Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

przerażona zdjęciem w kostiumie

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 14436
Komentarzy: 238
Założony: 23 maja 2012
Ostatni wpis: 19 stycznia 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
ciezkacukierniczka

kobieta, 39 lat, Warszawa

168 cm, 86.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

9 lipca 2014 , Komentarze (2)

Myślałam że temat nieprzespanych nocy nie powróci już do mnie. Dzieciaki odchowane, spią jak zabite więc co może mnie wyciągnąć z błogiego odpoczynku? Ano jest taka mała wielka rzecz która nie daje mi spokojnie ułożyć się na poduszcze. Tym czymś jest okropny, duszący, niezmordowany KASZEL!!!! Czatuje na mnie już w łazience gdy szykuję się do snu. Włazi za mna do sypialni i wciska się pomiędzy mnie a Mjego M, jak natarczywe dziecko, potrzebujące pilnie kontaktu z rodzicami. jest jak kochanka, która niedopuszcza cię do spania z mężem, i skutecznie go separuje. Gdy tylko kładę sie do łóżka, wskakuje na mnie i dusi, dusi z całej siły zaciskając moje gardło i miażdżąc moje płuca. Może jest zazdrosny o miejsce, albo o wygodniejszą poduszkę?- nie pytam żeby nie narazić sie bardziej. Wstaję więc ostatkiem oddechu, z trudem powstrzymując wymioty i odchodzę zrezygnowana spać na kanapie w salonie. Jednak to mu nie wystarcza. Chce mnie dalej upokorzyć, doprowadzić do ostateczności. Bronię sie przed nim tarczą z farmaceutyków ale on jest przebiegły. Nie odpuszcza. Czeka chwilę ogłuszny żeby zaatakować ze zdwojoną siłą. jeśli sam nei daje rady, wysyła wsparcie w postaci koleżanki flegmy. Dobijają moje zwłoki siedzące na kanapie. Nie daja spać, stosując wyrafinowane tortury. Tylko czemu mnie tak nienawidzą? Noc mija, z nadejściem dnia prześladowcy odpuszczają. Niestty nie całkowicie. W dzień, skutecznie przypominają o swoim istnieniu. Dziś ruszam na pomoc do jednego z medyków. Może powstrzyma te potwory i uratuje mój sen.

3majcie się

8 lipca 2014 , Komentarze (5)

Waga od tygodnia nie drgnęła, nadal 85. Chyba przeginałam z owocami. Było też masełko, bułeczki i czekolada. Po 10tym zaopatrzę sie w chrom to może ochota na słodkie przejdzie. Powinnam się zacząś ruszać. Trzeba wrócić do treningów biegowych. W przyszłym tygodniu podjadę kupić sobie jakieś spodenki i startuję (oczywiście jak minie mi kaszel bo płuca wyjdą). Kiedyś (wiosną tamtego roku) to miałam zacięcie, 10km to była codzienność. Niestety nadrabiałam kaloriami i efekt był mizerny, tyle że kondycja znacznie lepsza, więcej endorfin itd.

Dzisiejsza noc była koszmarna. Kaszel męczył niesamowicie do tego stopnia że zwymiotowalam. Większość nocy spędziłam siedząc (śpiąc siedząc) na kanapie w salonie. Rano ledwo zwlekłam się z łóżka. Na jutro umówiłam się do kolejnego lekarza. Może w końcu coś poradzi.

Mój M wykazał się odrobiną rodzicielstwa i wybrał się z nami na lody. Moje dzieciaki tak się "dotleniły", że nie chciały iść spać. Młoda włożona do łóżeczka śpiewala sobie i pluła jeszcze jakieś 45 min a Pierworodny kombinował co tu zrobić żeby jeszcze nie zasypiac. Nawet czytanie 4 ksiażek nie pomogło. Na szczęście sen przyszedł i padł koło 22:00.

Planuję po 10tym wypad na jakieś zakupy. Muszę kupić kilka bluzek, może jakąś kieckę i jakieś tuniki do leginsów. Szufladę z bielizną tez przydałoby się odświeżyć. Marzą mi się koturny. Nigdy nie miałam. No i musze powoli rozgladac się za jesiennymi ciuszkami dla dzieciaków.

7 lipca 2014 , Komentarze (3)

Kawusia jest? jest! Szefa nie ma? Nie ma! No to piszemy.

Po weekendzie czuję sie jakbym wróciła z urlopu. Niby biegałam za dzieciakami cale dnie, niby nie spałam od 4 nocy z powodu duszącego kaszlu to jestem jakaś taka wypoczęta. Może to brak Mojego M sprawił że odetchnęłam. Nie mam pojęcia. Grunt że akumulatory zostały naładowane.

W pt wyjechalismy dość późno bo czekałam aż Mój M wróci z pracy i da mi dowód od auta. Do rodziców dojechalam przed 20tą. Wyskoczyłam jeszcze do kumpeli po leki wziewne (myślałam że pomogą). Dzieciaki były tak rozbawione, że zasnęly dopiero po 22:00. Ja kaszląca, przetwałam kolejna noc bez snu. Rano ogarnęlam całą ekipę i już o 10:00 byliśmy na plotkach u Piguły (przyjaciółka jeszcze z czasów liceum. Jedyna!!!). Dzieciaki poszalały (też ma parkę z taką samą różnicą wieku tyle że jej rodzone w listopadzie a moje w marcu następnego roku). Poplotkowałyśmy, pomarudziłyśmy na mężów i juz o 12 byłam u rodziców na obiadku. Dzieci ladnie zjadły, padły do łóżek i trochę pospały dajac mi chwilę na zrobienie paznokci i wypicie kolejnej kawy. Po drzemce zabawy nie było końca. Najpierw akcja w baseniku, później rozłozyłam im namiot. Szalały do późnego wieczora a ja biegałam za nimi wtykając im do buzi jedzenie (nie miały czasu na spokojny posiłek) i picie. W ndz zebraliśmy się po 15:00. Dzieciaki spały mi w aucie (było tak parno że sama bym pospała gdyby nie to że musiałam prowadzić). Dobry humor przeszedł mi po wejściu do domu. Mieszkanie nie grzeszylo czystością. Stęskniony tatuś nawet nie odszedł od kompa żeby ucieszyć się dzieciakami. Później trochę sie ogarnął ale ile to trwało. W końcu zasnął z Pierworodnym a ja garnęłam pranie i mieszkanie żeby niańka nie przestraszyła sie jak do nas wejdzie.

Kaszel nadal utrudnia mi życie. W akcie desperacji wziełam wczoraj wieczorem Duomox. Może antybiotyk tu coś pomoże. Wyczerpałam już chyba wszelkie możliwości.

Jak już wcześniej wspominałam od miesiąca nie łykam tabletek. Libido wzrosło tyle że mój strach przed kolejną ciążą skutecznie je tłumi. Wczoraj miałam taką chcicę... ale się opanowałam. Poważnie zastanawiam się nad spiralą. Pewnie stwierdzicie że jestem jakaś nienormalna. Najpierw pisze że nie trawi swojego M a później że ma na niego ochotę. To nie tak. Ja zwyczajnie potrzebuję bliskości. Z jednej strony moja waga która nie dajwe mi myśleć o sobie jako o kimś atrakcyjnym- wstydzę się swojego ciała oraz moje popaprane relacje z M a z drugiej zwykłe potrzeby człowieka. Strasznie potrzebuję kogoś bliskiego. Czy byłabym zdolna do zdrady?- nie wiem. Kiedyś tak. Teraz z uwagi na dzieci, chyba nie.

4 lipca 2014 , Komentarze (6)

Wyjeżdżam dziś z dzieciakami do rodziców. Mój M zostaje w domu (mam nadzieję że kiedyś zrewanżuje mi się tym samym). Oczywiście nie licze na to że zrobi coś w domu. Obiadu nie będzie- nie licząc zamrożonych gołąbków. Mój M ma świetną filozofię życia, jesli lodówka jest pusta (zamiast iść na zakupy, zrobić sobie obiad), zwyczajnie głoduje. Niesamowity człowiek. Mam nadzieję że nie zemrze biedaczek. Wyjeżdżamy już dziś a wracamy w ndz. Jutro lece do swojej kumpeli po leki (jest farmaceutką i ma dla mnie jakiś specyfik od kaszlu). Zabiorę ze sobą dzieciaki, niech poszaleją  z jej ekipą (też ma 2 w podobnym wieku i z podobną różnicą wieku co u mnie). wizyty u tesciowej nie planuję.

padam dziś na twarz. Po tych nieprzespanych, wykaszlanych nocach ledwo żyję. Na dodatek Pierworodny zdziwiał dzis przed wyjściem do przedszkola. W efekcie, musieliśmy podjechać samochodem bo w przeciwnym razie spoźniłabym się do pracy.

Trochę obawiam się września. Pierworodny zostaje sam w grupie (poszedł za wczesnie do przedszkola). Dojdą do niego nowe dzieciaki a jego koledzy ida do innej grupy. Boję sie że znów będzie płacz (ogólna panika udziela się wszystkim).

W pracy cisza. Szef ma dziś urlop, nawet maili nie pisze. Powinnam zerwać sie dziś z godzinkę ale znając życie zadzwoni kontrolnie przd 16tą. Najchętniej zamknełabym biuro i przespała chwilę. oczy same mi się zamykają.

Miłego weekendu...

4 lipca 2014 , Komentarze (3)

Ostatnie dwie noce nie spałam z powodu mojego duszącego, suchego kaszlu. Żadne środki dostępne bez recepty, nie pomagają. Wcoraj byłam z Młodym na konsultacji u laryngologa (na szczęście Mój M zdążył wrócić z pracyi zająć sie Młodą). Syn jest w trakcie infekcji, więc nie za dużo mogła zrobić. Podczas środowej wizyty u pediatry, dostał Flegaminę bo niby z suchego kaszlu, trwającego 3 tygodnie, już robi mu się mokry. Zgroza. Dzieciak się prawie dusił a ja dostałam syrop przeciwkaszlowy. Dobrze że na wlasną reke zaczełam dawac mu Berodual, bo nie wiem jakby się to skończyło. Pani laryngolog ubawiła się z tej Flegaminy i wypisała recepty na leki, które jej zdaniem pomogą. Szalu nie było. Dostał Avamyst, Sinupred, Calcium i Pulneo ale zawsze coś. Co prawda już tak nie kaszle ale nie zaszkodzi mu tym bardziej że Pulneo dawłam mu sama tyle że w mniejszej dawce. Stwierdziłam ze skoro jestem w przychodni (prywatnej), to może łaskawie osłucha mnie jakis internista i przepisze coś na mój kaszel. Lekarz osłuchał i stwierdził ze nic mi nie jest a to ze kaszlę od 1,5 tyg to nic. Kazał łykac Acodin. Powiedziałam ze juz na mnie nie działa tym bardziej że wypróbowałałm już chyba wszelkie środki jakie można kupić bez recepty. Stwierdził ze sterydów mi nie da bo jeśli to gruźlica to tylko pogorszymy tym sprawę. kazał przyjść w pndz po skierowanie na prześwietlenie (jakby nie mógł dac mi już teraz i w pndz przyszłabym mu pokazać) i tyle. Masakra. Zawsze myślałam że jak się idzie do lekarza prywatnie (mam wykupiony pakiet w Luxmed) to są tam profesjonaliści. Niestety od jakiegos czasu przekonuję sie że tak nie jest. Najbardziej pozytywną sprawą w takiej opiece lekarskiej jest brak oczekiwania na różnego rodzaku badania i konsultacje (swoja drogą, jeszcze żadna z konsultacji u specjalisty nie wniosla czegoś nowego i nie rozwiązała problemu). Tak na prawdę taką "opiekę" docenia się gdy ma się dzieci i trzeba szybko robić diagnostykę. Pamiętam jak 2 lata temu, dostałam dla Pierworodnego skierowanie w ośrodku do kardiologa. Pediatra wysłuchala jakąś strunę w sercu ale trzeba było to sprawdzić. to był wrzesień. Terminy tóre zaproponował mi NFZ zaczynały się od grudnia a kończyły na maju następnego roku. "Prywatnie" zrobilam całą diagnostykę w tydzień. Lecz się Polaku.

2 lipca 2014 , Komentarze (3)

W ostatnią sobotę moja przyjaciółka urodziła zdrową Emilkę. Jeszem bardzo szczęśliwa że wszystko się jakoś poukładało bo byo sporo kłopotów. Agę, znam od niepamiętnych czasów. Świadkowałam na jej slubie (powód mojego poznania z Moim M) i dopingowałam ich w staraniach o potomstwo które trwały ponad 5lat  zakończyły się in vitro. Niestety rozwiązanie nie było tak bajkowe jak cała ciąża, bo skończyło sie cc po zdiagnozowaniu odklejenia łożyska. Suma sumarum, matka i dziecko czują się dobrze i już wczoraj wyszly do domku. Mówię zatem swojemu M o tym, że Aga z małą wyszły już do domu. Na to mój M powiedział tak- to teraz Agnieszka będzie musiała TYLKO karmić. Resztę zrobi za nią cały sztab ludzi (mieszkaja z jej rodzicami). Jakie myslenie faceta jest krótkowzroczne. Tylko karmić. W końcu to jest niekończąca się praca to TYLKOKARMIENIE. Młody ciumka, ciumka, przysypia, i za chwilę znów chce ciukmać. Małe dziecko nie rozpoznaje czy to dzień czy noc, ciumkać chce zawsze. Nie ważne że śpisz po 15min. Nie musisz nic więcej robić żeby być padnietym. Do tego dochodzi ulewanie, przebieranie (siebie i dziecka). Jeśli ktoś myśli że karmienie noworodka to zadna praca niech sam zobaczy na własnej piersi jak to jest.

No cóz mój M to znawca tematu. Kiedy urodził się Pierworodny, siedział w pracy ile wlezie (robił karierę) a ja z dzieckiem w domu. W lecie było lepiej, bo moglam podjechać na wies do rodziców i nie siedziałam sama. On widział syna gdy jeszcze spał albo gdy już spał. Jak urodziałam Młoda było lepiej (miałam niańkę która pomagala mi w opiece nad dziećmi). Nie siedziałam sama w domu. To niania wychodziła z Pierworodnym na spacer gdy Młoda była werandowana. Niestety potrzeby noworodka i dziecka 2 letniego są całkiem inne i ona pomagała mi wszystkie je zaspokoić. na szczęście dzieci szybko rosną i z miesiąca na miesiąc jest mi ławiej się nimi zajmować. Teraz najważniejsza rzecza jest równe dzielenie czasu i uwagi tak zeby żadne nie było odepchnięte na boczny tor. ucze sie tego. Chyba nie jest tak źle skoro lgną do mnie jak muchy do lepa :)

2 lipca 2014 , Komentarze (4)

Wszyscy trajkotają o urlopach. Kiedy? Gdzie? Z kim? Można uszopląsu dostać. Marzę o jakimś wyjazdowym urlopie, gdzie nicnierobienie jest ciężką pracą po której trzeba odreagować przy jakimś kolorowym drineczku.... No dobra, wracam na ziemię. Urlop teoretycznie zaplanowałam sobie na koniec lipca. Mój M zaczyna nową pracę od 01.08.2014 więc z końcem lipca pojedzie "remontować" domek na Mazurach. Nie widzę sensu z nim jechać. Byłam już na dwóch takich wyjazdach. Pierwszy raz dwa lata temu. Pierworodny miał 1,5roku a ja byłam w 3 miesiącu ciąży. Poza bieganiem za dzieckiem i dbaniem żeby żaden młotek na niego nie spadł, zajmowałam się gotowaniem, robieniem śniadanek, kolacyjek, kawek i herbatek dla 3 chłopa. Jedyne czego potrzebowałam to chwili spokoju i odpoczynku. Wyjechałam ku niezadowoleniu Mojego M, po tym jak dostałam plamień i lekarz kazał mi odpoczywać. Rok temu, nienauczona doświadczeniami, pojechałam z 2 dzieci (jedno 4 miesiące). Na szczęście byłyśmy tylko we 4. Awantura to codzienność. O to żeby zerknął na dzieci bo musze zrobić obiad, mleko, przebrać , ubrać umyć, czy o to żeby przestał wiercić bo usypiam któreś. Tak więc w tym roku- wspólne wakacje w remontowanym domku odwołane. Może wyskoczę na weekendzik z gotowym jedzionkiem dla dzieciaków, żeby mogły pomoczyć nogi w jeziorze. Zobaczymy. Najpierw myślałam żeby zostać w Warszawie ale w końcu Pierworodny też chce mieć wakacje żeby wymieniać z dzieciakami wakacyjne doświadczenia. No więc plan jest taki że jadę do rodziców (oczywiście wizyty u teściowej nie ma na mojej liście atrakcji wakacyjnych) i organizuję dzieciom wypady. Może ktoś ze znajomych się dołączy ze zwoją zgrają. U rodziców będę wyłącznie zajmować się dziećmi. Cały ten domowy syf (gotowanie, sprzątanie) nie będzie mnie obchodził.

Mój M oczywiście będzie niezadowolony że z nim nie jadę. Znów usłyszę że wszystko jest na jego głowie i nie ma  znikąd pomocy. Biedaczek. <?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

Dziś lecę z Pierworodnym do lekarza. Kaszle jak gruźlik. Ja też ale mniejsza o mnie. Mam nadzieję ze w końcu dostaniemy jakieś normalne leki bo ostatnie syropki nie wiele dają.

Chyba jakaś nienormalna jestem. Mamy dopiero lipiec a ja już myślę o zakupach ubraniowych dla dzieci an jesień i zimę. Zrobiłam już liste najpotrzebniejszych rzeczy. Zobaczył ją Tatuś i stwierdził że to niemożoliwe żby dzieci tyle tego potrzebowały. Halo, nie szalałam, na liście były najpotrzebniejsze rzeczy (buty, czapku, rękawiczki, spodnie, jarstopy, bluzki na długi rękaw) w ilościach detalicznych a nie hurtowych. Najbardziej rozbawił mnie tekst "przecież kupowałas zimowe buty dla Młodego w tamtym roku". Nie waże że dzieciakowi urosła noga o 3 rozmiary. Wg teroii Mojego M, to czyste marnotrastwo bo jak oON sobie upuje buty to starczają mu na kilka lat. Nie ma jak dobry żarcik na koniec.

1 lipca 2014 , Komentarze (6)

No to piszemy (czytamy):<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />

Sobota- dzieci pospały dość długo (do 7:00). Zwlokłam się z łóżka z okropnym bólem zatok i zatykającym kaszlem. Plan był taki (zaproponowany dzień wcześniej przez Mojego M), zbieramy się szybki i jedziemy na Starówkę, przy okazji mieliśmy obejrzeć te sławne warszawskie fontanny. Realizacja planu: ogarnęłam dzieciaki (mycie, ubieranie, karmienie), spakowałam cały niezbędnik i czekam aż Pan i Władca łaskawie wstanie. mamy już 9:00 a on jeszcze wygodnie przeciąga się w łóżku. Nie chce mu się ruszyć z domu. Pyta czy może nie pojechałabym sama z dzieciakami- dobry żart. Po celebrowanym śniadaniu, ogarnął się i już o 10:00!!!! Mogliśmy wyjść. Pogoda była piękna, dzieciaki przejęte, ja już umordowana, on znudzony. Gdy doszliśmy do Placu Zamkowego, okazało się że są tam jakieś warsztaty dla dzieciaków. Oczywiście chciałam tam pobyć. W końcu to miał być rozrywka dla dzieci. Usiadłam więc z dzieciakami przy stoliku, pomalowaliśmy wspólnie trochę figurek gipsowych. Później grałam z dzieciakami na różnych instrumentach, rozwiązywałam łamigłówki logiczne. Dzieciaki już padały (podróż i atrakcje) więc szybko trzeba było lecieć z nimi na TE fontanny. On znudzony.

W parku fontann było super. Szkoda ze pogoda się załamała i słońce trochę chowało się za chmurami. Dzieciaki były zachwycone. Pierworodny zdjął buty i ruszył do boju. Młoda trochę ostrożnie ale też dawała radę. Gdy już ich pozbierałam do kupy i przebrałam w suche ubrania, rozpoczęliśmy długą drogę do domu. W mieszkaniu byliśmy po 15:00. Wykończeni. Dzieciaki trochę zjadły. Młoda ze zmęczenia nie chciała zasnąć a Pierworodny był tak rozbudzony że nie miał ochoty na drzemkę. Za to mój M, padł. Ja zmęczona, wyskoczyłam (zanim zasnął na dobre) do Biedronki, wyniosłam śmieci i wróciłam zająć się gromadką. Młoda w końcu padła. Niestety ja nie mogłam sobie na to pozwolić. Malowałam obrazki, budowałam z klocków, czytałam książeczki. Apropos czytania, chyba przyczyniam się do wzrostu czytelnictwa w Polsce. Codziennie czytamy 1 książkę, czasem nawet kilka. Wracając do tematu. Dalej było tradycyjnie, Młoda wstała, bawili się z Pierworodnym, zjedli, wykąpali, przebrali zjedli i padli. Ja padłam też przy ogólnym zaskoczeniu mojego M.

Niedziela- pobudka 7:30- normalnie szaleństwo. Nakarmione (o dziwo nikt nie wybrzydzał), ubrane Gnomy o 10:30 zaczęły domagać się spaceru. Moja gorsza połowa zalegała w tym czasie w łóżku- w końcu niedziela jest no nie… . Wyszłam. Zabrałam ze sobą rowerek biegowy dla Pierworodnego (wiedziałam że będę tego żałować). Po 30 min musieliśmy wracać żeby przebrać Pierworodnego, bo nieszczęsny wjechał w kałużę i zamoczył buty po kolana. Przebrałam, uzbroiłam w kalosze i znów na „świeże powietrze”. O 13:00 Młoda zalała się wodą i trzeba było wracać. Dodam jeszcze że rowerek musiałam tachać na wózku bo oczywiście za ciężko się na nim jeździ. W domu syfilis tzn stan taki jaki był zanim wyszłam. Mój M, siedzi i ogląda Krzyżaków. Młoda wciągnęła mleko i padła, Pierworodny oczywiście nie. Zaczęłam wiec temat obiadu. Na szczęście musiałam ugotować tylko ziemniaki. Pierworodny zjadł z apetytem (nawet nie musiałam go karmić), Młoda też po obudzeniu nie marudziła. Mój M nie jadł, w końcu chwilę wcześniej zjadł śniadanie. Widząc że szkoda mojego czasu i nerwów wzięłam się za sprzątanie balkonu (przez deszcze, zebrało się tam trochę syfu). Dzieciaki oczywiście mi pomagały. Później wzięłam się za ich pokój. Wysprzątałam, wyzmywałam każdy zakamarek. Młodzi szaleli na balkonie- miałam ich na oku. Widząc że Mój Pan nie kwapi się żeby mi trochę pomóc, odkurzyłam w całym domu, pozmywałam i zaczęłam dokazywać z Gremlinami. Nie pomógł mi w niczym. Jak go zapytałam czemu nie włożył szklanki do zlewu, stwierdził że mu się nie chciało. Na szczęście dzieciaki szybko poszły spać.

Masakra z tym moim chłopem. Nie mam już na niego siły. Co chwilę zgrzyt. Nie zwracam już uwagi na to czy jest czy go nie mam w domu. Baa nawet wolę gdy go nie ma. Dzieciaki bez niego też są spokojniejsze. Chodzą jak w zegarku.

Dziś dzwoniłam do mamy z życzeniami (Halina). Nie opowiadam jej za dużo o moim małżeńskim życiu, bo nie chcę żeby się martwiła. Zapytała mnie jak długo jeszcze będziemy razem. Powiedziałam że aż stanę na nogi zawodowo i nabiorę odwagi na zmiany.

Dietowo, całkiem całkiem. Dziś zanotowałam spadek o 1,5kg. W sumie zeszłam już do 84. Małymi kroczkami do przodu.

27 czerwca 2014 , Komentarze (5)

Wczoraj odebrałam Pierworodnego z przedszkola i szybko do domku robic obiad dla Mojego M. Mój M, przyszedł dość punktualnie więc mogłam podjechać z pierworodnym do lekarza (czasem musiałam zabierać Młoda. bo on musiał jeszcze podjechać do jakiegos sklepu). Myśłałam że Pierworodny nie wejdzie do gabinetu, bo Pani dr okazała się być mulatką. Z przerażoną miną wszedł i współpracował z lekarzem. Okazało się że ten kaszel, to infekcja górnych d.oddechowych. Dostał syropy i skierowanie do laryngologa (ma powiększony jeden migdał, oddycha przez buzię- nawet jak nie jest chory i trochę chrapie). Od razu zapisałam go na 03.07.2014. Pierowdorny po wizycie powiedział ze nie lubi tej pani bo ma ciemną skórę. No i zaczęłam pogadankę na ten temat. Nie jestem rasistką i chciałabym żeby moje dzieci nie zwracały uwagi na kolor innego człowieka. We wt idziemy na kontrolę. Zobaczymy co powie Pierworodny. Po wizycie, wyprawa do apteki (przy solówkach Pierworodnego) i wizyta na poczcie (było awizo do odebrania, z pracy mi nie po drodze, Mojemu M też mimo że jeździ autem :( ). Powrót to domu a tam.... armagedon. Ubrania Młodej rozniesione po całym mieszkaniu, pudełko po malinach wepchniete pod regał, żarcie warla się po kanapie, Młoda wyje a Mój M- ogląda mecz (kibic pierniczony). Dokończyłam zupę którą wstawiłam przed wyjazdem, wykąpałam Młodą, później ogarnęlam Pierworodnego, nakarmiłam wszystkich i połozyłam spać. Awaryjnie ustawiłam sobie budzik na 22:00 żeby porobić cos w domu. Obudziłam się o 22:00, pozmywałam podlogi, w gratisie wytarłam kurze, pozmywałam, wywiesiłam pranie- które zalegało od mojego powrotu od learza w pralce, umyłam się i poszłam spać, wczesniej jeszcze wysikując Pierworodnego. Młoda obudzila się po godz na zarło. Rano pełna obaw zajrzałam do Pierworodnego, niestety- prześcieradło i piżamam były mokre. Mój M powiedział tylko, że Pierworodny coś mruczał ale później zasnął a on nie chciał mnie budzić bo tak dobrze spałam. Kurcze!!! Mruczał bo chciał siku a że był zaspany to mruczał a nie wołał. Dobijając jeszcze kilka gwoździ- rano Mój M, wszedł do naszej sypialni którą dzielimy z Młodą. mamy tam garderobę, ubierał się oczywiście nad łóżeczkiem brzęcząc klamrą od paska i obijając się o łóżeczko. Nie było siły zeby Młoda się nie obudziła. Mało tego, nie była za bardzo zadowolona z takiej formy wstawania. Suma sumarum, zanim weszłam do łazienki się ogarnąć, wypić łyk kawy (najpierw trzeba sobie ją zrobić bo Mój M jakoś zapomina o mojej kawie i koperku dla Młodej) już miałam wrzeszczącą Młoda do ogarnięcia i zasikanego pierworodnego który nie ktył swojego dyskomfortu.

No to jeszcze jedno. Mój kochany M, zmiania od sierpnia pracę. W związku z tym, składa dziś wypowiedzenie w obecnej firmie (dowiedziałam się o tym rano) i za 2 tygodnie wyjeżdża do końca lipca na Mazury- kończyć remont naszego domku. Moje zadania?- przygotowac mu jedzenie w garach, ubrania. Tak więc czekają mnie piękne wakacje- sama z 2 dzieci i bez samochodu.

A co o mnie? No więc do godz 1213 bylam z siebie dumna. Zastąpiłam słodkie, owocami. Aż tu przyszedł kumpel i w podzience za "ekologiczny" dźem od mojej mamy (mama dała mu kilka słoiczków dla żony bo ma celiakę) i przyniósł Merci. Zjadłam wszystko co miało mleczną czekoladę czyli jakieś 3/4 opakowania. Piję dużo. Zobaczę jak będzie z wagą. przed @ wspazała 84. Mam nadzieję że będzie ociupinkę mniej.

Aaaa, i żeby było jasne- wpisy które tu zamieszczam to nie żalenie się na swój los. Jestem dorosła i sama odpowiadam za siebie. Jest ciężko, to fakt ale inni mają gorzej (maja chore dzieci, mężowie piją bija, nie mają dachu nad głową albo stracili wszystko). jest dobrze. jestem pozytywnie nastawiona do wszystkiego i juz....

26 czerwca 2014 , Komentarze (3)

Szef był rano i się zmył. Ogarnęłam swoją robotę i myk siedze w necie. Uwielbiam takie dni. Wszystko ogarnięte, cicho, spokojnie, można odpocząć przed wyjściem do domu. Dziś lecę z Pierworodnym do lekarza. Od 2 tyg ma kaszel. Budzi go w nocy. Już nie mam pojęcia co mu podawać. Zobaczymy co wymyśli lekarz. Ja te jakas połamana śmigam, jakby mnie grypsko jakieś łapało. Letnia pogoda...

Jakiś czas temu odstałiłam tbl anty. Straciłam tym samym kontrolę nad swoją miesiączką. Myśłałam że po ich odstawieniu będe miała większe libido ale chyba Asertin skutecznie je hamuje. No i dobrze, nie mam ochoty i siły na figle. Od urodzenia się Młodej (marzec 2013) nasza śrdnia wynosi 1x w miesiącu. Podejrzewam że rodzice robią to częściej.

Marzy mi się weekend w samotności. Tylko ja i cztery ściany. Może uda mi się nakłonić mojego M żeby w następny weekend zabrał dzieci i pojechał z mini do tesciowej na sob i ndz. Mogłabym się wyspać. Jasne... znając życie zabrałabym się za sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie a wieczorem padłabym na pysk umordowana. jednym zdaniem- samotny weekend byłby bardzo wykańczający.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.