Jeden wielki stres. Tak teraz na imię mam.
Z absolutnych pozytywów - ostatnio zapomniałam przesunąć paseczek, więc dziś wynik z dwóch tygodni - ponad kilogram mniej! :) Cieszy ogromnie!
Jak mi się już coś zaczyna zgrabnie medycznie układać następuje klops totalny i w sumie nie wiem, czy ten stresior skończy mi się w końcu z nadejściem września, czy nie. Głównym winowajcą jest moja ulubiona dentystka. Po tych wszystkich ekscesach raczej wkrótce moja eks dentystka. Mogłabym całą epopeję tutaj wystosować, ale nie. Nie jest warta kolejnego mielenia co mam jej do zarzucenia. Zadowolona z niej byłam przez prawie dekadę. Ostatnie trzy miesiące, czyli czas w którym zrobiło się poważnie i nieprzyjemnie, no cóż...Nie zamierzam wystawiać żadnych negatywnych opinii, ale gabinetu zdecydowanie polecać nie będę!
Wczoraj odbyłam w końcu konsultację z chirurgiem szczękowym. Spokojnie mogłam mieć to za sobą już dwa miesiące temu jak się okazuje. I znowu, miażdżący żal do dentystki. Ale odczepiając się już od tego rozgoryczenia wiem, że zabieg możne niejako pójść w trzech kierunkach. I tak, jak przypuszczałam, nie on sam będzie straszny, ale wszystko to, co będzie potem. Najbardziej optymistyczna wersja jest taka, że wraz ze zdjęciem szwów po dwóch tygodniach następuje koniec historii. Wersja najmniej przyjemna to noszenie stabilizatora na zęby przez jakieś pół roku. No nic. Po tym wszystkim przeżyję i to.
Dziś byłam na pobraniu krwi przed badaniami okresowymi w pracy. Czyli po ptokach! Zobaczymy jak ta moja absolutna grzeczność wpłynęła na wyniki. Głęboko wierzę w to, że już sam fakt zrzucenia tych 5 kg. wrzuci mi cukier w odpowiednie widełki. Do przychodni wchodzi się pojedynczo. Jestem zachwycona! zdecydowanie powinni utrzymać ten stan po ujarzmieniu epidemii hahhah. Dzień byłby na plus, ale siniak, a co za tym idzie pewien dyskomfort w ręce, psuje cały efekt.
W środę spotkanie z orzecznikiem, a więc test finalny mojego opanowania podczas EKG.
W czwartek spotkanie z dentystką, które albo wszystko przypieczętuje, albo rozpierdoli. Jeśli wydarzy się najgorszy scenariusz mam jeszcze plan B i C, który może jednak uratuje mój zabieg grzebania w szczęce zaplanowany na za dwa tygodnie. Jeśli nie, świat się nie skończy, ale o ile byłałbym szczęśliwsza, gdyby choć raz wszystko przebiegło, bez żadnego czorta wyskakującego z pudełka!
Co do diety, jak już wspomniałam, powód mojej nadmiernej cnotliwości już za mną i mogłabym zluzować. Ale w praktyce oznacza to tyle, że jak nie za 2 tygodnie, to za 4 i tak będę musiała przejść na chwilę na żarcie papkowato - płynne. No i Mój ma jeszcze wenę na trzymanie diety, zatem nie będę się wyłamywać. Jednak nie będę też już tak stanowczo wzbraniać się przed imieninowym ciastem w pracy, czy też zamówieniem piwa podczas obiadu z kumpelą na mieście. To nie jest moment, że zaczynam utrzymywać ten spadek. Powalczę o jeszcze kilka kilogramów, skoro sytuacja tak idealnie ku temu sprzyja, ale nie zamierzam już tak ascetycznie pilnować gęby.
Trzymajcie kciuki, żebym w napadzie szału nie skrzywdziła, żadnej...przedstawicielki profesji medycznej.