinach, koktajl w zakręcanym kubku z kefiru, nektaryny i młodej marchewki . Luuuz. Sprawdziłam pedicure u paznokci, gra, wczoraj  odświeżałam. I tramwaj.

W tramwaju było sporo ludzi, ale bez przesady, to w końcu roboczy dzień. Najbliżej Stogi, przez wymianę torowiska za Muzyczną nie dostępne. Przesiadki na autobusy i trochę kombinacji, czego z dziećmi nie lubię. Więc, Brzeźno. 

Nad morzem totalna cisza, żadnego wściekłego bicia fal o brzeg. Cisza, cisza,  cisza jak nad stawem. Zdezorientowany lud, brodził po kostki w wodzie i kilkanaście metrów od brzegu. Za to na legowisko na brzegu trzeba się wskrobywać jak na górę piachu wysypaną na budowie z wywrotki. Trudno mówić o pływaniu w wannowej głębokości, chyba, że jak dzieci na rękach. Skorzystałam z oferty i powróciłam do rozrywek sprzed lat, mój tyłek wysoko unosił się nad wodą  jak samotny bordowy żagiel. Pojawili się też daleko, daleko w morzu jacyś dziwni stojący na wodzie wioślarze. W wodzie duże kilkucentymetrowe połówki białych muszel, woda wyjątkowo zimna jak na takie stojące SPA. Słońce, grzało i nie grzało. Nad Gdynią unosiła się granatowo-niebieska chmura, od niej pionowe smugi, zapewne solidnego deszczu. Bezruch powodował brak decyzji czy wracamy, czy jeszcze, jeszcze.  Smugi przesunęły się w głąb morza, ale wybrałyśmy profilaktycznie odwrót. I dobrze...Deszcz zacinał na szyby w oknie w bezpiecznym domu. Nie długo zresztą... Lody nie ominęły wnuczki. Mnie tak.

Dzisiaj już o 7 jest gorąco...

14 lipca 2014 , Komentarze (22)

Dzisiaj spałam w mieszkaniu ojca w moim  dawnym pokoju u Mamy. Zresztą, jak od kilku dni, bo swoje, na tym samym piętrze odstąpiłam córce z wnuczką i przyjaciółce wnuczki wziętej przez córkę na wakacje dla towarzystwa do małej. O 3;32 od kilku dni budziłam się i odwiedzałam toaletę ale nie byłam świadoma, dlaczego. Dzisiaj zagadka wyjaśniła się. Mieszkanie jest na wysokości drugiego piętra, mam oczywiście otwarte okno przez cały dzień i  w nocy też. Pod oknem u mnie rosną olbrzymie lipy i teraz pachną jak oczadziałe. U ojca po wschodniej stronie, oprócz lipy są jarzębiny i wiśnie. Tam mam synogarlice,  które tokują i gruchają  później a tutaj jakiś ptak, musi być z tych większych na wysokości moich okien  o 3:32 zaczął i tak z dziesięć minut dawał nieprawdopodobny, głośny koncert na wiele nut. Było jeszcze szaro. Potem przez godzinę cisza a teraz świergotają  jakieś mniejsze ptaszki na zmianę z szumem samochodów i głosem  tramwaju. Ten ptak jednak dokopał  się do moich licznych wspomnień z okresu obozów harcerskich i nie pozwolił zasnąć.

Tak samo głośno śpiewały ptaki na warcie od 2 do 4-tej. Obóz wtedy najgłębiej spał, budził się świt, szarzało, a potem pojawiały się w słoneczne dni poranne zorze różowe, świetlisto-złociste. Był to znak do zmiany warty, możliwość jeszcze na 3 godziny snu. 

Najwspanialsza warta była jednak ta od 4-tej do 6-tej, Chyba nie ma nic piękniejszego, gdy wstaje świt, ptaki świergolą na zmianę, światło jest cudowne, na liściach poranna rosa, czasami podnosi się mgła. Nie ma strachu, wszystkie zakamarki jasne, obóz jak na dłoni, trawy są świeże i błyszczą w słońcu. Można pisać kartki i listy w totalnym spokoju. Budzi się zastęp dyżurny do kuchni. Za chwilę zapachnie ogień z suchych świerków i poranna gorąca zbożowa kawa. Nie warto już się kłaść i cały strumień do higieny jest tylko do naszej dyspozycji, bez obawy, że ktoś wyżej w jego biegu wypłukał usta z pasty do zębów, latryna też jest tylko nasza, bez podsłuchu można oddać się trzymanemu przez kilka dni opróżnianiu. 

Sobota i niedziela zgodnie z  przewidywaniami była senna, spokojna i relaksująca z małym epizodem.To wizyta bratowej z dwoma bratankami, 9 i 10-cioletnimi ślicznymi "szatankami". Oni i te dwie panieneczki,  9 i 10lat, wilczki w owczej skórze roznosiły przez dwie godziny dom, utrudniając dostęp każdego słowa do własnego ucha. Zdołały dwa razy spaść z Bedingi, wiecie jakie są szerokie, wyrwać klamkę z drzwi do pokoju, dwa  razy się zatrzasnąć w nim, zjeść kilo słodyczy i nie móc zmieścić ulubionych naleśników. Na szczęście, bo w sobotę i do południa w niedzielę była barowa pogoda, zostały zaproszone na niedzielę do kawalerów,a tam jest piętrowy domek z  olbrzymim zaszklonym  tarasem i babcia mogła  odzyskać równowagę psychiczną. Niedzielę poświęciłam na zaległą korespondencję, ducha, czytanie, prasę, politykę, film i dokształt z historii i tajemnic ziemi, słuchałam muzyki, zmyłam lakiery i pomalowałam paznokcie. Obiad,ojciec i luuuuz.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.