.
.
.
.
.
.
.
Podobno przyznanie się do problemu to pierwszy krok do sukcesu, prawda?
.
.
.
.
.
.
.
Gówno prawda.
-
A więc. Od jakiś 40, może 50, a może i 60 godzin jestem osobą pełnoletnią. Niestety, mój mózg nie ma w tym momencie sił na liczenie.
W każdym razie, mam już te boskie 18 i chcę w końcu przejąć kontrolę. Chcę schuść, znaleźć miłość, i wyglądać jakoś ogarnięcie na studniówce, bo póki co, nie zapowiada się, by znalezienie sobie na nią kreacji było najprostszą rzeczą z możliwych.
Nie wiem ile ważę. Nie wchodzę na wagę, nie mam na to najmniejszej ochoty, omijam ten szatański przedmiot szerokim łukiem. W związku z tym, postanowiłam wpisać taką wagę na jaką się czuję, taką jakiej się obawiałam, taką jaka przyprawia mnie o mdłości, czyli ohydne, obrzydliwe, trzycyfrowe 100 kg.
I właśnie dlatego - jako, że dziś pierwszy - postanowiłam coś przedsięwziąść ( w tym miejscu chciałabym serdecznie pozdrowić fanów kabaretu Hrabi, którzy czytając to słowo nie wezmą mnie za nienormalną ). Mianowicie postanowiłam przedsięwziąść to odchudzanie. Nie, nie jest to mój pierwszy raz. Jednak teraz mam świadomość, że to ostatni dzwonek i najwłaściwszy moment. Bo chcę być, kurwa, w miarę szczupłą maturzystką!
Chciałabym stwierdzić, że mówię nie rzeczom zbyt słodkim, ale zbyt dobrze znam siebie.. Nie umiem żyć bez słodyczy. Przynajmniej w tym momencie. Będę je jednak ograniczać. Plus : ćwiczenia, ćwiczenia, ćwiczenia.
Zdaję sobie sprawę, że ten wpis jest niezbyt ogarnięty, ale lata mi to. Ma być on tylko dowodem na to, że zebrałam się w sobie i teraz nie ma już odwrotu. Jakkolwiek strasznie to brzmi.
cytrynka880
1 września 2013, 07:59Powodzenia! Tylko nie bądź bardzo drastyczna od początku,bo się szybko zniechęcisz.