Moich 7 grzechów głównych diety
1. Nie ćwiczę
2. Przeciągam przerwy między posiłkami. Nawet do 6 godzin
3. Nie przygotowuję posiłków sobie wcześniej (nie cierpię)
4. A z powyższego wynika, że zamieniam, zamieniam potrawy do bólu każdego dnia
aż trafię na coś szybkiego, prawie gotowca
5. Podgryzam wieczorem - walczę, ale czasem polegnę.
6. Piję słodką kawę :-) codziennie chociaż jedną
7. Nie wybrzydzam na spotkaniach, że jestem na diecie i nic nie mogę.
I pomimo wszystkiego co powyżej, chudnę. Ale fajnie.
?
No i żadna radość nie trwa długo. Nie mam pojęcia dlaczego, ale waga po cudownym spadku zaczęła powolnie gramolić się w górę. Rozumiem, że nie chce dalej lecieć na łeb na szyję - na to byłam przygotowana. Poza tym spadła naprawdę spektakularnie (jak na mnie oczywiście, po 7 dniach 1,6 kg). Teraz się za to otrząsnęła. I sunie w górę. Nie tak spektakularnie , ale konsekwentnie w niewłaściwą stronę.
Moja motywacja, ledwo utrzymująca się skrawkiem zdrowego rozsądku właśnie zaczyna trzeszczeć. Nie dam się, nie dam, nie dam się....
Oby do piątku było lepiej.
Challenge Accepted
Taaaak. Już tydzień. No więc .... nie było tak źle. To znaczy tak źle jak w mojej wyobraźni. Chyba najbardziej głodna w ciągu tego tygodnia jestem dzisiaj. To znaczy właśnie teraz i dlatego szybko zajmuję rączki.
Ale od początku. Przez pierwsze 2 dni mój organizm myślał, że się wygłupiam i zaraz wrzucę "na ruszt: coś więcej, jak zwykle. A tu niespodzianka. Śniadanko zatytułowałabym "w poszukiwaniu straconego chlebka". II śniadanko to mandarynka i 2 chausty świeżego powietrza. Potem trochę lepiej, mianowicie całkiem sensownie zapełnione dno miseczki dla kota zupką. I moja ulubiona pora dnia - podwieczorek i kolacja, no dobrze, odpuszczę już bo jednak to działa: waga ruszyła z miejsca - i to we właściwą stronę - hurra !. Niewiele bo niewiele, ale wystarczająco by mnie zmotywować. (w końcu całkiem nieźle jem, od odrobiny świeżego powietrza na śniadanie jeszcze nikt nie umarł, a i dokładkę można wziąć :-)
A tak serio ... to jestem bardzo dumna. Z tego, że wzięłam się w garść i zrobiłam pierwszy krok i z tego, że nie poddałam się przez ten pierwszy tydzień. I że mogę sobie powiedzieć: ok. podjęłam wyzwanie. Nie oddam skóry tak łatwo.
Jestem odpowiedzialna, dałam sobie słowo i nie cofam się.
A to o wiele więcej niż mogłam o sobie powiedzieć ostatnio... Jak wytrzymam jeszcze tydzień to zacznę ćwiczyć gwizdanie na palcach, może tego też się w końcu nauczę ?
Zadzwonił telefon i wybił mnie z rytmu pisania :-)
To chyba już skończę. Wszystkim, którzy tu trafią życzę powodzenia, zwycięstwa w każdej bitwie ze sobą i pogody ducha. Choćby, bo na dworze leje od dwóch dni :-)
Wspieram Was wszystkich Towarzyszy Niedoli z całego serca. Mnie również wspierajcie - nie każdy dzień będzie tak łatwy do opanowania, nie każda myśl tak wesoła. Do jutra.
Cisza przed burzą
Kupiłam dietę. Jeszcze wszystko przede mną. Potencjalny sukces i porażka. Jeszcze nie wiem ile razy będę chciała to rzucić w diabły i powiedzieć sobie: ok, możesz przecież być miłą , okrągłą Panią, szczęśliwą i uśmiechniętą, przygotowującą pyszności rodzince, plotkującą przy słodkiej kawce z koleżankami. Przecież mogę, no nie ?
Co każe mi dręczyć się przez najbliższe tygodnie głodem (tak wiem, że będę chodzić głodna, zawsze chodzę), odmawiać sobie nagradzania się słodyczami kiedy jest mi smutno, dostawać choroby sierocej przy komputerze wieczorem (zawsze coś wtedy podgryzałam). A najgorsze jest to, że po tych wszystkich mękach, kiedy dojdę do swojej wymarzonej wagi i szczęśliwa kupię nowych ciuch, w którym wreszcie będę wyglądała nie jak w ciąży tylko szczupło i elegancko, rzucę się na to wszystko czego mi brakowało przez okres odchudzania się. Najpierw nieśmiało, bo przecież raz na jakiś czas nie zaszkodzi, potem coraz częściej, potem wrócę do starych rzeczy, a potem witaj Vitalia.pl raz jeszcze.
Dobrze. A teraz kiedy wyrzuciłam z siebie najgorsze obawy, kiedy nie zaprzeczam temu co może się zdarzyć bo zdarzyło się nie raz, kiedy jestem lżejsza o wątpliwości i słabość, zrobiłam miejsce dobrym myślom. Jeszcze jest ich mało i są bardzo nieśmiałe. Ale bez nich by mnie nie tu nie było przecież. Więc jest nadzieja, że się uda. Wiara się umocni i uczyni cud. Po to jest przecież ta wiara, prawda ?
Czekam, a cisza przypomina mi czas przed burzą. Pamiętacie ?
Tak bardzo czekałam na pierwszą wiosenną burzę, aż wreszcie przyszła.