Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Co mnie skłoniło do odchudzania: głównie względy zdrowotne, a tak w ogóle to zaczynałam w 2009 roku ważąc 163 kg. Instagram: potatocourier

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 91982
Komentarzy: 1581
Założony: 5 września 2011
Ostatni wpis: 12 kwietnia 2023

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
luumu

kobieta, 36 lat, Kraków

168 cm, 106.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 sierpnia 2014 , Komentarze (4)

wpatruję się w swoje odbicie w lustrze i widzę zmarszczki. i padło mi na mózg i wydaję masę kasy na specyfiki przeciwzmarszczkowe, wlewam w siebie litry wody i spędzam długi czas w łazience nakładając na te niechciane linie maseczki tudzież chcę je zedrzeć peelingami. to oznacza, że depresja* usiłuje powrócić. ostatnim razem, gdy przeczuwałam powrót, obsesyjnie wyczesywałam dywan.

* mam na myśli chorobę, nie stan przejściowego smutku.


nie wiem, co będę jeść. wymieniają instalację gazową w kamienicy i od rana do wieczora gaz jest odcięty, więc gotowanie i pieczenie odpada. chyba zjem coś na mieście, bo nie chcę jeść zupek chińskich jak gremliny.


miłego dnia.

26 sierpnia 2014 , Komentarze (3)

parada nieszczęść wciąż trwa. po anginie i zatokach wyjątkowo upierdliwy okres.


jem.

ś. kanapki z chleba razowego z domowym dżemem.

II. jabłko i kanapka z żółtym serem.

o. odchudzony do granic możliwości domowy kebab.

pk. babeczka orzechowa.


dziś też krótko i treściwie.

22 sierpnia 2014 , Komentarze (4)

angina się skończyła, zaczęły się zatoki. kocham to. (chory)


jem.

ś. dwie parówki, kajzerka razowa.

II. trzy pomidory w plasterkach skropione oliwą i oprószone pieprzem.

o. dwie roladki z indyka w sosie serowym z torebki. niespecjalny.

pk. jogurt naturalny z suszonymi morelami.


dziś niestety tylko tyle wypocin. buziaczki.

21 sierpnia 2014 , Komentarze (4)

dziękuję za życzenia powrotu do zdrowia. podziałały, gdyż dziś czuję się o niebo lepiej.


dziś po raz pierwszy robiłam prawdziwy dżem do słoików. przedtem to były raczej eksperymenty, a efekt końcowy był od razu zjadany. wybrałam ulubione połączenie śliwki i brzoskwini. śliwki były w cholerę kwaśne, brzoskwinie zresztą też, a żelfix 3:1. z kilograma owoców wyszło mi pięć słoików 200 ml. ach, jestem z siebie taka dumna...


dziś jem.

ś. płatki kukurydziane z mlekiem 1,5%.

II. kanapka z kremem kasztanowym*.

o. roladki z indyka w sosie serowym z torebki, dwie łyżki ryżu.

pk. dwie parówki i grzanka.

*oczywiście chodzi o kasztany jadalne (marony), a słoik z kremem prezentuje się tak:

niebusio w gębusi


tak, dogadzam sobie w ramach diety. wyżej zaprezentowany słoiczek wraz z zawartością kosztował 11 zł, a że jest to naprawdę słodkie i zapychające, wystarczy mi na dwa tygodnie. w ogóle po miesięcznej nieobecności jestem zachwycona nową alejką delikatesową w moim ulubionym sklepie wielkopowierzchniowym na C, zwłaszcza działem z francuskimi specjałami. ach te sery, te przetwory... i w końcu prawdziwa crème fraîche bez kombinowania z kremówką i maślanką. mniam, rozmarzyłam się.


jutro planuję powrócić do intensywnego pedałowania, bo trzeba walczyć z rządami nikczemnej zwałduni (A. jest niezastąpiony przy wymyślaniu takich określeń). powinnam też trochę pobiegać, bo przecież nakupiłam strojów sportowych, a leżą i się kurzą w szafie. macierz też mnie uszczęśliwiła przepiękną kurteczką do biegania. nie mogę więc się obijać.


jeszcze raz dziękuję za słowa wsparcia, dziękuję za to, że jesteście i życzę Wam wszystkiego najcudowniejszego. <3

Wasza śliwka.

20 sierpnia 2014 , Komentarze (6)

coś się zepsuło na Vitalii, bowiem moja tablica jest kompletnie pusta.

zauważyłam również znaczny spadek liczby znajomych. trudno. obecnie moja walka z kilogramami jest najwyraźniej nieatrakcyjna. mało dramatycznych zwrotów akcji i epickich spadków wagi.

i na dodatek mam anginę.


od przyjazdu schudłam prawie dwa kilogramy, co jest bardzo dobrym wynikiem. spowodowane jest to dość restrykcyjną dietą oraz intensywnym pedałowaniem na rowerku stacjonarnym nawet pięć razy w tygodniu.

A. zaczyna przesadzać z "pilnowaniem", gdyż ma pretensje, że nie ćwiczę podczas choroby. 


dziś jem.

ś. grahamka ze serkiem śmietankowym z cynamonem i gruszką.

II. surówka z marchewki z imbirem.

o. ultrapikantne leczo z makaronem.

pk. kanapka ze szynką.


i jako bonus przyczyna megarozczarowania gremlinów najnowszą niezdrową przekąską kubkową. tak, to coś w kubku to efekt finalny, jakże różny od "propozycji podania". nieciekawy w smaku zresztą.

painful reality


to wszystko na dziś. trzymajcie się kochane. ja też się będę trzymać. zwłaszcza rozpisywanej w bólach diety. dlaczego pyszne rzeczy są takie kaloryczne...

12 sierpnia 2014 , Komentarze (1)

zawsze, gdy wracam od A., muszą być problemy z internetem. tym razem po nawałnicach spalił się zasilacz routera i trzeba było kupić nowy. a raczej dwa, bo pierwszy miał wadę fabryczną.

na razie po miesiącu nieobecności muszę uporządkować swoje sprawy, tak więc nie wiem, kiedy znów się odezwę.

wynik na wadze pozytywnie mnie zaskoczył. jest na plusie, ale nie aż takim, jak się spodziewałam.

do zobaczenia wkrótce.

26 lipca 2014 , Komentarze (5)

lipiec dla mnie zawsze ciągnął się jak mozzarella na pizzy (podobnie jak styczeń), tymczasem w tym roku nawet nie wiem, jak zleciało te 26 dni. jeszcze tylko sierpień i normalny tryb życia. we wrześniu chciałabym zapisać się na kurs językowy. język niemiecki czy francuski?


widziałam pierwsze śliwki na targu. kompocik mi się śni.


nie biegam, wolę badmintona. niestety często warunki nie sprzyjają grze. albo deszcz, albo silny wiatr, znoszący lotkę daleko poza pole gry ("e tam, zaraz się uspokoi", powtarzane co chwilę przez godzinę).


do Krakowa wracam czwartego lub ósmego sierpnia. i mam nadzieję, że nie będzie zbyt dużego przyrostu wagi. bo kurde październik coraz bliżej, a ja nadal ponad osiemdziesięciokilowa serdelcia.


dziubaski Vitalijki kochane. :*

19 lipca 2014 , Komentarze (1)

cóż. jak widać, atrakcji mnóstwo trzyma mnie z dala od komputera internetu. z A. rozbudowujemy nasze imperium egipskie, a już w kolejce czeka rozbudowa miast greckich.


we środę popełniliśmy wycieczkę do Poznania. miało być Stare Zoo, Cytadela, Koziołki, Muzeum Archeologiczne, Stary Browar, Nowe Zoo, Ikea i kino. wszystko od 8:32 do 21:30. naprawdę nie wiem, jak on chciał to wszystko odwiedzić w jeden dzień.

skończyło się na tym, że pół godziny łaziliśmy w poszukiwaniu sklepu spożywczego, bo trzeba było kupić jakąś wodę i coś na śniadanie. Stare Zoo zabrało czas do 11:30 i musieliśmy lecieć na Rynek, bo w południe Koziołki. Cytadela odpadła. po radosnym spektaklu A. sprezentował mi niezwykle uroczą a praktyczną suwenirę; torbę z surówki bawełnianej z napisem "tytka na pyry". 

następny przystanek: Muzeum Archeologiczne. mieliśmy obejrzeć tylko jedną wystawę ze względu na brak czasu. a gdzie tam. A. musiał zobaczyć wszystko, bo przecież za to płaci. wykupiliśmy niemalże pół sklepiku z pamiątkami. przerwa techniczna - wizyta na poczcie, by odebrać przekaz pieniężny. shopping ograniczył się tylko do przepatrzenia wieszaków wyprzedażowych w H&M. było kilka fajnych rzeczy, ale nie aż tak, bym się na nie skusiła. 

pora na obiad. A. się "pomylił" przy składaniu zamówienia i zamiast pół litra piwa, zamówił półtora. musiałam mu pomóc w opróżnieniu dzbana, co później w połączeniu z upałem przyniosło koszmarne zawroty głowy. w międzyczasie z programu artystycznego wypadło Nowe Zoo.

do Ikei pojechaliśmy po kilka dupereli do domu. niestety zapomniałam o najważniejszej, bo A. stwierdził, że fajnie by było w końcu iść do kina, a musimy się wyrobić z tym na pociąg o 21:30. więc nie było mi dane pospacerować alejkami i pomarzyć o nowym wystroju naszego gniazdka. i zaczęła się nerwówka. gdzie na tym odludziu można kupić bilety? kuźwa, gdy w końcu w M1 znalazłam kiosk, myślałam, że zwariuję ze szczęścia.

jadąc tramwajem w stronę centrum księciunio zmienił zdanie i zrezygnował z kina na rzecz wcześniejszego powrotu do domu pociągiem o 18:54. nie mieliśmy co pić, bo na dworcu ceny z kosmosu, a i czasu było niewiele. ba, jeszcze musieliśmy zasuwać na Dworzec Letni.

skwar, tłok w wagonie, pragnienie. i klasyczne opóźnienie w wykonaniu PKP. te siedem minut między planowym odjazdem a właściwym dłużyło się w nieskończoność. myślałam, że umrę.

w końcu dojechaliśmy na miejsce i pierwsze kroki skierowaliśmy do Lidla po największe pudło lodów waniliowych. a w sklepie obok kupiliśmy lodowate napoje w puszce. mówię Wam, opróżnianie puszki zimniutkiej Coca Coli to była jedna z najmilszych chwil dnia. szkoda, że tak szybko się skończyła.

w domku spojrzałam na krokomierz i nieomal padłam z wrażenia. przez cały dzień przeszliśmy nieco ponad 26 km. szał, nie? spaliłam ponad 1700 kcal. całe szczęście, że zdecydowałam się na adidasy, które stylem i kolorem nieco kolidowały ze sportową elegancją outfitu, ale dzięki temu moje stopy nie cierpią tak bardzo po takim spacerze. zero bąbli, zero odcisków.

podobno w poniedziałek mamy znów jechać, by odwiedzić Nowe Zoo. co prawda nie jestem tym pomysłem zachwycona, bo ma znowu być nieziemski upał, a poza tym od kilku dni naku*wia mnie ząb. na szczęście mam kasę na dentystę. chyba, że pójdę we wtorek, a w poniedziałek nażrę się Opokanu (nie ma lepszej tabletki na ból zęba).


ogólnie jestem zachwycona Poznaniem, tymi szerokimi ulicami, rozległością centrum miasta, różnorodnością architektury i tym, jak tam czysto... a kierowcy to po prostu cudo. jedzie ostatni, nikt za nim, ale zatrzyma się, by przepuścić pieszych. w Krakowie to by rozjechał i jeszcze cofnął, by dobić.


oj, rozpisałam się. kolejna relacja wkrótce. pozdrawiam gorąco i słodko (ach, te drożdżówki z masą orzechową). buziolki. :*

11 lipca 2014 , Komentarze (3)

tak, wiem. miałam pisać. jednakże miałam problemy z dopchaniem się do klawiatury na dłużej niż piętnaście minut. A. dzisiaj ma nockę, więc mogę się Wam wyspowiadać.


jestem tu już dziesiąty jedenasty dzień i nie biegaliśmy. najpierw powstrzymywana byłam przez @, potem przez mecze, teraz przez wieczorne intensywne opady.

A. pilnuje, żebym się nie obżerała. między innymi łazi za mną do kuchni, bym nie wyjadała nic z lodówki. i najważniejsze - przestał kupować sobie tuczywo (copyright by Luby), aby mnie nie kusić.

kupiliśmy zestaw do badmintona. wczoraj poszliśmy na boisko do siatkówki i pykaliśmy przez siatkę. dziś mnie bolą uda i prawa ręka. zmachałam się jak nigdy, ale było naprawdę super. i nie mogę doczekać się jutrzejszej gry.


to by było na tyle. pozdrawiam słodko i śliwkowo. :*

30 czerwca 2014 , Komentarze (3)

we środę znów pakuję swój zadek do pociągu relacji Kraków - Szczecin i po ośmiu godzinach jazdy wypadnę za Poznaniem wprost w ramiona ukochanego.

...

chciałabym. bo niestety najpierw w jego ramiona wpadnie walizka, która wraz z zawartością waży około 14 kg.

tym razem mam zamiar spędzić u niego cały miesiąc. chyba, że będzie mnie miał dość wcześniej. xd


i dlatego wpisy będą pojawiały się nieregularnie. liczę, że tym razem A. dotrzyma obietnicy i nie będzie mi pozwalał na objadanie się. nawet jak się fochnę. wszystko dokładnie opiszę. ]:>


dzisiaj wyjadam resztki produktów własnych z lodówki i spiżarki czyli na przykład serek śmietankowy wymieszany z harissą na bułce pełnoziarnistej lub schab w sosie pomidorowym z makaronem ryżowym.


miłego poniedziałku.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.