Do wyznaczonego celu zostało niespełna 7kg. To co przez ostatnie lata wydawało się nieosiągalne, jest na wyciągnięci ręki. Tylko, że teraz już tak nieoszołamia...
Jak patrze na siebie, na swoje nagie ciało to wiem, że 80kg mnie nie zadowala. Tylko pytanie kiedy przestać, aby nie zacząć straszyć, aby nie wpaść w wir operacji plastycznych. Jeśli schudnę więcej będą one nieuniknione.
W ubraniu jest całkiem znośnie. Odebrałam sukienkę od krawcowej i jak stanęłam bokiem do lustra to aż mnie zatkało. Czy to na pewno ja jestem tak smukła? Ale jak zobaczyłam swoje zdjęcia z wtorkowej imprezy, te z zaskoczenia, niepozowane... Niewiele się zmieniło, zgarbiona, z fałdami przy staniku...
Czy to wszystko się kiedyś skończy? Stanę i powiem jest dobrze, pójdę ulicą, bez poczucia, że na mnie patrzą oceniając? Nie wiem czy jestem gotowa na dalszą drogę, ale moment w którym jestem nie jest dobrym aby skończyć. W pracy wciąż pytają, czy mam już dietę stabilizującą. I jak odpowiadam nie, to się dziwią "jeszcze nie? jak ty chcesz wyglądać?" Nie wiem jak, chce wyglądać dobrze, czuć się dobrze. Tylko czy to możliwe... Można czuć się dobrze, w za dużym, pomarszczonym ciele pełnym rozstępów i zwisów...
Proszę nie piszcie, że będzie dobrze i że mam się nie martwić, że wiele osiągnęłam. Bo to nie prawda, nie osiągnęłam wiele, bo to osiągnięcie przypomina o porażce. Porażce lat poprzednich, których efekty będą mi towarzyszyć już zawsze. Nie jest mi smutno, nie mam depresji, nie pocieszajcie. Próbuje tylko odnaleźć się na nowo.