lipiec dla mnie zawsze ciągnął się jak mozzarella na pizzy (podobnie jak styczeń), tymczasem w tym roku nawet nie wiem, jak zleciało te 26 dni. jeszcze tylko sierpień i normalny tryb życia. we wrześniu chciałabym zapisać się na kurs językowy. język niemiecki czy francuski?
widziałam pierwsze śliwki na targu. kompocik mi się śni.
nie biegam, wolę badmintona. niestety często warunki nie sprzyjają grze. albo deszcz, albo silny wiatr, znoszący lotkę daleko poza pole gry ("e tam, zaraz się uspokoi", powtarzane co chwilę przez godzinę).
do Krakowa wracam czwartego lub ósmego sierpnia. i mam nadzieję, że nie będzie zbyt dużego przyrostu wagi. bo kurde październik coraz bliżej, a ja nadal ponad osiemdziesięciokilowa serdelcia.
dziubaski Vitalijki kochane.
deviga
27 lipca 2014, 22:24Jako romanistka jestem za francuskim;) chociaż sama mam ochotę na niemiecki ostatnio. Sliwki już zaliczylam w tym roku. Ale czekam na węgierki. Najlepsze!
kamaopr
26 lipca 2014, 15:57u mnie też czas leci jak biczem strzelil xP