gdzie jest moja silna wola ?! cholera ! tyle jej mialam na poczatku mojej drogi..wczoraj miala byc rewolucja..bez slodyczy.. trzymalam sie dzielnie.
dzisiaj wrocilam z pracy.. humor beznadziejny.. a na poprawe ? oczywiscie lody, na ktore w grucie rzeczy nie mialam wcale ochoty.
Codziennie wieczorem mowie sobie: dzisiaj ostatni raz.
Drugi dzien jest perfect ! A potem przychodzi chwila slabosci, zalamania, gorszy dzien i tak od tygodnia jem zakazane rzeczy.. a to lod, a to ciasto, a to przekrocze kalorie. no szlag mnie trafia. mam ochote krzyczec i plakac jednoczesnie.. i moze to wszystko dlatego, bo od stycznia moja waga stoi w miejscu ? moze od tego, ze cwicze ponad miesiac z Ewa, i mimo ze trening sprawia mi radosc.. bylby wiekszym szczesciem gdyby i efekty szly w parze z radoscia. Nie wiem jak innym moze leciec po 4 cm w talii itd. po miesiacu!
nienawidze slodyczy, nienawidze swojej slabosci, nienawidze siebie.
i gdybym chociaz tydzien wytrzymala, trafila na grzeszek i znow tydzien spokoju..to bylabym najszczesliwsza na swiecie.
siegajac po cos slodkiego, robie to jak w jakims amoku.. jakbym nie panowala nad soba.. nawet nie mam tej chwili zastanowienia co kiedys, typu : zjesc czy nie zjesc. i wiem, ze potem bede miala wyrzuty.. i tak jem..bo w danej chwili wszystko mi obojetne. i mam ochote rzucic tym wszystkim..i chyba jednak pomylilam sie myslac, ze to moj czas i ze uda mi sie schudnac. zawsze bede gruba.
nie mam sily pisac znowu: jutro bedzie juz good ! bo wiem, ze jeden dzien wytrwam a na nastepny pofolguje. zabijcie mnie... :(
chce byc silna, chce zyc zdrowo.. nie jesc slodyczy..cwiczyc...miec piekne ciali i dusze.. spelnic swoje najwieksze marzenie ! pomozcie mi :(
/ jutro w planie dlugo oczekiwany powrot do 1200 kalorii, z mniejsza iloscia treningow (3x w tyg).. jadlam po 1700, waga nie spadla nadal.. wiec postanowilam sobie znowu obciac kalorie. Boze, daj mi wytrzymac chociaz 5 dni..