Przez ostatnie 2 tygodnie :- odpuściłam owoce, wszelkie pieczywo, makarony i ryż
- zjadłam więcej jajek niż przez resztę życia
- pokochałam pierś z kurczaka na parze
- nauczyłam się, że seler jest spoko
- wstawałam rano w tygodniu wcześniej tylko po to, żeby zjeść śniadanie
- nie wypiłam choćby szklanki Coli, czy innego napoju
- jadłam słodycze, do 75 kalorii dziennie
- zrozumiałam, że gorzka czekolada jest zajebista [a przecież nigdy nie była!]
- odłożyłam taki zapas mamby, że ojaprdl.
- doszłam do wniosku, że sól i ketchup nie są wcale takie niezbędne
wszystko po to, by dziś na wadze zobaczyć 91,5 kg.
Zmiany w przyszłym tygodniu :
- raz dziennie jakieś pieczywo, wyłącznie pełnoziarniste, lub makaron razowy lub brązowy ryż
- raz dziennie jakiś owoc
- więcej ćwiczeń! bo w momencie w którym skończyły się ferie autentycznie brakowało mi na nie czasu
To oznacza mniej więcej tyle, że zaraz idę zrobić sobie śniadanie z udziałem pieczywa! I uwaga, naprawdę się na to cieszę! W życiu bym nie powiedziała, że coś takiego przysporzy mi tyle radości.
Będę się ważyła co tydzień, w niedzielę. 2 marca chcę zobaczyć na wadze liczbę mniejszą niż dziś. Chcę schudnąć. I zrobię to!
Przyszły tydzień ma być piękny! W końcu Supernatural, w końcu Hannibal, w końcu będę ćwiczyła, w końcu przyłożę się do nauki! Za kolejne 7 dni, chcę być z siebie dumna.