Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Zanim wyślesz mi zaproszenie do znajomych, proszę pozostaw po sobie jakiś ślad! Nie przyjmuję zaproszeń od "kolekcjonerów" z 300 znajomymi, osób nieprowadzących własnego pamiętnika, osób, których pamiętnik jest dostępny tylko dla nich oraz od tych, których sposób prowadzenia pmiętnika po prostu mi nie odpowiada. Ponadto regularnie robię porządki w znajomych i usuwam osoby nieudzielające się w moim pamiętniku.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 121248
Komentarzy: 3687
Założony: 31 sierpnia 2013
Ostatni wpis: 3 listopada 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
UlaSB

kobieta, 36 lat, Karlsruhe

174 cm, 79.60 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

6 marca 2014 , Komentarze (6)

Dzień dobry! :)

Dzisiaj króciutko, bo nie mam czasu, muszę się dopakować i w ogóle, ok. 17.00 lecimy na dworzec.

Długo się zastanawiałam, co ze sobą zabrać, przeglądałam Pinteresta i miałam mały problem, bo nie posiadam lunchboxa, a nie chciałam ciągnąć ze sobą tony pudełek, torebek foliowych i Bóg wie czego. W końcu zdecydowałam się na:

podwieczorek w postaci warzyw i pół jabłka

kolację w postaci jogurtu brzoskwiniowego z serkiem wiejskim (wyjątkowo bez otrąb, bo jak mnie w autobusie kret zacznie gonić, to będzie niefajnie)

jutrzejsze śniadanie w postaci (jak zwykle zresztą) owsianki, tym razem naprawdę z płatków owsianych (poprzednie były z żytnich) z bananem i kiwi oraz mlekiem kokosowym i szpinakiem (szczegóły poniżej) :D

II śniadanie w postaci kilku kromeczek takiego śmiesznego chlebka pełnoziarnistego i warzywa, których nie zeżrę dziś ;)

obiad w postaci naleśnika z mąki pełnoziarnistej z hummusem (o którym niedawno pisałam, że jest tak cholernie gęsty), młodym szpinakiem, pieczarkami, mozarellą, tofu i CEBULĄ (giń współpasażerze!) :D Jako że naleśnik spory, powinien wystarczyć. Resztę będę jadła w domku, tak że nie będę się musiała martwić :)

Na dzisiejsze śniadanie była wściekle zielona owsianka z bananem, mlekiem kokosowym i kiwi oraz... szpinakiem! To jeden z najbardziej udanych eksperymentów i naprawdę go Wam polecam :) Szpinak sprawia, że owsianka staje się bardzo kremowa, ma super konsystencję, natomiast w smaku jest kompletnie niewyczuwalny. I ten oczojebny kolor... :D A wszystko to zupełnie naturalne, bez barwników i sztucznych konserwantów ;)

II śniadanie to jajecznica z cukinią, selerem i papryką. Może niezbyt zdrowo, ale nie chciałam wyżerać warzyw, które odłożyłam na podróż, bo jak się okaże, że wzięłam ze sobą za mało, to będzie tragedia. Wiecie, jak to jest np. na stacjach benzynowych – można kupić hot dogi, chipsy, batoniki i czekoladę. Dla wegetarianki na diecie to czysty horror ;) W każdym razie wczorajszy obiad tak mi się spodobał, że postanowiłam powtórzyć go w nieco okrojonej wersji – bez chleba i dodatkowych warzyw.

Obiad to odmrożony gulasz z fasoli, na który w zasadzie nie mogę już patrzeć, ale co miałam zrobić..? Ja wiem, fasola w podróży to taki średni pomysł, ale nie miałam w domu nic innego, a dzisiaj naprawdę mam na głowie inne rzeczy niż gotowanie :) 

Nic to, lecę skończyć pakowanie i hajde! do Polski :)

Trzymajcie się cieplutko i do napisania z Ojczyzny :)

5 marca 2014 , Komentarze (2)

Dobry wieczór :)

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych kompletnie szalonych. Cały dzień latałam jak z piórkiem, musiałam kupić przyjaciółce sporo przypraw w sklepie indyjsko-chińskim i u Turka, bo obiecałam przywieźć i zrobiłam też zapasy dla siebie na podróż. Poza tym musiałam lecieć do banku, posprzątać generalnie kuchnię, zrobić pranie, poszukać walizki, zrobić plan żywieniowy na podróż, wszystko łądnie powyliczać... Dopiero o 19.00 usiadłam. Na zakupach byłam rowerem, w banku piechotą. Ćwiczeń jako takich w ogóle dzisiaj nie wykonywałam, ale czeka mnie jeszcze pakowanie a i tak mi nogi w dupę wchodzą, tak że nie będę się dzisiaj wygłupiać.

Jutro wstawię króciutką notkę, żeby pokazać Wam, co zabieram ze sobą w podróż. Dwudziestodwugodzinną. Autobusem. Już mi zimno.

Dzisiaj nawet udało mi się w miarę normalnie jeść:

Śniadanie (09:00)
Kokosowa owsianka z mango, kiwi i bananem (chyba :))


II śniadanie (12:00)
Pół jabłka, słupek selera naciowego, mini papryczki i jogurt wiśniowy 


Obiad (16:00)
Najpyszniejsza na świecie jajecznica z cukinią, papryką, selerem i... przyprawą do bolognese, bo potrzebowałam pomidorów w proszku :P Naprawdę polecam, jeśli lubicie jajecznicę, koniecznie spróbujcie! Do tego tost i pomidorki kootajlowe.


Podwieczorko-kolacja (19:00)
Mini-caprese, , surowe warzywa i jogurt brzoskwiniowy z serkiem wiejskim i otrębową posypką.



Nie jest to może szczególnie dużo, ale nie jestem głodna i w zasadzie nawet nie specjalnie byłam głodna za dnia. Bolą mnie za to plecy i nogi i chce mi się spać. 
Bilans wodny normalny, ok. 1,5l wody i poranna kawa z mlekiem.

Na urlopie też postaram się pisać na bieżąco, zabieram aparat i w ogóle... Nie wiem, czy uda mi się pisać codziennie, ale będę próbowała :)

Idę się pakować, później spać, a jutro wpadnę na chwilę wrzucić króciutką notkę :)

Trzymajcie się cieplutko! 
Buźka :*

4 marca 2014 , Komentarze (3)

Dobry wieczór :)

Dzisiejszy dzień należy do tych bardziej normalnych ;) O dziwo nie narzekałam na brak siły po wczorajszej wpadce i całkiem nieźle sobie radziłam. Po śniadaniu zrobiłam "30 day shred level 1" z Jilian i muszę powiedzieć, że było całkiem fajnie. Pociłam się co prawda jak szczur, ale nie powiem, żeby było jakoś szczególnie ciężko. Nie miałam nawet problemów z pajacykami, co mnie trochę zaskakuje, bo pamiętam, że jak odchudzałam się 3 lata temu i próbowałam je robić, ledwo byłam w stanie oderwać się od ziemi :P A ważyłam chyba mniej-więcej tyle samo. Nie wiem, może jazda na rowerku, łażenie i ćwiczenia z Mel B dają już jakieś efekty..? Kilka ćwiczeń (tych, gdzie stawy kolanowe były wyjątkowo obciążone) musiałam trochę zmienić, ale nie sądzę, żeby mi to bardzo zaszkodziło. Pajacyków pewnie też nie powinnam była robić, ale na razie nic się nie dzieje i naprawdę nie czuję jakiegoś specjalnego obciążenia. 

W przerwie między II śniadaniem a obiadem trochę posprzątałam, zrobiłam ręce z Mel B i "Get you sexy back" z Tiffany. Przez pół dnia nie mogłam się zdecydować, co zrobić na obiad. Chciałam właściwie curry, ale mleko kokosowe było już dziś w menu, poza tym chciałam spróbować zreszcie czegoś nowego. Teraz muszę uważać, co i jak gotuję, bo już w czwartek (pojutrze! ^^) jadę do Polski i nie chcę, żeby w lodówce zostało coś, czego mój mężczyzna nie zje (czytaj: wszystko, co jest wegetariańskie i wszystko, czego on nie zna), bo tylko się zepsuje. Część wezmę ze sobą (np. ajvar czy tahini), ale większość musi zostać skonsumowana wcześniej.

Wiecie co? Tak sobie ostatnio pomyślałam... To teraz to najdłuższa "dieta" w moim życiu. Dieta w cudzysłowie, bo tak naprawdę to właściwie nowy styl życia. Dieta polega na traceniu zbędnych kilogramów, ale reszta, tzn. zdrowe, regularne jedzenie i sport to już mam nadzieję na całe życie. Nigdy nie wystarczało mi dość sił i motywacji, żeby dobić chociaż do dwóch miesięcy. Najdłużej odchudzałam się ok. 1,5 m-ca, to było w 2011 roku. Udało mi się schudnąć 16 kg i to bez głodówek i innych głupot. Siłownia, w miarę regularne posiłki i tak jak teraz, ułożona przeze mnie osobiście dieta. Teraz nie jeste tak różowo, waga spada bardzo powoli, a ja mimo wszystko nie poddaję się, nawet mi do głowy coś takiego nie przyjdzie. Są dni, kiedy ewidentnie nie chce mi się albo nie mam siły ćwiczyć – i czasami nie ćwiczę. Ale takie napady, żeby się nażreć, wpieprzyć całą lodówkę na raz albo polecieć do McDonalda mam już dawno za sobą i teraz robi mi się niedobrze na samą myśl. Nie wiem, skąd we mnie tyle energii i chęci do walki, może po prostu dobrze zaczęłam – w styczniu, w ramach postanowienia noworocznego i przygotowań do lata. Nie wiem, ale bardzo się cieszę i chwilami sama sobie zazdroszczę :P Przepraszam, wiem, że to nieładnie się chwalić, ale musiałam :)

Fotomenu:

Śniadanie (09:00)
Owsianka kokosowa z kiwi i mango (dziś wyjątkowo bez banana :))


II śniadanie (12:00)
Tost z tofu, suszonymi pomidorami bez oleju, oliwkami, sałatą i żółtym serem (a co! od czasu do czasu można :D) i pół banana z jogurtem truskawkowym i otrębami (pycha!)


Obiad (15:00)
Zupa-krem paprykowa z cieciorką i ryżem naturalnym + surówka z pekinki i pomidorów (myślałam, że pęknę, chociaż gotowałam tylko na jedną porcję).
Zupa bardzo przyjemnie się gotuje i przed zmiksowaniem jest niesłychanie kolorowa :)




Podwieczorek (18:15)
Świeże warzywa z ajvarem, hummusem i jogurtowym dipem koperkowo-szczypiorkowym


Kolacja (20:15)
Jogurtowo-wiejski przekładaniec (jogurt truskawkowy i wiśniowy + serek wiejski)


Poza tym starałam się jeszcze trochę poćwiczyć, ale po południu szło mi tak sobie. Przy kickboxingu z Jilian poddałam się po 10 minutach, bałam się, że mi kolana nie wytrzymają :/ W ogóle zdecydowanie wolę ćwiczyć z Mel B niż z nią, nie lubię tych jej okrzyków i jakiejś takiej... agresji? Mel B wprowadza fajną atmosferę, jest wyluzowana, żartuje i naprawdę przyjemnie się z nią ćwiczy. Jilian ma fajne ćwiczenia, ale nie podoba mi się sposób, w jaki prowadzi zajęcia.

Ćwiczenia (podsumowanie):
30 day shred level 1 z Jilian: 25 min.
ręce z Mel B: 10 min.
"Get you sexy back" z Tiffany: 10 min.
Kickboxing z Jilian: pierwsze 10 min
Cardio z Mel B: 15 min.

I to chyba wszystko na dzisiaj... Pogram teraz trochę w Torchlight, w ćwiczenia już się dzisiaj nie będę bawić, bo mi się zwyczajnie nie chce. Jutro trochę połażę albo pójdę na rower, jak pogoda dopisze. Tymczasem idę się pogapić, co tam u Was :)

Buźka i do napisania!

3 marca 2014 , Komentarze (5)

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych do dupy :) Zaczęło się od wiadomości w radio, w których znów mówili o Ukrainie. A że ja jestem panikara, to od razu wyobraziłam sobie, jak Ruscy wpadają też do Polski i w ogóle wybucha III wojna światowa. Boję się wojny jak cholera i przy każdej wzmiance o jakimkolwiek zagrożeniu od razu świruję.

Nic to, zjadłam śniadanie i zaczęłam się szykować do drogi. Od rana wiedziałam, że nie będę miała dziś za bardzo wpływu na to, co zjem, bo dzień miałam spędzić w Heidelbergu, ucząc pewną Rosjankę polskiego i ucząc się od niej rosyjskiego (o ironio!). Z przezorności wzięłam sobie jednak coś na drogę. Chciałam nawet ugotować trochę ryżu czy innego makaronu i wrzucić to do jakiegoś słoika, bo wiedziałam, że na uczelni nie mam szans na nic poza sałatką, ale w końcu doszłam do wniosku, że jakoś sobie poradzę.

W kantynie okazało się, że poza surówkami warzywnymi jest też makaronowa... Wzięłam trochę, żeby przy obiedzie nie zostać całkiem bez węglowodanów. Pływała w majonezie, ale była przepyszna :D 

W czasie wolnym surfowałam po Pintereście i angielskich / amerykańskich stronach, blogach kulinarnych i wszystkim, co mi wpadło w oko i zbierałam inspiracje. Mam teraz około miliona przepisów na różne owsianki i dipy do warzyw, nie licząc przepisów, które zalegają w kompie / na tablecie / w gzetach / w książkach kucharskich / w ebookach... Kocham gotować i aż mnie korci, żeby je wszystkie wypróbować :D Poza tym ściągnęłam sobie coś tam Jilian (bo mówiłyście, że fajne), boczki i coś tam jeszcze z Tiffany (bo mówiłyście, że fajne) i Callanetics, cokolwiek to jest (bo przeczytałam gdzieś, że fajne). 

Jako że moja aktywność fizyczna ograniczyła się dzisiaj do siedzenia przez 4 godziny na dupie (z tego 2 godziny to nauka, reszta ten biedniutki obiad i surfowanie po necie z normalną prędkością), 3,5 km piechotą i jazdy samochodem po zakupy (nie chciałam, ale musiałam), postaram się coś jeszcze dzisiaj zrobić, ale przyznam się, że jestem wykończona.

Później stwierdziłam, że fajna pogoda, to się przejdę piechotą na dworzec. Z czterokilowym laptopem w plecaku i ciężką książką. No ok. Po drodze zaszłam do Galerii poszukać lunchboxu (znalazłam, chociaż nie kupiłam, bo mi jeszcze niepotrzebny) i kupiłam foremkę do pieczenia dla jednej osoby ^^ Teraz będę eksperymentowała z pieczonymi owsiankami :D

Znowu się rozpisałam :/ Do domu wróciłam późno, nie miałam ani pół warzywa, więc żeby było szybko, pojechałam autem po zakupy. Chciałam szpinak (świeży) - nie znalazłam. Koperku świeżego też nie. Nic to, i tak sobie poradziłam i miałam całkiem fajną kolację :)

Przejdźmy więc do fotomenu:|

Śniadanie (09:00):
czekoladowo - kawowa owsianka na ciepło (z bananem)


II śniadanie (12:00):
kawałki mango i mango zblendowane z jogurtem malinowym i truskawkowym + łyżka otrębów (pycha!)


Obiad (14:45)... pływające w oleju, nie mające żadnego (poza oleistym) smaku surówki różnego rodzaju. Ani się nie najadałam specjalnie, ani mi nie smakowało. I w dodatku zdjęcie komórką, bo mi się nie chciało aparatu taszczyć.


Kolacja (20:00!!! wiem, kompletna głupota)
Różniste warzywa (z selerem naciowym na pierwszym miejscu, j'adore!) z różnistymi dipami. Z wrażenia i poruszona inspiracjami zrobiłam własnego hummusa, który jest zdecydowanie za gęsty jak na hummus, ale do moich celów nadaje się idealnie. W podróż do Polski chcę sobie zabrać naleśnika z czymś fajnym w środku i miło by było, jakby nic z niego nie wypływało. Hummus wyszedł pyszny :) Poza tym dip jogurtowy z koperkiem i szczypiorkiem, a w dużym słoiczku ajvar (kupny). Chciałam wcisnąć w siebie jeszcze serek wiejski z odrobiną jogurtu truskawkowego, ale dałam radę tylko kilku łyżkom. 


Mój bilans energetyczny i wodny na dziś są kompletnie w dupie. Prawie nie piłam i głupio jadłam. Jutro nie będę miała siły. Oh yeah :/ Mam nadzieję, że zjadłam chociaż z 1000 kcal, bo naprawdę nie uważam głodowania za zdrowe. Nienawidzę takich porozwalanych dni, a czeka mnie ich jeszcze sporo... Nic to, jedziemy dalej, nie poddajemy się, jesteśmy męskie i walczymy o superfigurę :D

Trzymajcie się cieplutko!
Buźka :*

2 marca 2014 , Komentarze (4)

Cześć Dziewczyny!

Dziś dzień jak codzień, w zasadzie nawet nie ma za bardzo czego opisywać J Może poza tym, że aparat nagle odmówił posłuszeństwa (padła bateria, bez żadnego ostrzeżenia), dlatego z góry przepraszam Was za wybitnie dupne zdjęcia dzisiejszego menu. Nie zdążyłam nic ustawić, więc starałam się uratować to, co pstrykałam na próbę...

Postanowiłam dzisiaj policzyć kalorie. Nie robiłam kompletnie nic inaczej niż zwykle, nie starałam się zaniżyć kaloryczności posiłków, chciałam po prostu sama dla siebie zobaczyć, czy dziennie to nie za mało albo nie za dużo. Jedyne co, to że obiadu nie gotowałam dla pułku wojska, tylko na jedną porcję ;)

Wyniki przedstawiam poniżej:

Śniadanie (08:45)
Owsianka mango - bananowa - bo mam mnóstwo bananów i mango
J : 381 kcal

II śniadanie(12:00)
Tost z tofu, sałatą, pomidorem i keczupem + surówka z kapusty pekińskiej: 192 kcal

Obiad: (15:15)
Danie wybitnie niefotogeniczne (bo mi się ser rozdupcył), ale jakie pyszne, uwierzcie! Fasolka szparagowa z pomidorami i fetą, a do tego ryż naturalny z marchewką i jajkiem: 473 kcal (kurde, jak dużo...)

Podwieczorek(18:00)
Garść surowych warzyw (ogórek, marchewka i papryka), bo nie miałam w domu niczego innego - 68(!) kcal (a od cholery tego było)

Kolacja (20:00)
Serek wiejski, otręby i jogurt malinowy, 90 kcal

Razem: 1204, czyli nic nowego.

Co do aktywności ruchowej:

rozgrzewka z Mel B: 5 min
ręce z Mel B: 10min
zumba: 15 min
rower: 30 min

Może zrobię jeszcze pośladki przed snem, ale nie wiem, czy będzie mi się chciało J I tak dupa mi mało nie odpadnie od tej jazdy rowerem (niby niedużo, ale jak ktoś jest nieprzyzwyczajony, to się jednak czuje) J

EDIT:
Zrobiłam jeszcze:
pośladki z Mel B: 10 min
brzuch z Mel B: 10 min

Teraz naprawdę umieram :D

Życzę Wam miłego wieczorku i do jutra! :*

1 marca 2014 , Komentarze (7)

Cześć dziewczyny!

Dzisiejszy dzień zaliczam do tych dziwnych. Zaczęło się od tego cholernego ważenia. Ósemka owszem, jest, ale spadek rzędu 1 kg w ciągu dwóch tygodni... Strasznie mało i nie powiem, że nie byłam zła, bo nie chcę okłamywać ani Was ani siebie. Mam tylko nadzieję, że to jednak mięśnie, bo sporo ćwiczę, nie podjadam, bardzo uważam na to, co jem, no i nie głodzę się. Nie wydaje mi się, żebym coś specjalnie zmieniła w swoich nawykach żywieniowych, więc nie bardzo rozumiem, skąd taka różnica. W pierwszym miesiącu -6 kg, w drugim tylko -3... Jasne, cieszę się, że spada, ale boję się, że nie uda mi się jednak tego lata wcisnąć w szorty L W zasadzie tym cały czas się motywuję, żeby znów nie męczyć się w długich spodniach przy 30°C... Zobaczymy, jak to będzie.

Ze złości na wagę postanowiłam pojechać na basen. Akurat jak zabierałm z łazienki żel pod prysznic i resztę kramu, mało nie upadłam z bólu. Nagle tak zarypało mnie kolano, że autentycznie myślałam, że nie ustoję. Po chwili trochę przeszło, zdążyłam wejść do swojego pokoju... i aż krzyknęłam. Ból po prostu nie do wytrzymania. Wystraszyłam się trochę, nie powiem, bo mam zwyrodnienie stawów kolanowych i grozi mi operacja... Poza tym miałam nadzieję, że skoro straciłam na wadze (i dalej tracę mimo ślimaczego tempa), mam szansę jej uniknąć. Teraz już nic nie wiem. Bój pojawił się zupełnie nieoczekiwanie, ani źle nie stanęłam, ani nie obciążałam tego cholernego kolana... Myślałam, żeby może jednak darować sobie ten basen, ale przypomniałam sobie, że jak ostatnio znów zaczęło mnie boleć, poszłam na rower i przeszło. W związku z tym, że dzisiaj zwyczajnie piź... zimno jest, zdecydowałam się jednak na basen. Pojechałam rowerem (co było złą decyzją, bo basen mnie wypompował i nie miałam siły kręcić odnóżami), popływałam 45 min. i faktycznie przeszło. Mimo wszystko po powrocie z Polski wybiorę się jednak do lekarza, bo nie podoba mi się to.

W necie wyczytałam, że nie powinno się pływać żabką (jedyny styl, jaki mam opanowany do perfekcji, wstyd, bo urodziłam i wychowałam się na Mazurach), bo strasznie obciąża stawy i lepszy jest styl grzbietowy. Nie wiem, kto to wymyślił, bo moje stawy chrzęściły przy stylu grzbietowym, a przy żabce najwyżej rypała mnie szyja i opiłam się trochę wody. Najważniejsze, że pomogło.

Przejdźmy teraz do przyjemniejszych rzeczy, czyli mojego dzisiejszego menu:

Na śniadanie o 08:45 czerwona (dla odmiany) owsianka z malinami i truskawkami (mrożonymi, dlatego była średnio słodka, ale i tak pyszna!):

Mocno spóźnione drugie śniadanie (wszystko przez ten cholerny basen) to resztki pysznego curry z cieciorką, które zamroziłam kilka dni temu i własnoręcznie zrobione mango lassi:

Obiad to znów ten cholerny gulasz... Już patrzeć na niego nie mogę. Szkoda wyrzucić, więc zamroziłam, ale naprawdę bym się nie spodziewała, że z puszki fasoli i pół kostki tofu będę miała żarcia na pięć dni! Do tego surówka z lekkim sosem koktajlowym (na bazie jogurtu naturalnego):

Podwieczorek to ogórkowe roladki J Miałam w lodówce potężnego ogóra (Jezu, jak to brzmi...) i nie bardzo wiedziałam, co z nim zrobić, więc luknęłam na Pinteresta i szybko znalazłam inspirację J Zrobiłam wszystko po swojemu, w środku jest tofu, pasztet sojowy, ajvar, papryka i resztki jogurtu naturalnego. Do tego dwa zawijaski z sałaty z pomidorem i ajvarem w środku oraz garstka warzyw, które mi zostały:


O 20.20 wcisnę w siebie jeszcze pół serka wiejskiego z jogurtem malinowym (wszystko się dzisiaj przesunęło o pół godziny) i to tyle na dzisiaj.

Co do aktywności fizycznej:

45 minut pływania
25 minut na rowerze (ha ha ha)
120 minut prasowania
20 minut z Mel B (cardio)

Śpijcie słodko :*

PS. Nie wiem, dlaczego moje zdjęcia na Vitalii mają taką shitową jakość. Kompresują je przy wgrywaniu czy co?

28 lutego 2014 , Komentarze (3)

Dobry wieczór J

Myślę, że mogę zaliczyć ten dzień do w miarę udanych. Wstałam sobie (a tak mi się nie chciało!), zrobiłam śniadanie, posprzątałam kuchnię, swój pokój i łazienkę, zjadłam drugie śniadanie i chciałam pograć w Wii, ale spojrzałam za okno i zobaczyłam słońce ^^ Długo się nie zastanawiając wskoczyłam na rower i ruszyłam w trasę. Przejechałam 17 km (70 min. w drodze) i byłam z siebie wyjątkowo zadowolona, bo trasa nie była najłatwiejsza, a po przyjeździe do domu okazało się, że koszulkę mogę wyciskać J Nawet frotka na ręce mi się spociła :p

W zasadzie nie było jakoś strasznie ciężko, ale były momenty, gdzie miałam ochotę poprowadzić rower. Ostatni etap był najgorszy, bo ciągle pod górę, ale wtedy... zaczął się zjazd (byłam z powrotem w mieście), a Jon Bon Jovi śpiewał mi do słuchawki "I wanna lay you down on a bed of roses" - byłam najszczęśliwszym człowiekiem na świecie :D

W domku zjadłam obiad, trochę ponicnierobiłam, pozmywałam naczynia, a o 18.00 zjadłam podwieczorek. Następnie odkurzyłam całe mieszkanie i zrobiłam rogrzewkę i ćwiczenia na brzuszki z Mel B. Chciałam jeszcze ręce, ale te brzuszki tak mnie wykończyły, że wiedziałam z góry, że to się po prostu nie uda. Zresztą nie mam zamiaru się forsować, dość już dzisiaj zrobiłam.

Co do menu:
Na śniadanie jak zwykle owsianka, dziś dla odmiany w kolorze żółtym, bo wczoraj dostałam w sklepie piękne, dojrzałe mango:


II śniadanie to przepyszny tost z sojowym pasztetem pomidorowym, tofu, sałatą, mozarellą light i pomidorami. Mniam!



Obiad to w zasadzie powtórka z wczoraj - gulasz z tofu i surówka z ostrym sosem musztardowym, tyle tylko że bez makaronu.

Na podwieczorek chlapnęłam sobie sałatkę caprese.

Na kolację będzie pół serka wiejskiego i resztki jogurtu z wczoraj. Nie ma czego fotografować, tak że zdjęcia nie będzie :p

W ogóle miałam z tym caprese przeboje, bo okazało się, że piękne pomidorki, które wczoraj kupiliśmy były kompletnie spleśniałe, a jeszcze jak chciałam je delikatnie przenieść do śmietnika, to pudełko nagle się zgięło i wszystkie te spleśniałe i nagdniłe pomidory pier...nęły na niedawno umytą podłogę. Zaklęłam soczyście i posprzątałam. Później sosem z octu balsamicznego zapryskałam swoje 40 zł pilnie trzymane na następny wyjazd do Polski (to już w czwartek! :D). Znów zaklęłam i znów posprzątałam. Cud, że sobie przy tym sprzątaniu łba nie rozwaliłam, ale cóż, dzień jeszcze się nie skończył...

Jutro jest pierwszy dzień miesiąca, w związku z czym czeka mnie ważenie. Dupa mi cierpnie na samą myśl, zawsze się boję, że pokaże za mało, zresztą wiecie chyba jak to jest ;) Ważę się co dwa tygodnie, żeby nie wariować, jak waga stanie, bo okres, choroba czy inne ustrojstwo. Mam nadzieję, że pokaże nareszcie ósemkę z przodu, rany, jak by było fajnie...

Trzymajcie za mnie kciuki, jutro na pewno pochwalę się rezultatami... Jakie by one nie były.

Buziaki!

27 lutego 2014 , Komentarze (12)

Dzisiaj jest wybitnie nie mój dzień. Nie wiem, czy źle spałam (chyba nie) czy to może pogoda (jakby chciała a nie mogła). Niby nie pada, niby od czasu do czasu wyłazi słońce, a mnie mimo wszystko trafia szlag. Nic mi się nie chce. Rano posprzątałam kuchnię, ale zajęło mi to prawie dwie godziny ? starcie blatów! Taka byłam powolna i do d...

Z jedzeniem dzisiaj bez szału, w miarę przyzwoicie. Nawet chciałam policzyć kalorie, ale przed obiadem zapomniałam wszystko poważyć i liczenie także szlag trafił.

Na śniadanie o 08:45 zjadłam to, co zawsze: zblendowane płatki orkiszowe z bananem, mlekiem sojowym, ananasem (przy czym codzienne są tylko płatki, owoce zmieniają się w zależności od tego, co mam w domu), musem z orzechów ziemnych i mielonymi migdałami. Razem ok. 400 kcal.

Na drugie śniadanie (11:45) zjadłam starte jabłko z marchewką i pełnoziarnistego tosta z tofu, sojowym pasztetem pomidorowym, serem i kapustą pekińską ? razem ok. 260 kcal.

Z obiadem improwizowałam. Zrobiłam w końcu azjatycki gulasz J To znaczy coś jak wegetariański gulasz z tofu, mlekiem kokosowym i szczyptą garam masali ;) Do tego surówka z dziwnym sosem jogurtowo-musztardowym i makaronem ryżowym. Smaczne, ale kalorii nie jestem w stanie podać nawet w przybliżeniu. Na makaronie od Chińczyka nie ma nawet tabeli wartości odżywczych, tak że tego...

Na podwieczorek planuję kilka słupków papryki i kilka pomidorków koktajlowych, na kolację pół owocowego jogurtu pitnego. Niby nie powinno się jeść owoców na kolację, ale ile tam ich jest... Poza tym na serek wiejski (a niemiecki 0% jest naprawdę wstrętny) i tuńczyka (tak, wiem, wegetarianie nie jedzą ryb, ale ja jem) nie mogę już patrzeć. Zresztą ? bez przesady.

Jeśli chodzi o ćwiczenia, to wczorajszy dzień na pewno mogę zaliczyć do udanych: 20 minut rozciągania, ramiona, nogi i brzuch z Mel B (każde po 10 minut), trening całego ciała z Mel B (dałam radę tylko 16 minut zamiast 20, ale i tak się liczy  ) i 8 rundek treningowych na Wii. Nie umierałam, czułam się fajnie i wszystko było w porządku. Dzisiaj ledwo zmusiłam się za to do umycia naczyń...


Poza jadłospisem chciałabym podzielić się z Wami swoimi przemyśleniami na temat reklam w telewizji. Telewizji, do której pałam szczerą nienawiścią. Od czasu do czasu lubię się odmóżdżyć "Trudnymi sprawami" czy innym "Dlaczego ja", szczególnie kiedy jestem w Polsce. Niemiecka telewizja doprowadza mnie natomiast do szału (i to nie tylko dzisiaj). Naprawdę, jak się popatrzy na te mordy, posłucha tego wrzasku (bo tutaj nikt nie rozmawia, wszyscy wrzeszczą), to się człowiekowi wszystkiego odechciewa. Ale to jeszcze jest do wytrzymania. Najgorzej, kiedy znajdę sobie jakiś fajny dokument (np. dziś oglądałam film o Sarajewie, w którym jestem po uszy zakochana)... i zaczyna się blok reklamowy. Wiem, że to nie tylko niemiecka tv, wiem, że w Polsce też tak jest i że nie jestem odosobnionym przypadkiem, któremu uszy stają na bacznośćm przy każdej reklamie Mon Cheri, Mak Donalda, pływającej w serze pizzy prosto z piekarnika, cukierków, ciast, czekolady i reszty kramu. I wiecie co? Już huk, że ja jestem na diecie, nie pozwalam sobie na słodycze i po prostu męczę się słuchając tego wszystkiego (bo z patrzenia już dawno zrezygnowałam). Moim zdaniem puszczanie bloku reklamującego cieknące od tłuszczu i cukru żarcie w czasach, kiedy jedna połowa globu jest za tłusta, a druga głoduje, to po prostu bezczelność przekraczająca wszelkie granice. Ale okay, to nawet nie o to chodzi. Prawda jest taka, że nawet będąc zdrowymi (w sensie ? nie mającymi nadwagi), oglądamy, słuchamy i przy następnych zakupach wrzucamy do koszyka czekoladę, batona, nowatorski krem na hemoroidy, mrożoną pizzę, frytki, superinteligentne podpaski, chipsy, nutellę i pigułki na problemy z erekcją.

A co z Waszymi dziećmi (ja dzieci nie mam i mieć nie będę, ale mimo wszytko)? Sama nie tak dawno temu byłam dzieckiem i pamiętam przecież jak to jest. "Mamo kup!". Bo w reklamie po zjedzeniu ciastka z mlecznym nadzieniem nagle poznajesz nowych przyjaciół / znajdujesz chłopaka / zdajesz trudny egzamin (niepotrzebne skreślić).

Mnie już to nie dotyczy i powiedzmy sobie szczerze ? teraz słuchając takiej reklamy, opisującej jak ciągnie się karmel na batoniku albo czekolada rozpływa w ustach, chce mi się po prostu żreć. Wszędzie żarcie, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu! I to niezdrowe żarcie, bo nikt nie ośmieli się promować zdrowego trybu życia ? za mały utarg.

Wk... mnie niesamowicie, że jesteśmy sterowani przez wielkie korporacje, które robią z naszych ciał śmietnik, a z głów ? burdel. To żadna odkrywcza teoria, ale musiałam to z siebie wzrzucić, zanim w końcu wyrzucę przez okno telewizor, radio i komputer.

Tymczasem mam nadzieję, że Wasz dzień jest bardziej udany niż mój i życzę Wam wszystkiego dobrego :*

26 lutego 2014 , Komentarze (5)

Wracam do Was po długiej nieobecności :) Sporo się w tym czasie zmieniło: 

Przede wszystkim pod koniec zeszłego roku przeszłam na dietę wegetariańską. Nie kryje się za tym żadna ideologia, po prostu nie mogłam już słuchać o końskim mięsie w wołowej lazanii albo o zielonej kiełbasie produkowanej w niektórych firmach... Tak naprawdę zresztą kompletnie nie miałam pojęcia ani żadnego wpływu na to, co jem. Bo w tych wędlinach może być wszystko i nikt nie jest w stanie tego zweryfikować. 

Poza tym prawda jest taka, że ja mięsa po prostu nie lubię. Jadłam je zawsze tylko i wyłącznie mocno przetworzone, np. ww. wędliny (salami, pierś z kurczaka z czymś tam etc.), kotlety mielone albo hamburgery z Makszita. Wołowiny nieprzetworzonej praktycznie nie brałam do ust, wieprzowiny nie cierpię od zawsze, więc nie było to dla mnie jakieś niesamowite wyrzeczenie. Z mięsa w kawałkach jadłam tylko pierś z kurczaka, ale ile można to jeść?

No więc przestałam jeść mięso. Na Sylwestra kupiłam chipsy, krakersy, szampana, wino... Wypiłam kieliszek wina i zjadłam paczkę czipsów. W domu. Przed telewizorem. W dresach. A o pierwszej poszliśmy spać. Doszłam do wniosku, że widać swoje już w życiu wypiłam i skoro alko mnie nie pociąga, to w zasadzie też mogę sobie darować. 

Oczywiście miałam postanowienie noworoczne, jak chyba każdy :) I jak chyba każdy co roku to samo: na pierwzym miejscu DIETA!!! :) Zaczęłam 2. stycznia i jadę na niej do teraz. 

Na czym polega moja dieta? O dziwo nie rezygnuję z wielu rzeczy. Nie piję alkoholu, nie jem słodyczy, to prawda. Staram się unikać smażonych potraw (wyjątkiem jest czasem jakis omlet czy inna jajecznica albo naleśniki). Prawie całkiem wyeliminowałam z diety ziemniaki, zamiast tego jem inne rzeczy (ryż naturalny, ciemny makaron, kuskus...). Zamiast białego chleba - ciemny pełnoziarnisty. Piję mnóstwo wody. Ferie czy nie ferie, wstaję najpóźniej o 8.00 rano, bo chcę jadać regularnie. Nigdy nie zapominam o śniadaniu. Po prostu nie wychodzę z domu bez śniadania, nie ma mowy. Jem mnóstwo świeżych warzyw i dużo owoców. Urozmaicam swoją dietę, jem tylko to, co lubię, a jeśli czegoś nie znam, przygotowuję tylko te potrawy, które wydają mi się interesujące. Staram się ćwiczyć albo chociaż dużo chodzić. Wiadomo, raz się udaje a raz nie, ale nie poddaję się :) Ostatni posiłek jem najpóźniej 3 godziny przed snem (czyli ok. 19.30 - 20.00).

Efekty są takie, że chudnę ok. 1 - 1,5 kg/tydzień. Waga spada powoli, ale skutecznie. Spadają ze mnie dżinsy, których niedawno nie miałam szans dopiąć. Mam sporo energii, pomysłów i po raz pierwszy w życiu cieszę się na nadchodzące lato. Bo obiecałam sobie, że wygram tę walkę. Jak nie ja to kto? Latem 2014 bez opororów założę krótkie spodenki. I nie ma że boli. Samo się nie przytyło, samo nie schudnie. Wiem, o co walczę i wiem, ile jestem w stanie ugrać. Sama siebie motywuję i Wam życzę tego samego :)

Buziaki :*

4 września 2013 , Komentarze (2)

Zdecydowałam się przerwać tę drakońską dietę. To nawet nie chodziło o towarzyszące mi cały czas uczucie głodu, ja po prostu nie miałam na nic siły. Wczoraj miałam pomóc Mamie umyć okna i co? Ledwo dałam radę dwóm. Nie miałam siły chodzić, o innych ćwiczeniach w ogóle nie było mowy. Poza tym zaczął mi się @ i potrzebuję jeszcze więcej energii niż normalnie.

Co to za dieta, na której ja mam się tak strasznie męczyć? Ja rozumiem zminimalizowanie ilości węglowodanów w diecie, ale nagłe całkowite ich odcięcie to po prostu głupota. Wrócę sobie powolutku do starej diety: rano własnoręcznie sklecone muesli, później drugie śniadanie (owoce etc.), na obiad warzywa, ryba z piekarnika, ewentualnie kurczak, jakiś ryż. Poza tym mnóstwo sałatek, czasem trochę ciemnego chleba - bez ograniczeń typu "nie wolno ci jeść marchewki". Na swojej diecie chudłam powoli, ale konsekwentnie, nic na mnie nie wisiało, bo miałam siłę ćwiczyć.

Z  dr. Agatstonem pewnie nie do końca się pożegnam, bo niektóre przepisy SB (te z drugiej fazy) są naprawdę rewelacyjne. Póki co, postaram się jak najłagodniej wyjść z nieco skróconej fazy pierwszej i kontynuować własną dietę, na której kiedyś udało mi się zrzucić 16kg :)

Pozdrawiam!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.