Takie czasem mam wrażenie, że nie pasuję do tego świata. Mam wielki szacunek do innych ludzi, doceniam odmienność każdego człowieka, ciesze się gdy wszystko im się układa, a jest mi smutno, gdy coś idzie nie tak. Nie dla mnie plotki, ploteczki o innych, zaczepki, intrygi, kłamstewka, obmowy. Wolę nic nie mówić, niż powiedzieć coś, co zrani kogoś. Zasady, które wpoiła mi babcia są dla mnie nie do złamania. Czy coś zyskuję dzięki temu? Każdego dnia mogę spojrzeć w lustro nie czując odrazy do swojego odbicia. Każdego dnia spotykam się z uśmiechem innych ludzi, gdy patrzą na mnie... Tylko Ona jedna nie może znieść mojego spokoju, opanowania i obojętności. Prowokacja każdego dnia z jej strony, jak nie to - to co innego, jak nie to - to tamto. Nie reaguję zazwyczaj, nawet na co dzień nie jest mi przykro z tego powodu. Robię swoje, nie zwracając uwagi na te incydenty zaczepki. Oj, pozwala sobie, pozwala! Czasami spokojnie poinformuję ją, że nie podoba mi się to, że nie życzę sobie takich "tere-fere". Dociera? Chyba tak, bo milknie naburmuszona - na dzień, na dwa. A dzisiaj..., no przeholowała i to tak, że ho, ho. Zaatakowała mnie krzykiem, gdy zadałam jej krótkie, mało znaczące pytanie, tak z grzeczności, tak by cokolwiek powiedzieć, gdy widziałam ją tak zdenerwowaną, przejętą. Nie chciałam być obojętna wobec jej kłopotów... Gdy mnie tak zaatakowała, wycofałam się, mówiąc, że nie musi odpowiadać, ze nie zależy mi na odpowiedzi, że tylko tak się zapytałam. Wtedy popłynęła: "Jak Ty do mnie się odzywasz! Posłuchaj siebie i to przemyśl! Nie atakuj mnie bez przerwy! Wszystko co powiem, negujesz! nic Ci się nie podoba!..." Na moment zamilkłam. Co? Jak to? Że jak? Że ja....? Zamurowało mnie, tak dosłownie. Dobrze, że na chwilę. Zaprzeczyłam, powiedziałam, że ja czuje się atakowana przez nią, że jest mi przykro z tego powodu. Nie chciała porozmawiać, a ja nie widziałam sens tego wszystkiego. Nie ma mocnych, nie da sobie powiedzieć, nie chce rozmawiać. Zamknęłam się w mojej skorupce spokoju, obojętności, ignorancji. Co mnie utwierdza w przekonaniu, że nie ma w tym mojej winy - to opinia innych koleżanek. "Daj spokój, nie przejmuj się. N* ma znowu te swoje fanaberie, ja jej też nie rozumiem. Czasami jest w porządku, a czasami coś ją napadnie. Wczoraj pokłóciła się ze mną".
W pracy zwyczajnie nie miałam czasu, by o tym myśleć zbyt dużo. Tu, w zaciszu domowym, boli mnie ta cała sytuacja... Jeszcze jutro zobaczymy się, a potem dopiero po świętach. Następnie 2 tygodnie wspólnej pracy, a potem Ona idzie na urlop i się rozminiemy, gdyż ja na początku lutego będę na L4 z uwagi na rehabilitację - zobaczymy się w drugiej połowie lutego... Dam radę... Przykra wyliczanka... Łudzę się, że coś przemyśli, zmieni swoje zachowanie w relacji ze mną...