No to piszemy (czytamy):<?xml:namespace prefix = o ns = "urn:schemas-microsoft-com:office:office" />
Sobota- dzieci pospały dość długo (do 7:00). Zwlokłam
się z łóżka z okropnym bólem zatok i zatykającym kaszlem. Plan był taki
(zaproponowany dzień wcześniej przez Mojego M), zbieramy się szybki i jedziemy
na Starówkę, przy okazji mieliśmy obejrzeć te sławne warszawskie fontanny.
Realizacja planu: ogarnęłam dzieciaki (mycie, ubieranie, karmienie), spakowałam
cały niezbędnik i czekam aż Pan i Władca łaskawie wstanie. mamy już 9:00 a on
jeszcze wygodnie przeciąga się w łóżku. Nie chce mu się ruszyć z domu. Pyta czy
może nie pojechałabym sama z dzieciakami- dobry żart. Po celebrowanym
śniadaniu, ogarnął się i już o 10:00!!!! Mogliśmy wyjść. Pogoda była piękna,
dzieciaki przejęte, ja już umordowana, on znudzony. Gdy doszliśmy do Placu
Zamkowego, okazało się że są tam jakieś warsztaty dla dzieciaków. Oczywiście
chciałam tam pobyć. W końcu to miał być rozrywka dla dzieci. Usiadłam więc z
dzieciakami przy stoliku, pomalowaliśmy wspólnie trochę figurek gipsowych.
Później grałam z dzieciakami na różnych instrumentach, rozwiązywałam łamigłówki
logiczne. Dzieciaki już padały (podróż i atrakcje) więc szybko trzeba było
lecieć z nimi na TE fontanny. On znudzony.
W parku fontann było super. Szkoda ze pogoda się
załamała i słońce trochę chowało się za chmurami. Dzieciaki były zachwycone.
Pierworodny zdjął buty i ruszył do boju. Młoda trochę ostrożnie ale też dawała
radę. Gdy już ich pozbierałam do kupy i przebrałam w suche ubrania,
rozpoczęliśmy długą drogę do domu. W mieszkaniu byliśmy po 15:00. Wykończeni.
Dzieciaki trochę zjadły. Młoda ze zmęczenia nie chciała zasnąć a Pierworodny
był tak rozbudzony że nie miał ochoty na drzemkę. Za to mój M, padł. Ja
zmęczona, wyskoczyłam (zanim zasnął na dobre) do Biedronki, wyniosłam śmieci i
wróciłam zająć się gromadką. Młoda w końcu padła. Niestety ja nie mogłam sobie
na to pozwolić. Malowałam obrazki, budowałam z klocków, czytałam książeczki.
Apropos czytania, chyba przyczyniam się do wzrostu czytelnictwa w Polsce.
Codziennie czytamy 1 książkę, czasem nawet kilka. Wracając do tematu. Dalej
było tradycyjnie, Młoda wstała, bawili się z Pierworodnym, zjedli, wykąpali,
przebrali zjedli i padli. Ja padłam też przy ogólnym zaskoczeniu mojego M.
Niedziela- pobudka 7:30- normalnie szaleństwo.
Nakarmione (o dziwo nikt nie wybrzydzał), ubrane Gnomy o 10:30 zaczęły domagać
się spaceru. Moja gorsza połowa zalegała w tym czasie w łóżku- w końcu
niedziela jest no nie… . Wyszłam. Zabrałam ze sobą rowerek biegowy dla
Pierworodnego (wiedziałam że będę tego żałować). Po 30 min musieliśmy wracać
żeby przebrać Pierworodnego, bo nieszczęsny wjechał w kałużę i zamoczył buty po
kolana. Przebrałam, uzbroiłam w kalosze i znów na „świeże powietrze”. O 13:00
Młoda zalała się wodą i trzeba było wracać. Dodam jeszcze że rowerek musiałam
tachać na wózku bo oczywiście za ciężko się na nim jeździ. W domu syfilis tzn stan
taki jaki był zanim wyszłam. Mój M, siedzi i ogląda Krzyżaków. Młoda wciągnęła mleko
i padła, Pierworodny oczywiście nie. Zaczęłam wiec temat obiadu. Na szczęście
musiałam ugotować tylko ziemniaki. Pierworodny zjadł z apetytem (nawet nie
musiałam go karmić), Młoda też po obudzeniu nie marudziła. Mój M nie jadł, w
końcu chwilę wcześniej zjadł śniadanie. Widząc że szkoda mojego czasu i nerwów
wzięłam się za sprzątanie balkonu (przez deszcze, zebrało się tam trochę syfu).
Dzieciaki oczywiście mi pomagały. Później wzięłam się za ich pokój.
Wysprzątałam, wyzmywałam każdy zakamarek. Młodzi szaleli na balkonie- miałam
ich na oku. Widząc że Mój Pan nie kwapi się żeby mi trochę pomóc, odkurzyłam w
całym domu, pozmywałam i zaczęłam dokazywać z Gremlinami. Nie pomógł mi w
niczym. Jak go zapytałam czemu nie włożył szklanki do zlewu, stwierdził że mu
się nie chciało. Na szczęście dzieciaki szybko poszły spać.
Masakra z tym moim chłopem. Nie mam już na niego siły. Co
chwilę zgrzyt. Nie zwracam już uwagi na to czy jest czy go nie mam w domu. Baa
nawet wolę gdy go nie ma. Dzieciaki bez niego też są spokojniejsze. Chodzą jak w
zegarku.
Dziś dzwoniłam do mamy z życzeniami (Halina). Nie opowiadam
jej za dużo o moim małżeńskim życiu, bo nie chcę żeby się martwiła. Zapytała
mnie jak długo jeszcze będziemy razem. Powiedziałam że aż stanę na nogi
zawodowo i nabiorę odwagi na zmiany.
Dietowo, całkiem całkiem. Dziś zanotowałam spadek o 1,5kg. W
sumie zeszłam już do 84. Małymi kroczkami do przodu.