Szkoda, że tu nie zaglądałam, gdy waga spadła do 52 i jadłam za trzech, bo za dwóch to mało powiedziane. Teraz miałabym pamiątkę, że naprawdę tyle ważyłam. Ale kto myśli o odchudzaniu i prowadzenia dziennika, kiedy waga spisuje się na medal. Teraz już się nie spisuje, znaczy się , to ja się nie popisałam, bo zmniejszyłam aktywność, a wchłanianie pozostało na poprzednim poziomie. Od wtorku jestem na diecie plaż południowych, bo się załamałam, gdy ujrzałam już dochodzący 4 kg smalcu, a na tyłek wchodziły mi bez przeszkód już tylko 2 pary spodni z lycrą. Dziś 6 dzień i pierwszy raz wzięłam do ust słodkie, bo na 120 km nie da rady się wypuścić o sałatce, co prawda rano wciągnęłam jajeczniczkę z 3 jaj, a do torby zapakowałam 2 plastry pieczonej szynki, ale szybo poczułam głód i i nieprzepartą ochotę na węgle.....A że w wiejskich sklepikach nie mają w niedzielę bułek pełnoziarnistych, moim łupem padła słodka drożdżówka, a później malutki batonik. Na przyszłość już lepiej przygotuję sobie własne kanapki i zatopię w nie kły, gdy poczuję gwałtowną potrzebę pochłonięcia węglowodanów. Jutro się zważę i się okaże, co mi się udało stopić do tego czasu.