W pt atmosfera była napięta. Wiedziałam co się stanie tylko nie wiedziałam w jakiej formie to zostanie zrobione. Mój Szef odszed z firmy. Strasznie mi z tego powodu smutno. Pracowaliśmy razem 6 lat i podobnie jak ja był 8 lat w firmie. Znaliśmy swoje problemy domowe, wiedziałam że mogę się go poradzić. Traktowałam go jak ojca, mimo że był o rok młodszy od Mojego M. Rozumieliśmy się bez słów. A tera już go nie ma. Spakował się w jedną torebkę i wyszedł z biura. Masakra. No cóż, z odejściem Szefa, kończy się beztroski okres w mojej pracy. Wcześniej pracowałam na jego nazwisko, dziś zaczynam pracować na swoje. Nie zostawił mnie z niczym. Wiadomo, jak przyjdzie nowy, zmieni sobie współpracownika ale jakoś się tym nie martwię. W pt dostałam dwie propozycje. Pierwsza to praca na stanowisku kierowniczym. Oznacza to długie siedzenie w pracy, ciągły stres, odpowiedzialność za około 60 osób ale jest to praca na miejscu. Druga propozycja to praca w terenie. Coś w rodzaju trenera. Niestety praca ciągle w trasie bez obietnic spędzenia kazdej nocy . Jedyny plus- stabilność pracy i brak bezpośredniej odpowiedzialności. Płaca taka sama, do tego w obydwu przypadkach auto służbowe. Nie wiej jeszcze co wybiorę. Może doradzicie? Wiecie jaka jest moja sytuacja w domu. Dwoje dzieci i niechętny do niczego mąż. Wsparcia nie będzie. Na obecnym stanowisku, pozostaję jeszcze około 3 miesięcy. Teraz najgorszy tydzień przede mną, później dwa tyg urlopu- o ile go dostanę.
Jeślu chidzi o mój głos- już jest całkiem dobrze. jestem słyszalna dla innych i nawet za dużo nie skrzeczę. Byłam w sob u lekarza. Antybiotyk zostawił, dodał jeszcze dwa leki wziewne (w mordę za100zł obydwa) i jest lepiej. Mogę spać na tyle na ile pozwolą mi na to dzieci. A z dziećmi, waidomo- różnie bywa.
Wczorajszy dzień był dość pracowity mimo sennej pogody. Nie mogłam pozbierać się po pt. Rano ogarnęłam spadkobierców i poleciałam do lekarza. przy okazaji zrobiłam zakupy i do domu- robić obiad. Na szczęście dzieciaki miały śpiączkę, więc mogłam spokojnie wszystko porobić. oczywiście Mój M, nie tknął nawet palcem. Wylegiwał sie całą sobotę na kanapie- w końcu sobota jest!!! Dzień minął jak z procy. Dziś było ciekawiej. Pierworodny obudził sie o 5 rano (w końcu wyspał się w sobotę). Młoda pospała do 7:30 ale jakoś było mi to już wszystko jedno, skoro nie spałam od 5. Karmienie, ubieranie, ogarnianie. Oczywiście jak na wzorową rodzinę przystało, śniadanie zjadłam sama z dziećmi a Mój M zjadł dopiero o 10:00- w końcu niedziela jest, można powyleiwać sie trochę. Po porannej ostrej wymianie zdań, uprosiłam go żeby poszedł z dzieciakami na spacer. Stwierdził ze nie ogarnie ich sam. Nie ustąpiłam. Dał radę. Głupia jestem bo zamiast położyć się i pospać w tym czasie, zabrałam sie za porządkowanie szafy, gotowanie makaronu. Dobrze że obiad miałam zrobiony. jak już usiadłam na kanapie- przyszli. Znów afera. I tak do wieczora. Na szczęście dzieciaki szybko poszły spać wiec mam czas dla siebie..,
Niestety błogość nie trwała długo. Młoda ma kaszel a w jej przypadku oznacza to nocne wymioty.Właśnie skończyłam sprzatać jej łóżeczko i ogarniać ją samą.
Do jutra...