ile razy można sie ogarniać?!
Początkowo myślałam, że zanik moich obsesyjnych myśli o "diecie" to dobry znak. Gdzieś się nawet chwaliłam, że wracam do normalności bo przestałam zaraz po przebudzeniu planować menu oraz dzień pod "dietę". Przestałam też ważyć się codziennie (to akurat dobrze) i mierzyć co tydzień (to już mądre nie jest). Z jedzeniem nie jest tragicznie, ale coś czuję, że te cholerne kluchy powoli, ale skutecznie znowu przejmują kontrole nad moim menu. No i ćwiczenia... raz są, raz ich nie ma...
No ile razy można się ogarniać?!
Jestem leń skończony! Niepoprawna do granic możliwości, z jakimś głupim rozszczepieniem osobowości - jedna "ja" chce i potrafi, natomiast druga jest wiecznie zdołowana, rozdrażniona i zła na wszystkich o wszystko.
Po tygodniu dietowego eksperymentu ;)
Tak dla przypomnienia - mój eksperyment polega na tymczasowym wyrzuceniu z diety "mącznych" węglowodanów. Początkowo miały to być dwa tygodnie, ale już w trakcie tego pierwszego tygodnia upewniłam się, że potrafię egzystować bez kanapek 5 razy dziennie, i pierogów (kilkunastu sztuk dziennie). Odzyskanie kontroli nad własnym jadłospisem było zadziwiająco proste :)
Plusy:
- ubyło mnie kilogram ;) jak się nie cieszyć? ;)
- przypomniałam sobie, że warzywa nadają się nie tylko na kanapkę, jako surówka do obiadu, czy też jako wkładka do zupy ;D Warzywka są super! ;) I są idealnym dodatkiem do każdego posiłku ;) Skąd mi mi się wzięło, że jak na kanapkę rzucę plasterek pomidora to ju wszystko ok? Przecież do tej samej kanapki można dorzucić kilka listków szpinaku, sałaty, czy też czegoś innego liściastego ;) Albo jeszcze lepiej - zrobić sobie małą miseczkę sałatki jako takiej i wtedy pewnie wystarczą dwie kanapki, a nie pięć ;D To takie moje prywatne odkrycie Ameryki ;) Muszę zapamiętać tak na przyszłość, żeby nie wpaść znowu w kanapkowy cug.
- moje jelitka są szczęśliwe. Czuję się znacznie lżejsza - zarówno w rzeczywistości, jak i przenośni ;D
- odkryłam, że zmiksowane zupki z soczewicą doskonale sprawdzają się jako koktajl na drugie śniadanie
- taki system jest łatwy i przyjemny o ile ma się caly dzień wolny i żadnych planów na wychodzenie z domu. Dlaczego?
Minusy:
- zaczynają się upalne dni... Nie ma co ukrywać, żadna sałatka po kilku godzinach w torebce nie zachowa swojej świeżości... Chcąc spędzi cały dzień poza domem trudno jest wymyślić jakieś jedzonko na wynos. I to właściwie jedyny, ale jakże problematyczny minus mojego eksperymentu.
Nadszedł czas na stopniowe dorzucanie węglowodanów do posiłków. Dzisiaj zamierzam zjeść trochę makaronu do obiadu, a co! ;D
a podobno lustra w sklepach wyszczuplają....
Ciekawa jestem gdzie to mają takie lustra... :/
Moja wczorajsza wyprawa po jakieś szorty i spódnicę była okropna. Pomijając wieszaki pełne ciuchów z podłego materiału, w rażących kolorach i rozmiarach, o których mogę tylko pomarzyć, muszę się przyczepić do muzyki w sklepach. Nie chce mi się nawet liczyć do ilu sklepów nie weszłam słysząc co tam puszczają i jak głośno! Dziwna polityka marketingowa... jak dla mnie odnosi skutek odwrotny od zamierzonego... I szczerze współczuje personelowi...
No, ale miało być o lustrach. W domu nie posiadam lustra obejmującego całą sylwetkę, także to, co zobaczyłam wczoraj w przymierzalni wprawiło mnie w osłupienie. Co innego zdawać sobie sprawę z własnych gabarytów, a co innego to zobaczyć... Nogi rewelacyjne, reszta nie jest idealna, ale widać, że wystarczy nad tym trochę popracować i powinno być super, a brzuch.... a brzuch jakbym ukradła ze trzem osobom :/ Okropne paskudztwo, zupełnie nie pasujące do całokształtu. Nie podoba mi się, nie lubię go i zamierzam pozbyć się drania raz na zawsze!
ciągle długa droga przede mną
Dzisiaj się poddałam. Dotarło do mnie jak daleko mam do celu. Pogodziłam z tym, że ostatnie pół roku to straszne pasmo wszelakich zawirowań i raz chudłam, raz nadbierałam to, co ze mnie zeszło. W połowie grudnia było 67 kg, dziś jest 65...
Teraz już wiem jakie błędy popełniałam, wiem co robić, żeby za kolejnych kilka miesięcy taki wpis się nie powtórzył ;) Wiem jak nad sobą pracować ;)
A jak się poddałam?
Jadę do sklepu po szerokie szorty i może jakąś spódnicę. Trochę mi zajęło oswojenie się z myślą, że to, co nosiłam w zeszłe wakacje spokojnie może na mnie poczekać do wakacji kolejnych. Teraz jestem rozmiar 42 i nie ma zmiłuj, w 38 się nie zmieszczę ;D
Co do mojego eksperymentu dietowego... jest pewien sukces. Nie uważam już, że dzień bez kanapki to dzień stracony ;D Ciągle biję rekordy w spożywaniu warzyw i jest cudnie! Moje jelitka są szczęśliwe ;D Pożyję sobie jeszcze troszkę bez "mącznych" węglowodanów. Może nie przez te dwa tygodnie, jak wcześniej zapowiadałam, może troszkę krócej...;) Nie sądziłam, że tak szybko odzyskam kontrolę nad własnym menu i będę potrafiła w tym samym czasie robić sobie sałatkę i grzanki z boczkiem, i żółtym serem dla męża ;D
Miała być dieta South Beach, a wyszedł eksperyment
;)
Już jakiś czas temu miałam ochotę zrobić mały eksperyment. Mianowicie byłam ciekawa jak zacznie się zachowywać moje ciałko jak przestanie przez pewien czas dostawać węglowodany. Idąc tym tropem natrafiłam na dietę South Beach i jestem strasznie zaskoczona ogromem sprzecznych informacji. Najłatwiej byłoby zaopatrzyć się w książkę, ale po tym jak spotkałam się z komentarzem dziewczyny, która ma dostęp do oryginału i twierdzi, że w niektórych polskich tłumaczeniach są błędy - pomyślałam, że nie warto ;P
I tak oto zdecydowałam się na to, co następuje:
1. przez dwa tygodnie zero:
- makaronu,
- chleba,
- ryżu,
- kasz,
- owoców,
- alkoholu.
[o takich rzeczach jak brak słodyczy, chipsów, gazowanych napoi, czy fast foodów nawet nie wspominam, ponieważ niejedzenie ich opanowane mam już dawno]
2. W moim menu zadebiutują rośliny strączkowe (no może poza fasolą, z nią mam styczność całkiem często) ;D Nigdy nie jadłam soczewicy!
3. Wracam do aktywności i nie ma zmiłuj!
Po dwóch tygodniach okaże się, czy słusznie obwiniam węglowodany za wpadki na diecie ;) Trzymajcie kciuki! ;)
EDIT
Dziewczyny, nie palcie mnie na stosie ;P Czy ja napisałam, że zamierzam spędzać po dwie godziny na siłowni? Ja dopiero zaczynam! Jeśli uda mi się co drugi dzień wysiedzieć pół godziny na rowerku stacjonarnym to będzie sukces. Muszę się rozruszać, porozciągać, przyzwyczaić ciałko do aktywności innej niż chodzenie. Po tych dwóch tygodniach, zacznę powoli wprowadzać węglowodany i zwiększać aktywność fizyczną. I z czasem ta dieta będzie tym, czym z założenia jest zdroworozsądkowe odżywianie ;)
Stopniowe ograniczanie makaronu i innych klusek zwyczajnie mi nie wychodzi. Może jak zerwę z nimi na pewien czas to wtedy będę w stanie ograniczyć się do jednej porcji, a nie trzech!
ale rozczarowanie! :/
Postanowiłam przeprosić się z surowymi warzywami i wprowadzić do codziennego menu sałatkę z mixsów + dodatki. Ugotowałam sobie pierś z kurczaka, ładnie pokroiłam i przyprawiłam, rzuciłam na wspomniany już mix sałat. Dodałam pomidora, kilka oliwek i fetę. Polałam kefirkiem, wymieszałam i zadowolona siadłam do jedzenia.
Któraś z sałat jest gorzka! Micha apetycznej sałatki na stracenie! :/
No dobra, może nie na stracenie, postanowiłam pobawić się wyszukiwanie jadalnych kąsków..., ale!
Miałam taaaaką ochotę ;(
Już nigdy, przenigdy nie kupie gotowego mixu! Niby zawiodłam się po raz pierwszy, ale drugiego razu nie będzie.
Buuuu... :(
siły na zamiary - czyli o tym, jak łatwo przecenić
swoje możliwości
Pod poprzednim wpisem Pitroczna pytała mnie o przygodę z Power90. Cóż... moja przygoda trwała dwa dni... Pierwszy dzień treningu - wielkie zadowolenie i poczucie, że w końcu trafiło się na program marzeń. Nie byłam w stanie wykonać tylko dwóch ćwiczeń. Pomyślałam, że to dopiero początek i wyrobię się przecież. Podczas ćwiczeń z drugiego treningu dopadł mnie marazm...Już pierwsze ćwiczenie po rozgrzewce okazało się niewykonalne....I znowu bylo to ćwiczenie proste, ale przerastające możliwości moich rąk i nóg. No i dotarła do mnie smutna prawda. Dopóki nie nabiorę siły w kończynach, dopóki nie poprawie kondycji, to żaden program nie będzie idealny...
Wniosek? Skoro nie mam siły na te wszystkie "Chodakowskie" to powinnam
zarzucić ćwiczenie? A może zmuszać się do ćwiczeń, ale z 40 minut treningu
przećwiczyć tylko 15?
Jest też inne wyjście. Skupić się na podstawach :)
Poradziłam się męża ;) Wymyślił mi "ćwiczenia" (to raczej pozy, które wymagają użycia siły i trenowania wytrzymałości). To tyle jeśli chodzi o ręce :) Nogi są skazane na spacery, przysiady i pracę na rowerku ;) Mam nadzieję, że już za miesiąc będę w stanie pochwalić się jakimiś efektami ;) Do tego czasu nie szukam żadnych nowych treningów, ale i nie narzekam, że niczego dla siebie nie robię ;)
Moje Kochane miało też drugi pomysł. Mianowicie chodzi o Tai Chi i przyznam się - kusi mnie spróbować ;) Mam wrażenie, że taka forma relaksu też może mi się przydać ;)
powrót mocy ;]
Na reszcie przestałam być "zdechłą żabą" ;D
Pasmo drobnych nieszczęść w końcu się skończyło ;) Trwało niby tylko dwa tygodnie, ale zaowocowało wzrostem wagi i centymetrów.
A zaczęło się od świątecznego sernika.... No popłynęłam z tym sernikiem...Chociaż akurat to było do przewidzenia. Piekłam go z intencją zjedzenia więcej niż jednego kawałka ;)
Kolejnym "nieszczęściem" była @. Nie dość, że się spóźniła to jeszcze odebrała siły i chęci na cokolwiek. I tak minął prawie tydzień.
Potem zaczęła się przygoda z chusteczkami trwająca do wczoraj.
I tak o to minęły dwa tygodnie, gdzie jadłam może nie jakoś super grzesznie, ale wystarczająco by mnie przybyło :(
Teraz nie ma co płakać tylko korzystać z entuzjazmu ;) W końcu z radością oderwałam się od łóżka. Wzmorzona grawitacja w tym rejonie przestała działać :D
Najpierw zrobię coś miłego dla swojego ciałka. Zamierzam się wypeelingować, wymaseczkować i poodżywiać ile wlezie ;) Jak już będę piękna i pachnąca wybywam na spacer pocieszyć oczy nowym "nieśniegowym" krajobrazem. No i słonka trochę wchłonąć, nareszcie! :)
A potem? O ile nie przeceniam sił dopiero co powróconych zaczynam przygodę z Power90. A jeśli przeceniam to i tak będę mega szczęśliwa, że dzisiejszy dzień spędziłam poza łóżkiem.
choram :(
Przyplątało się katarzysko :/ Trochę cierpię i muszę się wyżalić bo mój małżonek wspaniały podpadł mi pierwszy raz w życiu. Wykazał się dużą dozą współczucia, ale zerowym wsparciem. Cały ranek się obijał, a mógł w ty czasie pozmywać :/ O zrobieniu zakupów nie wspominając. Nie mam siły na te rzeczy ;( Siedzę pod kocem i staram się jak najmniej ruszać... Wezwali go do pracy, a ja zostałam z tym całym bajzlem i pustą lodówką.
I jeszcze ten sąsiad z wiertarką... Ile można wiercić w jednej ścianie?!
Jestem dzisiaj bardzo nieszczęśliwa :(
Wiosny nie będzie....
Mam takie bardzo silne wrażenie, że jak zniknie śnieg to się momentalnie zrobi plus 20, i albo będzie deszczowo, albo od razu lato.
Czuje się trochę oszukana przez pogodę. Od grudnia czekam na wiosnę, bo wtedy łatwiej ruszyć cztery litery i zadbać o siebie z werwą, motywacją i prawdziwą radością. A tak?
Czekam na tą wiosnę i czekam, żeby się przyzwoicie przygotować do lata, a jej ani widu, ani słychu...
Mówię Wam, ani się obejrzymy i z dnia na dzień zrobią się upały, a jakaś część z nas ciągle nie jest w stanie wyobrazić siebie w krótkich spodenkach i bluzeczce na ramiączkach.
Jest tu jeszcze jakaś "mądra" osóbka, jak ja? Taka co odkładała wszystko na wiosnę, a teraz do niej dociera, że wiosny nie będzie?
Eh......